Lòm a Merz 2025 i moje uwielbienie dla pierwotnych rytuałów
sobota, marca 01, 2025Każdego roku powtarzam, że Lòm a Merz, czyli Lume a Marzo (światło dla marca) to moja ulubiona lokalna festa! Ten moment jest czymś niezwykłym, oczyszczającym, jest powiewem optymizmu... Muszę też przyznać, że ja w ogóle mam słabość do wszelkich pogańskich rytuałów, myślę, że jest w nich pierwotna mądrość niespętana żadnymi kajdanami. Gdybym żyła w średniowieczu, na pewno byłabym czarownicą i pewnie spaliliby mnie na stosie.
W kilku słowach przypomnę czym jest ta tradycja, bo być może do Domu z Kamienia zaglądają nowi Czytelnicy i nie mają pojęcia o czym dziś opowiadam.
Lume a Marzo narodziło się w Romanii - w najbardziej rolniczym regionie Włoch. Jak wiadomo - Marradi jest ostatnią toskańską gminą, więc niczym pokorne ciele ssie z tradycji dwóch regionów. I choć administracyjnie należymy do prowincji Florencji, to właśnie te "romagnolskie" wpływy są u nas czasem silniejsze niż toskańskie, gdyż znajdujemy się już po drugiej stronie Appennino.
Przełom lutego i marca to początek prac w polu - ponieważ Romania to głównie sady i winnice, więc tutaj te prace polegają przede wszystkim na przycinaniu - po włosku "potatura". Kiedy zatem na polach zbierały się stosy przyciętych gałęzi i pozimowych resztek, podpalano je, aby rozjaśnić drogę nadchodzącej wiośnie i spalić to, co stare. Miało to być zapowiedzią dobrego roku dla płodów ziemi.
Przy ogniu oczywiście zbierali się ludzie, jedli, pili wino, świętowali, celebrowali jasność i ciepło. I tak też jest do dziś...
Wczorajsze popołudnie spędziłam u Mario - nawiasem mówiąc po raz pierwszy od ponad miesiąca urządziliśmy sobie spacer! Był to spacer po korytarzu i trwał pięć minut, ale po ostatnich wydarzeniach był niemal zdobyciem Mount Everestu! Wielka radość!
Kiedy wracałam pociągiem do Marradi, w ciemności za oknami pociągu migały już pierwsze płomienie rozpalonych stosów. Robiło to niezwykłe wrażenie.
Najpierw zmartwiłam się, kiedy dwa dni przed ogniami Mikołaj oświadczył, że właśnie w ten wieczór jedzie na mecz... A potem rozpłynęłam się ze wzruszenia, kiedy z tego meczu zrezygnował, Matkę na ognie przywiózł, towarzyszył przy kolacji i nawet na chwilę przejął Nikona.
- Chce zdjęcie?
- Chce.
- O jakie ładne wyszło! - złapał kilka kadrów i z satysfakcją podziwiał swoje dzieło.
- Wyglądam jak wiedźma w tych ogniach...
- Ładnie.
- Te płomienie hipnotyzują, można tak patrzeć i patrzeć bez końca...
W tym roku ogniom dla marca w Popolano przyświecała wyższa idea. Zebrane w czasie tego wieczoru fundusze mają pomóc w odnowieniu kościoła, który ucierpiał w trzęsieniu ziemi w 2023 roku. Co ciekawe świątynia wczoraj stała się dla nas salą biesiadną. Polentę, carne alla brace i karnawałowe castagnole zajadaliśmy przy stołach ustawionych na miejscu kościelnych ławek. To też w Italii niezmiennie mnie zadziwia - sacrum zawsze idzie pod rękę z profanum.
Cieszyłam się, że ten wieczór spędziłam w towarzystwie mojego Tolibowskiego, ale oczywiście przykro mi było, że w tym roku Mario nie mógł tego zobaczyć. On też, prawie tak jak ja, lubi tę tradycję. Co ciekawe w minionych latach w wieczór lume a marzo pogoda zawsze starała się psuć szyki - albo mróz, albo wicher, albo deszcz, a wczoraj? Wczoraj było idealnie... Ciepło, ani krztyny wiatru, ani deszczu, płomienie mogły sobie bezpiecznie tańczyć do samego nieba...
Rozświetloną drogą przybył do nas marzec i chyba ze wzruszenia rozpłakał się już na starcie. Tak to będę sobie tłumaczyć. Za oknem szaro i łzawo. Na szczęście to podobno chwilowe, bo już od jutra idzie do nas piękna słoneczna pogoda i prawdziwy przedsmak wiosny!
Pięknego weekendu i benvenuto marzo!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze