Wiatr zwariował! Rozumiem jesienny wiatr, ale TAKI wiatr?
- Co to za wiatr?
- W sensie?
- Skąd wieje? Wali od tej strony - Mikołaj popatrzył na kuchenne okno.
- Mario powiedział, że to niby Corina, ale ja się na wiatrach nie znam. Wieje chyba z południa, bo ciepło jest. Piąta rano, a termometr przed barem pokazuje 11 stopni.
Otworzyłam stronę serwisu informacyjnego, z którego krzyczały alarmowe komunikaty dla Toskanii i przede wszystkim dla Appennino Tosco-Romagnolo, "pomarańczowe" alerty instruowały jak się zachowywać. Na przykład w Livorno upraszano, by nie jeździć rowerem wzdłuż nabrzeża, bo szaleje sztorm, we Florencji, żeby nie wchodzić do ogrodów, bo porywy wiatru osiągają prędkość 120 km na godzinę.
Noc mam "z głowy", bo okna mojej sypialni, tak jak kuchni wychodzą na jedną stronę - dokładnie twarzą do dzisiejszego wiatru. Mimo zamkniętych okiennic co kilka chwil rozlegał się podrywający niemal na baczność huk, jakby ten wiatr wyposażony był w taran, którym może sforsować nawet najpotężniejsze wrota, a co dopiero moje liche okna.
Wiatr jest wdzięcznym obiektem do fotografowania, ale budzi we mnie taki niepokój, że miejsca sobie znaleźć nie umiem. A jeśli tak daje popalić w środku nocy, to już w ogóle uruchamiają się w głowie najczarniejsze lawiny bzdurnych myśli...
Ostatnie dwa dni generalnie dały mi w kość - to chyba tak dla równowagi po minionym, sielskim tygodniu pełnym podniebnych wrażeń. Bolońskie Dziecko znów z przytupem zaniemogło - szczęście w nieszczęściu tym razem pod okiem i czułą opieką Matki. Teraz już szczęśliwie wraca do zdrowia i do Bolonii (z trzydniowym opóźnieniem), ale ja po kolejnej dawce stresu, który "przyjęłam na klatę", zdecydowanie potrzebuję "resetu".
Aż się boję na głos mówić o weekendowych planach, więc lepiej cicho sza... Nic nie mówię, ŻADNYCH planów!
Żadnych na ten weekend, ale o pewnych planach jednak chciałabym wspomnieć. Rok temu z Najmłodszym porzuciliśmy na dłuższą chwilę projekt You Tube. Niestety zbyt duży nakład pracy i finansów (zwłaszcza finansów) przy jednoczesnym braku przełożenia na rosnący licznik odwiedzin na kanale przełożyły się na nasz zawód, rezygnację i podcięte skrzydła.
Od kilku tygodni jednak temat wrócił na tapetę - to znaczy wracał przez ten czas wiele razy, ale tylko w rozmowie. Tym razem wszystko wskazuje na to, że wkrótce znów się spotkamy (oszaleję ze szczęścia!) i nakręcimy nowe odcinki choć w zdecydowanie innym duchu. Będzie nam bardzo miło, jeśli będziecie z nami i pokibicujecie w tym przedsięwzięciu. Nie wiemy czy jest to słuszna droga, ale przekonamy się o tym, tylko jeśli spróbujemy.
Mam nadzieję, że z Nowym Rokiem wystartujemy z filmowymi opowieściami, które chwycą za serce szerszą publiczność, nie tylko najwierniejszych Fanów bloga, którym oczywiście kłaniamy się w pas!
Nim coś nowego zadzieje się na kanale postanowiliśmy przypomnieć stare odcinki. Na początek odcinek pilotażowy... Sama do tej pory wzruszam się na wspomnienie niektórych ujęć... Oczywiście mam świadomość tego, że nie jesteśmy instagramowi, nie mamy sponsorów, ładnego auta, filmowych wnętrz, a Dom z Kamienia nie jest zapierającą dech w piersiach polską wersją "Pod słońcem Toskanii".
Jedno jest jednak pewne - jesteśmy prawdziwi i autentyczni, choć niewykluczone, że w tej całej skromności i naturalności jesteśmy być może lekko kostropaci
Na koniec pytanie do Was, które już kiedyś padło: macie swój ulubiony odcinek? Chcielibyście podzielić się nim w sieci?
Pięknego popołudnia, które przynajmniej w Marradi z pięknem niewiele ma wspólnego....