Z najstarszych dzienników, czyli zapiski z prehistorii
środa, grudnia 04, 2024Od dwóch dni dolina Lamone siąpi, dżdży, zestrojona w szaroburą kapotę nos zwiesiła na kwintę i chyba ani myśli się rozchmurzyć. W takim anturażu świat za oknem nie pomaga niestety w odzyskaniu dobrego humoru. Jeszcze wczoraj, mimo nieprzychylnej aury dzielnie pokusiłam się o spacer - w myśl zasady "nie będzie mi tu pogoda dyktować warunków", ale dziś skapitulowałam, zrezygnowałam, ramiona mi oklapła i tylko sama sobie dodaję otuchy, że przecież nic się nie stanie, jeśli jednego dnia tych moich kilometrów nie wydrepczę.
Niezmiennie narzekam, że nie mam czasu na domowe sprawy, bo nogi wiecznie gdzieś mnie niosą, a zatem dziś nie ma wymówek - albo sztormiak, kalosze i wciśnięta w barki szyja albo ciepły kocyk, stukające w klawiaturę palce i wino/herbata/kawa/napar (niepotrzebne skreślić).
Przede wszystkim znów trzeba skupić się na tym, co dobre...
A dobre jest na pewno to, że w kalendarzu na przyszły rok dopisałam kolejne miłe spotkanie, że dokupiłam trzy świąteczne prezenty, że Bolońskie Dziecko pochwaliło mój pomysł na kalendarzowe zagadki - a ten komplement liczy się za dziesięć innych, że Mario wyciągnął nas wczoraj na pizzę, że Mikołaj przyznał mi rację w kilku kwestiach, a poza tym miał odwagę pokłócić się z nauczycielem broniąc wyższych idei i za to należy mu się cały worek medali, bo to nie byle co! I w końcu - po ponad trzydziestu latach zdobyłam się na odwagę, żeby rozpakować szczelnie zaklejone notesy i zmierzyć się z przeszłością, to znaczy zaczytać się w moich pierwszych dziennikach, które zaczęłam pisać 1 stycznia 1991 roku...
I tak czytam je od wczoraj z wypiekami na twarzy - dzień po dniu. To siąpienie i dżdżenie jest mi - szczerze mówiąc - bardzo na rękę. Czytam i wzruszam się, wytrzeszczam oczy i zasmucam, nie dowierzam i zaraz potakuję głową ze zrozumieniem...
Pomijając górnolotne wzloty, błędy ortograficzne i stylistyczne (nadal je robię), przymykając oko na niekontrolowane, przeplatające się bez końca wybuchy to rozpaczy, to euforii (prawo wieku!), muszę przyznać, że sama się zdziwiłam tym, jak bardzo w wielu kwestiach jestem wciąż do tamtej siebie podobna. Może powinnam zacząć się martwić i zadać sobie samej pytanie - czy wtedy byłam tak dorosła, czy teraz tak zdziecinniałam?
Wyciągnęłam te dzienniki wczoraj, kiedy pracowałam nad książką i pochłonęły mnie bez reszty. Tak naprawdę szukałam jednego konkretnego wpisu, śladu po pewnym szkolnym zdarzeniu, które nawet nie miałam pewności czy w ogóle uwieczniłam. Ostatecznie tego wspomnienia nie znalazłam, ale to wertowanie kartek naszpikowanych wspomnieniami, listami, zasuszonymi kwiatami, zdjęciami, bazgrołami ze szkolnych zeszytów, było jak spotkanie z nastoletnią samą sobą, jak najprawdziwsza podróż w czasie.
Ileż ja w nich skarbów znalazłam! Kawałek wosku z andrzejkowej wróżby, ostanie strony z podstawówkowych zeszytów, liścik od kolegi z klasy z prośbą, żebym została jego dziewczyną, kwit za opłatę za egzamin wstępny do liceum (80.000 złotych!), pierwsza licealna ściągawka - odmiana czasowników łacińskich, bilety do Mińska Mazowieckiego i do Bystrzycy Kłodzkiej, listy od przyjaciółki, życzenia i ukryte zdjęcia.
Cieszę się, że zaczęłam pisać tak wcześnie i cieszę się, że mimo kilku przerw ostatecznie nie przestałam. Te wszystko zapiski są dziś niemymi świadkami mojej metamorfozy, ale też mojej wierności samej sobie i upartego pozostawania przy swoim.
Pisanie ma zbawienną, często terapeutyczną moc, a wracanie do starych myśli uczy dużo o nas samych.
Mikołaj popatrzył wczoraj na te wszystkie pożółkłe kartki, które nasiąkły piwniczną stęchlizną. Wziął do ręki ostatnie strony mojego zeszytu od historii, na których namalowałam setki serduszek, dziesiątki prób mojego podpisu, naskrobałam kilka miłosnych deklaracji, jakąś rozpaczliwą pseudo poezję, a na końcu przerywanym tuszem nawywijałam kilka pętelek, jak ktoś kto próbuje rozpisać długopis i powiedział:
- Zupełnie jak zeszyt Asi z tyłu.
- Serio? - zdziwiłam się.
- Identyczny. Chyba wszystkie dziewczyny tak robią.
I pomyśleć, że jeszcze niedawno bez otwierania niczego, chciałam całą tę paczkę "prehistorycznych notesów" wrzucić do ognia...
Wracam do pisania, a deszcz niech sobie dalej pada.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Takie wpisy lubię najbardziej, dla takich wpisów tu zaglądam. Beata.
OdpowiedzUsuń