Wszystko przedziwnie się plecie...
poniedziałek, lutego 03, 2025Nie zrobiłam nawet połowy rzeczy, które powinnam zrobić w weekend. Wieczorem w niedzielę znowu odcięło mi prąd. Trochę za często mi się to zdarza. Kładłam się z myślą, że o piątej rano muszę ustawić się w blokach startowych, żeby zacząć kolejny wariacki bieg i ostatecznie obudziłam się dużo przed budzikiem, a tak naprawdę to nie ja sama się obudziłam, tylko obudziła mnie... Wiadomo Kto.
Nie jestem wcale zaskoczona... Zapracowałam sobie uczciwie na odwiedziny Zmory i teraz tylko muszę zrobić wszystko, żeby ustawić się do pionu i sprostać wszystkiemu, co poniedziałek ma w planach, a lista jest długa jak wszystkie litanie razem wzięte.
Niedziela przypieczętowała nadejście Zmory, ale udało mi się tego dnia wyrwać kilka momentów dla siebie. Pochmurny i wilgotny poranek zamiast wygrzewać się w łóżku, postanowiłam spędzić na szlaku. Już za trzy miesiące zaczynam moją kilkudniową wyprawę, więc muszę wrócić do moich regularnych trekkingów.
Krótka wyprawa i porcja wysiłku w ciszy Apeninów to też przede wszystkim balsam na skołatane myśli. Najlepsza ze wszystkich możliwych terapii.
W niedzielny plan była wpisana wizyta w szpitalu i po raz pierwszy te odwiedziny tchnęły we mnie odrobinę optymizmu. Mario zaczął znów żartować i to przede wszystkim z samego siebie, więc to najlepszy dowód na to, że idzie ku lepszemu. Ta droga będzie bardzo długa i wyboista, ale najważniejsze, że ku lepszemu.
Po szpitalu obiecałam wspólny spacer Bolońskiemu Dziecku. Poranna wilgoć opadła i niebo powoli zaczynało się przecierać. Wybrałam trasę w kierunku Badii, żeby podzielić się pewnym botanicznym odkryciem i żeby zobaczyć, co tam słychać w kwestii wiosny. Przy tej drodze rośnie dużo krzewów czarnego bzu i to właśnie jego gałązki jako pierwsze już pod koniec zimy wypuszczają młode listki. Taki widok to wielka radość, nawet jeśli straszą zimą, która ma jeszcze za kilka dni majtnąć ogonem...
Już o poranku na whatsapp wyświetliły się wiadomości nęcące popołudniowym aperitivo. Kiedy więc skończyłam spacer na dwie pary nóg, wróciłam do Marradi, gdzie już czekało na mnie roześmiane grono z zastawionym stolikiem.
Siedząc potem w ciepłym barze rozczuliłam się na samą myśl - jak to się wszystko przedziwnie plecie...
Mikołaj za kilka miesięcy prawdopodobnie wyfrunie z gniazdka. Mario jeszcze przez dłuższy czas będzie wyłączony z wieczornych wyjść czy weekendowego wojażowania, Ellen w najbliższym czasie będzie częściej w Holandii niż w Marradi, ale ja wcale nie zostanę "sama", choć nawiasem mówiąc nie mam nic przeciwko temu "sama po mojemu".
Ostatnie miesiące przyniosły zawiązanie się nowych znajomości, rozszerzenie towarzyskich kręgów i to jest chyba najpiękniejsza rzecz, jaką przyniosły tegoroczne jesień i zima. Mam w sobie ogromną wdzięczność w szczególności za jedną dobrą duszę, może nawet za dwie. Walczę z ogromnymi trudnościami w ostatnim czasie, ale dla równowagi spotyka mnie też wiele dobrego i znów myślę sobie - jak dobrze, że jestem tu gdzie jestem.
Kiedy sączyłam wczoraj prosecco i słuchałam opowieści Stelli, która przysiadła się do naszego stolika, w głowie dopisywał się kolejny podrozdział książki...
A teraz mam tylko nadzieję, że uda mi się Zmorę utrzymać w ryzach, bo z nią na karku przetrwanie dzisiejszego dnia będzie wielkim wyzwaniem.
Dobrego dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze