Dziewięć godzin
1 kwietnia we Florencji! Żelazny punkt mojego kalendarium na 2025 rok wpisany był już w grudniu. Jedna z pierwszych dat, jaką zaznaczyłam w świeżo zakupionym kalendarzu w niezmiennie najpiękniejszym pudrowo-różowym kolorze. Kiedy w połowie marca kataklizm oderwał nas od Matki Toskanii, moją pierwszą myślą, egoistyczną myślą, było: i jak ja teraz dotrę do Florencji???
Tydzień wcześniej na lokalnej fejsbukowej grupie zapytałam, czy może we wtorek rano ktoś się do naszej stolicy wybiera. Odpowiedziała mi jedna osoba, ale dzięki niej mogłam dotrzeć jedynie do Borgo S. Lorenzo, a co dalej? Taka opcja okraszona była zbyt wielkim ryzykiem. Z dużym prawdopodobieństwem nie zdążyłabym na czas – ani, żeby wejść na wyczekaną wystawę, ani, żeby nacieszyć się spotkaniem ze znajomą Dobrą Duszą. Połączenia pociągowe i autobusowe również w Mugello do tej pory nie zostały przywrócone do porządku sprzed kataklizmu.
Problemem było też to, że przeczytałam wcześniej o planowanym na ten dzień strajku, co było kolejną – już nie do przeskoczenia – kłodą pod nogami. Koniec końców żadnego strajku nie było, dlatego też ostatecznie porwałam się na „podróż życia” – do Florencji przez Faenzę, Bolonię i Prato! Kto da więcej? Kiedy wieczorem dotarłam do Biforco i policzyłam, że było to w sumie 9 godzin, sama złapałam się za głowę… Tak czy inaczej było warto! Piękny florencki dzień, nawet jeśli podszyty zimnym wiatrem, wypełniła ciepła rozmowa oraz wspólne przeżywanie piękna.

Ukochana dla mnie przez chwilę
Nim jednak dotarłam na umówione spotkanie, włączyła się we mnie natrętna potrzeba zaplątania się samotnie w uliczkach Ukochanej.
Jedna uliczka, druga uliczka, chodnik, most, brama, zaułek, sztuka, wystawa, napis na murze, sztuka znów, mniej sztuka, bardziej sztuka, trudna sztuka, sztuka wprost, artyzm, majestat. Ukochana.





Sekrety Florencji
Nad Arno wyciągnęłam moje Sekrety Florencji, które ostatnio traktowałam po macoszemu, żeby za wszelką cenę rozsławić Nowe Sekrety i okolice. Dwie różne książki, dwie różne treści, do każdej z nich mam inny sentyment, na każdą patrzę z innej perspektywy, ale każda jest moim dzieckiem.
Godzina minęła bardzo szybko, jeszcze przed czasem skierowałam swoje kroki na Santissima Annunziata, gdzie czekała na mnie Joanna i gdzie razem miałyśmy zanurzyć się w poetyckim świecie ukochanych przeze mnie Impresjonistów.
O tym jednak opowiem już jutro, a niecierpliwych zapraszam do podglądania moich relacji na Instagramie, tam zwykle na bieżąco uchylam rąbka tajemnicy.
Za kilka dni wrócę znów do Florencji, tym razem z Mikołajem, bo czeka na mnie kolejna atrakcja – rangi „rarytas jakich mało”. Potem muszę ze smutkiem – przynamniej na ten moment zwiesić moje wypady do miasta. Wznowię je dopiero po przywróceniu nam komunikacji publicznej, bo wyprawa taka jak wczoraj jest jednak dużym wyzwaniem.
Pięknej reszty dnia!




2 komentarze
Podziwiam za zacięcie żeby mimo wszystkich przeciwności dotrzeć do Florencji. Niesamowicie mnie przez to ciekawi, która wystawa skłoniła cię do takim komunikacyjnych kombinacji ;). Pozdrawiam serdecznie
Zazdroszczę. Florencja dla mnie jest spełnieniem marzeń, artyzmem, uduchowieniem. Pozdrawiam