Lew zmarnowany, dzik na kolację i prawdziwe Belvedere
poniedziałek, listopada 11, 2024- La sera leoni, la mattina... - rzucił z nieukrywaną kpiną Mario, kiedy po kolacji szliśmy do auta, a ja dreptałam ostatkiem sił.
- Coglioni - dokończyłam.
To typowe włoskie powiedzenie, którego używa się w stosunku do kogoś, kto balował w nocy jakby jutra miało nie być, a potem rano jest bez życia.
Ja wprawdzie rano obudziłam się całkiem do rzeczy, choć spałam tylko trzy godziny - tak to jest, kiedy baluje się od święta i naturalny budzik bez względu na wszystko każe otworzyć oczy o świcie, ale już po południu, gdy wróciłam z trekkingu, padłam jak dziecko. Do nieprzespanej nocy dołożyłam dziesięć kilometrów porządnego marszu i nim dolinę spowił mrok wieczora, odpłynęłam w głęboki sen.
Musiałam się postawić na nogi przed kolacją, na którą zostaliśmy zaproszeni do brata Mario i jego żony. Przyrządzeniem dzika na tę kolację zajęła się sąsiadka, która też wraz z córką zasiadła z nami do stołu, była nas więc pokaźna gromadka, a przygotowany według rodzinnej receptury dzik był po prostu fenomenalny i już ustaliliśmy, że to na pewno nie ostatnia taka kolacja tej zimy.
Poza tym siedząc znów przy stole Tiny zrobiło mi się swojsko na duszy i sentymentalnie. Przypomniałam sobie moją pierwszą kolację w tym miejscu. Byłam wtedy tak podekscytowana tym, że przekraczam próg zwykłego włoskiego domu... Nie mamy w Marradi nikogo z prawdziwej rodziny, ale mamy włoską rodzinę zastępczą, która jest dla nas prawdziwą ostoją.
Drzemka pomogła na to, aby wieczorem być "do ludzi", ale już po kolacji przyjemnie najedzona ledwie przebierałam nogami. Tak oto Mario pozwalał sobie na odrobinę ironii - la sera leoni...
A trekking wcześniej był przepiękny... Zapraszam do obejrzenia moich kadrów w ruchu z odrobiną muzyki. Nie musiałam się nigdzie spieszyć, nie traciłam dużo czasu na obiad, bo Mikołaj wybył do Florencji na mecz, więc mogłam sobie tę listopadową niedzielę kontemplować beztrosko na szlaku beż żadnych ograniczeń, a kontemplować było co, bo pogoda rozpieszczała do nieprzyzwoitości. To już jest któryś listopad z rzędu, kiedy możemy cieszyć się tak sprzyjającą aurą.
Pomyślałam też sobie, że połowa listopada to taki przyjemny moment. Znicze grobowych świąt już "zgasły", bożonarodzeniowe iluminacje natomiast jeszcze nie zamigały, jesteśmy więc z momencie zawieszenia, "pauzy od świątecznych zobowiązań" i to jest wspaniałe. Możemy cieszyć się samym listopadem, choć oczywiście brzmi to jak quasi oksymoron.
Nie siliłam się wczoraj na oryginalność. Postawiłam na pewniaka, czyli spacer do mojej Świątyni Dumania, jednak żeby przydać mu smaku, wzbogaciłam go o zgłębienie uporządkowanego ostatnio szlaku do tak zwanego "Belvedere". W odstępie kilkuset metrów mam teraz dwa wyjątkowe miejsca z zupełnie różnym widokiem. Jeden piękniejszy od drugiego...
Od Belvedere można zejść do Popolano, ale wcześniej trzeba przysiąść na "gzymsiku" i po porostu patrzeć i kontemplować niecodzienną urodę Doliny Lamone.
Kolejny listopadowy tydzień zapowiada się bardzo intensywnie. Będą spotkania florenckie - to uwielbiam oraz biurokracja związana z przepisaniem grata - to uwielbiam znacznie mniej... W tym wszystkim groźne prognozy szczęśliwie odsunęły się w czasie i w najbliższych dniach słońce ma nam niezmiennie towarzyszyć, nawet jeśli powietrze nasączone jest już chłodem.
Pod koniec tygodnia zapowiada się znów z wizytą Bolońskie Dziecko, bo jak twierdzi - spragnione jest kolejnego trekkingu z Matką i to na pewno jest dla mnie radość największa. Mam nadzieję, że wszystko inne się uda i ostatecznie poukłada jak należy. Potrzebuję spokoju, dobrych wieści i lekkich ramion.
Dobrego nowego tygodnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Kolejny raz, kiedy widzę tę "urwaną ścieżkę" prowadzącą -zdaje się - na koniec świata, tyle razy mam ochotę z zemsty, że Ty masz, a ja nie, szlak z tak fantastycznym widokiem, zamknąć laptop i nigdy więcej tu nie zaglądać. Ale tak to jest, jak się ma odwagę spełniać marzenia, a nie biernie poddawać się losowi, płynąc z prądem, który niekoniecznie nas poniesie tam, gdzie jest nasze serce. Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuń