Trasa Galileusza - Sekret Florencji dla szperaczy i aktywnych
czwartek, listopada 21, 2024Dziś o świcie, kiedy w prywatnych celach przeglądałam archiwum zdjęć, natknęłam się na kadry z jednego z takich dni i pomyślałam, że to wielka szkoda, żeby nigdy nie ujrzały światła dziennego. Rzecz jasna nie mogłabym wszystkich fotografii opublikować w książce.
Był jeden z ostatnich dni października, a ja przyjechałam do Florencji porannym pociągiem z zamiarem przemaszerowania od Fiesole do Settignano. Już będąc na przedostatniej stacji, zobaczyłam, że wzgórza otulające miasto od wschodu przygniatają granatowo ołowiane chmury i aż jęknęłam z żalu, bo mój plan stanął pod wielkim znakiem zapytania.
Pamiętam, że zaraz potem stałam na przystanku, z którego odchodzi "siódemka" i do ostatniej chwili wahałam się, czy ten kierunek, to jest na pewno dobry pomysł. Nie chodziło o to, że bałam się deszczu i zmoczonej głowy, ale przecież każda z tych wypraw musiała zaowocować dobrymi kadrami, a w fotografowaniu panoramy deszcz na pewno nie jest sprzymierzeńcem.
Ostatecznie odwróciłam się na pięcie i pomaszerowałam w zupełnie inną stronę. I był to bardzo dobry pomysł, bo zdjęcia granatowego nieba z oddali wyszły wspaniale, a do Fiesole i Settignano wróciłam po kilku tygodniach w spektakularnej aurze, o czym z resztą niedawno opowiadałam.
Przemaszerowałam przez ścisłe centrum, przeszłam przez Ponte Vecchio, a potem malowniczą Costa San Giorgio podreptałam w górę. Tamten spacer tak opisałam w Nowych Sekretach:
O Costa San Giorgio i Domu Galileusza, od których zaczynamy spacer pisałam już w poprzednich Sekretach... Jednak wspomniany dom, choć z imieniem Galileusza związany, nie był tym najważniejszym. Wspinamy się stromą uliczką, mijając Villę Bardini, aż docieramy do bramy San Giorgio, za którą rozciągają się masywne mury Forte Belvedere. Tu skręcamy w lewo, w Via S. Leonardo.
To przyjemna trasa, na której Florencja powoli przeistacza się z majestatycznej damy w wiejską dziewczynę. Kamienne mury, za którymi widać pola i gaje oliwne, strzeliste cyprysy, glicynie, zaczarowane furtki... Niska zabudowa to tu, to tam, a na niektórych fasadach pamiątkowe tablice: Ottone Rosai, Mario Pratesi, Piotr Czajkowski... Nie tylko dziś to miejsce uwodzi – zachwycało ludzi sztuki już ponad sto lat temu. Jeśli będziecie wędrować tędy w niedzielę, być może uda się wam zajrzeć do maleńkiej kamiennej pieve San Leonardo, która dała później imię całej ulicy.
Via S. Leonardo przecina Viale Galileo i pnie się dalej. Tuż za skrzyżowaniem tablica informuje, że jesteśmy już poza granicami miasta, a kilka kroków za nią droga się rozwidla. Tam należy skręcić w lewo, w Via Vincenzo Viviani, który – nawiasem mówiąc – był ostatnim uczniem Galileusza. Po kilkuset metrach docieramy na wzgórze – to stąd Galileusz prowadził obserwacje. Oto Torre del Gallo, która zdaje się dominować nad całym Arcetri. W dawnych wiekach, z racji strategicznego położenia, wieża służyła jako fortyfikacja, a Galileusz wykorzystywał ją jako obserwatorium. Z czasem urządzono w niej muzeum poświęcone naukowcowi, potem przeniesione do obecnej siedziby na Piazza dei Giudici. Obecny wygląd willi, którą wieńczy wieża, zawdzięczamy Stefanowi Bardiniemu, który na początku XIX w. wykupił posiadłość i przywrócił jej średniowieczną świetność. Oczywiście wojna też odcisnęła na niej swoje piętno, ale dziś – odrestaurowana – jest ozdobą wzgórza, a dla osób z zasobnym portfelem może być miejscem luksusowych florenckich wakacji.
