Następna w kolejce jest wiosna
czwartek, stycznia 16, 2025Miarą tego, że aura była zdecydowanie milsza niż dzień wcześniej, był fakt, że mogłam gołymi dłońmi trzymać telefon i fotografować prymulki bez tracenia władzy w palcach. Zimno było nadal, ale już nie wiał wiatr, który jak mawiają Włosi "ti taglia in due". Poza tym słońce w połowie stycznia ma już o wiele większą moc, niż jeszcze miesiąc temu. Tak naprawdę minął już ponad miesiąc odkąd dnia po południu przybywa i to jest wyraźnie zauważalne, zwłaszcza w pogodne dni. Jeszcze niedawno do lekcji o 17.00 siadałam przy zapalonym świetle i z czernią za oknem, teraz to światło włączam w połowie jej trwania.
Po obiedzie, nim wciągnęły mnie popołudniowe lekcje, wyszłam na tradycyjne marsze i tym razem bez wahania skierowałam kroki w jednym słusznym kierunku... Uparłam się, że choćby nie wiem co, znajdę pierwszą kwitnącą prymulkę, a najlepszym miejscem na takie znalezisko, jest droga w stronę Colombai. Jeśli tam ich nie ma, to po prostu jest jeszcze za wcześnie.
Najpierw wypatrzyłam kępkę z delikatnie, budyniowo żółcącymi się pączkami i to już było coś! Zaczęłam ją fotografować z takim namaszczeniem, jak archeolog, który dokumentuje swoje wiekopomne odkrycie.
Potem przeszłam kilka kroków i mój sokoli wzrok wypatrzył pierwszą tegoroczną prymulkę w pełnym rozkwicie - pierwszą w moich oczach.
- Wow! - wykrzyknęłam sama do siebie, nie bacząc na to, czy ktoś mnie usłyszy i zaśmiałam się w głos jak dziecko.
Kolejny przysiad, kolejne fotografowanie - niestety telefonem, bo wychodząc z domu najwyraźniej zaćmiło mi mózg i dopiero w połowie drogi zorientowałam się, że Nikon został w domu.
Następne kilka kroków i druga prymulka, a nawet cała ich mini kępka. Czułam się jak pies na trufle, miałam wrażenie, że te prymulki wyciągam spod zmarzniętej ziemi siłą woli.
Jedna prymulka wiosny nie czyni, trzy też nie, ale nawet jeśli dziś rano obudziliśmy się w lekko pobielonej dolinie, to jednak wiosna już wysyła swoich szpiegów... W ostatnich dniach internet zarzucony został zdjęciami sprzed czterdziestu lat, kiedy to Toskanię nawiedziła zima stulecia. Był rok 1985 i nawet takie miasta jak Florencja, Piza czy Livorno skute były lodem. Mam nadzieję jednak, że TAKIE zimy stulecia, jak sama nazwa wskazuje zdarzają się bardzo rzadko i nic nam styczniowych przedsmaków wiosny na poważnie nie zakłóci.
Oczywiście może spaść śnieg nawet w marcu, ale tak czy inaczej wiosna jest przecież następna w kolejce.
A jeśli chodzi o prymulki mam do nich sentymentalną słabość. Do tej pory z rozczuleniem wspominam naszą pierwszą marcową podróż do Marradi piętnaście lat temu, kiedy wielkim zaskoczeniem był dla mnie fakt, iż kwiatki znane mi z doniczek i kwiaciarni, tutaj ot tak kwitną sobie naturalnie...
Dobrego dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze