W piątek już rano obiecałam sobie, że jak tylko uporam się z lekcjami, zjem obiad i wychodzę na moje dreptanie, nawet jeśli aura była naprawdę pod psem! Dotarły do nas przewidywane perturbacje, choć nie wyglądały tak groźnie, jak pierwotnie zapowiadano. Tak czy inaczej zawsze będę powtarzać, że jeśli człowiek z jakimkolwiek działaniem wiecznie czeka to na słońce, to na ciepło, to na lato, to większość życia minie mu na czekaniu.
Jak tylko skończyłam obiad, złapałam kurtkę, naciągnęłam na głowę czapkę - nie dlatego, że było zimno, tylko dlatego, że włosy natarłam wcześniej serum i powędrowałam przed siebie. Szczęśliwie chwilę wcześniej aura z podłego humoru przeszła w fazę rozchmurzenia i słonecznego uśmiechu, więc nawet nie musiałam chować się pod parasolem.
Nie porywałam się na żadne górskie szlaki, bo jednak po całej nocy intensywnego deszczu ziemia była rozmiękła i błotnista. Zamiast tego przeszłam Marradi wszerz i wzdłuż wędrując od jednej tabliczki do drugiej na głównych "wylotówkach" miasteczka.
Pogoda z "nie pada" przeszła w fazę "jestem żywym spektaklem", więc szybko pożałowałam, że Nikon został w domu. Wzgórza powoli zaczęły wyłaniać się z tabunów chmur jakby były zaginionym światem z powieści fantasy, przez chmury filtrowało jaskrawe słońce, Marradi lśniło mokrym asfaltem i liśćmi wiecznie zielonych żywopłotów.
I kiedy tak sobie wędrowałam lipową aleją obok stacji mój wzrok padł na strome zbocze, które już całe pokryło się soczystą zielenią. Jakież jednak było moje zdziwienie, kiedy w tej zieleni wypatrzyłam fioletowe punkciki. Fiołki!
Zakwitły pierwsze fiołki! Ja wiem, że to nic nie znaczy, a może i znaczy, ale nic z czego się człowiek o tej porze roku powinien cieszyć - jak pouczyło mnie Bolońskie Dziecko, ale jednak widzieć pierwsze fiołki w styczniu zawsze wywołuje we mnie euforię. To już nie pierwszy raz taka niespodzianka!
Być może nadejdą jeszcze śniegi i mrozy, Buriany lub inni krewni z Syberii, ale jednak taki obrazek sprawia, że człowiek już zaczyna myśleć o wiośnie. Oczywiście mrozy mogą nadejść, ale nie muszą. W zeszłym roku zostało nam to oszczędzone, a jak będzie w tym - to się jeszcze okaże.
Tak czy inaczej dziś cieszę się moim wczorajszym fiołkowym odkryciem i już myślę sobie, że na kolejnych spacerach będę wypatrywać prymulek i kwiatów świętego Józefa.
Zdjęcia fiołków wysłałam Mario, bo to pierwsza osoba, która rozumie moją euforię i kwiatkomanię. "Masz w głowie violadetector" - napisał zaraz i sam nie mógł się nadziwić, że to już.
Przed nami pierwsza styczniowa sobota, a ja po pracy mam na nią piękny plan. Słońce dziś ma nam sprzyjać. Czas świąteczny powoli dobiega końca, ustrojona choinka zaczyna końcowe odliczanie.
Dobrego dnia!