Aby dojść do willi, w której mieszkał Galileusz i poczuć dawną atmosferę Arcetri, trzeba przy Torre del Gallo trzymać się prawej strony. Po kilku krokach otworzy się przed oczami wędrowca przepiękna panorama: sielski obrazek wiejskich peryferii miasta z majaczącą w oddali Certosą. Stąd też widać – po prawej stronie – kopułę obecnego obserwatorium.
Jeszcze kilka kroków i docieramy do miniaturowej osady, która zachowała dawny urok – oto Pian dei Giullari z piękną Villą Capponi oraz słynną Villą il Gioiello. To właśnie tu od 1631 r. mieszkał Galileusz, tu też przebywał w areszcie domowym, gdzie chętnie odwiedzał go jego wierny fan – Ferdynand I Medyceusz. Wśród znakomitości, które często bawiły w jego progach, byli również John Milton oraz Thomas Hobbes. Stałymi gośćmi pod koniec życia naukowca byli też wspomniany wcześniej Vincenzo Viviani oraz Evangelista Torricelli.
Jeśli traficie w te strony w porze obiadu lub kolacji, podpowiem, że warto zatrzymać się w trattorii Omero. A kiedy już będziecie posileni i nabierzecie ochoty na dalszy spacer, możecie powędrować kawałek dalej do starego kościoła Santa Margherita a Montici, by potem wąskimi uliczkami, w iście sielskiej oprawie, zatoczyć pętlę i zakończyć spacer na piazzale Michelangelo. Możecie też zawrócić do Torre del Gallo i tam, zamiast wrócić tą samą drogą, skręcić w prawo, w ulicę, która przyjęła nazwę od wieży i dojść nią aż do Viale Galileo, tuż przed San Miniato al Monte. To wspaniała trasa, którą docenia się szczególnie wiosną, kiedy spływa fioletami glicynii, lub jesienią, kiedy drzewa stroją się w płomienne barwy. To też gratka dla fotografów, bo z tej perspektywy można uchwycić niecodzienne kadry miasta i jego opłotków, które mamią sielskością, zielenią, chciałoby się rzec – prostotą, ale tu ta prostota nabiera zupełnie innego znaczenia.
Tamtego dnia złapałam też w kadrze wiele różnych drzwi z zamysłem propozycji na okładkę. Żadne z nich jednak na tej okładce ostatecznie się nie znalazło.
Czy macie pomysł, gdzie zatem znajdują się drzwi Nowych Sekretów? Podpowiem, że był to mój mały fortel, jako zadośćuczynienie za "Gdzie Dante mówi dobranoc"...
Przy okazji opowiadania o książce, znów poproszę Was o pomoc w jej rozsławieniu, a wszystkim, którzy na moje prośby wiernie odpowiadają, z serca wielkie dziękuję! Teraz przed świętami jest to dla mnie szczególnie ważne. Chyba dopiero z perspektywy czasu dotarło do mnie, jak wiele włożyłam w to pisanie czasu, wysiłku i zaangażowania.
Dlaczego wydanie czwartej książki planuję już samodzielnie? - takie pytanie często mi zadajecie. Tak się składa, że to właśnie Nowe Sekrety były tym przysłowiowym "gwoździem do trumny". Niestety w kwestii ich promocji wydawnictwo zawiodło mnie na całej linii. W odpowiedzi na mój mail z zarzutem dostałam listę popularnych blogerów i influencerów, którzy powiedzieli "nie" oraz tych, którzy książkę przyjęli, ale do promocji się nie przyłączyli (oczywiście nie mówimy tu o wolontariacie, wydawnictwo wlicza to w koszty, a do tego ja nie jestem przecież żadną konkurencją).
Tylko jeden bardzo znany influencer przyjął zlecenie. Po kilku miesiącach rzeczywiście je zrealizował, ale przeglądanie mojej książki tymi samymi rękami, którymi na krótkim video zajadał pizzę było - nomen omen - niesmaczne i trudno było z tego zrozumieć czy chodzi o reklamę pizzy czy książki w roli serwetki. Zrobiło mi tak po ludzku przykro, ale dzięki temu też zrozumiałam, że jeśli coś naprawdę pozytywnego ma się zadziać, to muszę liczyć przede wszystkim na siebie.
Pięknej reszty dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Zdjęcia super - dziękuję! :) Ale jak mi jeszcze powiesz, że musiałaś za tę pizzę zapłacić to wyjdę z siebie... 8-E
OdpowiedzUsuń