Dzień po królewsku
czwartek, grudnia 12, 2024Powiedzieć, że środa była pięknym dniem - to nic nie powiedzieć. Żeby oddać wspaniałość tego dnia pokuszę się o stwierdzenie, że środa była dniem królowej - już nawet nie księżniczki, a właśnie królowej.
Zaczęło się porannym spacerem spowitym jeszcze w głęboką czerń nocy, która rozświetlona była jedynie refleksami latarni i świątecznych iluminacji, przeglądających się w równie czarnych o tej porze odmętach Lamone. Zazwyczaj przegapiam ten moment, bo od 6.30, maksymalnie od 7.00 jestem już przed komputerem i dręczę ludzi gramatyką, ale wczoraj pierwszą lekcję musiałam odwołać na rzecz wizyty w przychodni w celu pobrania krwi. I właśnie kiedy wracałam do domu i przystanęłam na moście, żeby nacieszyć się tym niecodziennym widokiem, pomyślałam, że taki orzeźwiający, chłodno wilgotny spacer, jest lepszy na przebudzenie, niż dziesięć najlepszych nawet kaw.
Stymulujący, inspirujący, pobudzający wyobraźnię... Niezwykły!
O 13.00 skończyłam pierwszą turę lekcji i dokładnie o tej porze podjechała Ellen i zabrała mnie do swojego zakątka Val di Nibbio na obiad. Umawiałyśmy się już wcześniej na aperitivo, bo zbyt dużo czasu minęło od naszego ostatniego gadu gadu, ale ostatecznie z tego aperitivo zrobił się obiad. Aperitivo było ostatecznie na pożegnanie, bo i pora zrobiła się już odpowiednia.
Zawsze brakuje nam czasu. Zawsze jest go nie dość, żeby powiedzieć sobie wszystko, podzielić się tym, co po duszy się telepie. Ellen podsumowała to stwierdzeniem, że my się po prostu za rzadko widujemy...
Tak czy inaczej wspaniale było spędzić kilka godzin razem, znów usiąść przy długim stole mojej ukochanej Contessy i Lexa, wspaniale było móc rozmawiać i rozmawiać i pławić się w cieple dobrego domu i dobrych ludzi. Poczułam się wewnętrznie utulona i dopieszczona i z tą wewnętrzną lekkością wróciłam do domu, żeby znów usiąść do lekcji.
I tak oto kiedy konwersowałam z moją Uczennicą o różnicach pomiędzy pandoro i panettone, na telefonie wyświetliła się wiadomość od Mario: zrobiłem bażanta, przyjedziecie na kolację?
Czy to nie było królewskie zaproszenie? Czy nie było to królewskie ukoronowanie królewskiego dnia?
Zaczarowany spacer, obiad i aperitivo w kamiennym domu Contessy, a na koniec bażant na kolację w Casa Gallo. Bardzo lubię to moje skromne, wiejskie życie w dziczy Apeninów. Bardzo...
Dziś za to będzie jedno wielkie "K" - "kocioł, kociokwik, kołowrotek i pewnie ledwo będę się wyrabiać na zakrętach - ale jak mówi marradyjskie porzekadło - mica é sempre festa alla Cappellina (nie zawsze jest święto przy kapliczce).
Pięknego dnia!
Zagadka z dziś bardzo trudna: SCARABOCCHI, AMERICA, NERO (BAZGROŁY, AMERYKA, CZARNY)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Też bym sie poczuła jak królowa po takim dniu z dobrym jedzeniem i w świetnym towarzystwie. Nawet to pobranie krwi i poranna praca zostały przyćmione późniejszymi przyjemnymi wydarzeniami ;). Niby codzienność ale jakaś taka niezwykła. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuń