Viareggio - nie tylko targowisko próżności
niedziela, listopada 03, 2024Dzieci były maleńkie, więc te moje upragnione toskańskie wakacje siłą rzeczy musiały być bardzo spokojne, bez ganiania od miasta do miasta.
Poznawaliśmy przede wszystkim najbliższą okolicę, a najdalszy wypad, a może nawet dwa zrobiliśmy nad morze, idąc za radą naszych ówczesnych gospodarzy - właśnie do Viareggio, którzy do tego miasta mieli wyjątkowy sentyment. Jeździliśmy tam chyba przez trzy lata, do momentu, kiedy zacieśniła się nasza przyjaźń z Mario i to on nas oświecił, że Viareggio w naszym przypadku nie jest ani najtańszą, ani też najwygodniejszą opcją jednodniowego plażowania. Tym sposobem porzuciliśmy toskańskie wybrzeże na rzecz adriatyckiego i zaczęliśmy bywać początkowo w Riccione, potem w Milano Marittima, aż w końcu wylądowaliśmy na dzikiej, wolnej plaży w Lido di Dante.
Pisząc dziś ten artykuł przyszło mi do głowy, że te zmiany miejsc są niemal metaforą, idealnie oddają nasz materialno ekonomiczny upadek. Zaczęło się od gazebo, szampana i truskawek w Viareggio, potem były drinki w Riccione, wino domowe i parasol w Milano Marittima, a w końcu własna lodówka przytachana do Lido i namiot zmontowany z patyków.
Szczerze mówiąc przez lata wzdrygałam się na samo wspomnienie naszego pseudo burżujstwa z Viareggio. Tamte obrazki nie raz powracały w myślach - najczęściej oczywiście w chwilach, kiedy głowiłam się jak zapłacić rachunki, skąd wziąć na nowe buty dla dziecka albo na wycieczkę szkolną. To była jedna z tych życiowych lekcji, która bardzo zmieniła moje podejście do spraw materialnych. Dawny znajomy powiedział kiedyś - "upadek z wysokiego konia zawsze bardziej boli". Nie raz w ostatnich latach myślałam sobie, że problemy jakie na mnie spadły, były karą, zemstą za nierozsądek, za rozrzutność, za życie ponad stan. To też dlatego dziś mam niechęć do drogich sklepów, do zbytku, do snobizmu, do luksusu w materialnym tego słowa znaczeniu.
I tak oto przez kolejne lata Viareggio było dla mnie jedynie luksusową plażą, z szampanem otulonym lodem, miseczką świeżych truskawek i kluczami do własnej garderoby z brelokiem w postaci główki Pinokia. Wprawdzie w ostatnich latach kilkakrotnie przymierzałam się do podziwiania tutejszego karnawału, ale z braku auta, to podziwianie nigdy nie doszło do skutku. Do zeszłego tygodnia nawet nie myślałam, żeby właśnie tam zaplanować mój jednodniowy trip po sezonie, jednak kiedy dzieci odmówiły udziały w wyprawie z Matką, skreśliłam z listy dalekie miasta, ważne wystawy i miejsca wyjątkowe, które zależało mi, żeby zobaczyć z nimi i postanowiłam po piętnastu latach wrócić do Viareggio, aby dać miastu szansę na "odczarowanie".
Tak naprawdę zaplanowałam na ten dzień dwie atrakcje, bo kiedy zaczęłam przygotowywać się do wyprawy, odkryłam, że w zasięgu kilkukilometrowego spaceru jest też Torre del Lago Puccini. Pomyślałam, że będzie to kompozycja idealna - najpierw upatrzona część Viareggio, a potem spacer plażą, Villa Pucciniego, jezioro i powrót do miasta. Nie wzięłam tylko pod uwagę tego, że koleje państwowe zawiodą na całej linii i że większość czasu ostatecznie spędzę w pociągu.
Na Torre del Lago zabrakło niestety czasu, ale Viareggio odczarowałam w pięknym stylu i już myślę sobie, kiedy i z kim tam powrócić, bo tyle zostało jeszcze do zobaczenia. Ponieważ 2 listopada był malowany latem zrezygnowałam ze zwiedzania wnętrz, skupiłam się na zupełnie innej twarzy miasta i o tej twarzy będę bajać w następnych dniach.
Dobrej niedzieli.
PRÓŻNOŚĆ to po włosku VANITÀ
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze