Jednorożec gotuje
poniedziałek, listopada 18, 2024- Mamy sandacza?
- Sandacza? Nie, nie mamy sandacza!
- A masło pomarańczowe?
- Jak na złość też nie mamy!
- A cumino?
- Nie, nie mamy.
- To szkoda, bo by zrobił takie dobre danie - Mikołaj leżał wyciągnięty na całej długości kanapy zestrojony w tęczową piżamę jednorożca, z której nawiasem mówiąc nie wyszedł przez cały dzień i przeglądał moją starą "Kuchnię Polską". Nagle, przed kolacją, naszła go kulinarna wena twórcza. Wertował wielką księgę w pełni zrelaksowany, nie zważając oczywiście na to, że jego ciężar przygniatał mnie i Bolońskie Dziecko. Był jak gigantyczny kociak, który domaga się pieszczot.
- A kwaśną, gęstą śmietanę mamy?
- Nie mamy.
- Nic nie mamy... - skomentował pod nosem - a mógł zrobić tartę lotaryńską.
- A mąkę mamy?
- Mamy!
- A mąkę ziemniaczaną?
- Też - ucieszyłam się.
- A boczek?
- Yyyy...
- Może być przecież pancetta!
- Wiem, ale chyba zjadłeś.
- Ja nic nie zjadłem!
- Trzeba sprawdzić w lodówce.
- Zrobi pyzy!
- Pyzy??? O 19.00? Zwariowałeś?
- To zrobi jakiegoś tapasa - niespodziewanie zamknął księgę, podniósł się energicznie przygniatając nas przy tym jeszcze bardziej i poszedł wymienić lekturę.
Mikołaj nie był gołosłowny, rzeczywiście przygotował kolację. Było to piękne zakończenie ciepłego, rodzinnego weekendu. W niedzielę, nigdzie nie wyszliśmy. Nawet ja stwierdziłam, że jeśli jeden dzień odsapnę, to świat się nie zawali, tym bardziej, że po tańcach i ostatnich marszach skręcona kilka lat temu kostka daje mi mocno w kość, a przecież w najbliższą sobotę czeka kolejne balowanie.
Wyprzytulaliśmy się za wszystkie czasy, obejrzeliśmy wzruszający film, pojedliśmy dobrych rzeczy, a ja usiadłam nawet do pisania. To było dobre zakończenie wyjątkowo udanego tygodnia.
Dziś o świcie siedzimy przy stole, ja skrobię tę opowieść, a jednorożec je śniadanie.
- Da mi komputer, to jej puszczę Iron Maiden.
- Tylko nie głośno, bo ludzie śpią.
- Świetne...
- Noooo! - Potrząsa czupryną.
Jest listopadowy poniedziałek 5.30 rano, a nam w Kuchni Domu z Kamienia Za Rzeką gra legendarna grupa. 18 listopada był dla mnie przez lata dniem, kiedy wstrzymywałam oddech i tylko czekałam, aż minie. Tak, jak w napięciu czekałam, aż minie cały listopad. Dopiero od kilku lat czuję już wewnętrzny spokój, myślę, że udało mi się wyciszyć, przepracować dziecięce traumy. Choć oczywiście zawsze będę pamiętać... Nie poganiam już listopada, zaprzyjaźniliśmy się, jeśli da mu się szansę, to potrafi przynieść naprawdę wiele dobrego...
Na starcie staje nowy tydzień, zostało jeszcze dwanaście listopadowych dni, na które mam całkiem przyjemne plany - Florencja, teatr, dyskoteka i festa w Marradi. Przed nami ostatni jesienny miesiąc. Już niedługo dnia zacznie przybywać. W piątek zapowiadają u nas pierwsze śnieżenie i nocny mróz. Do tej pory mieliśmy tylko dwa przymrozkowe poranki....
Na dobry początek nowego tygodnia dzielę się naszym porannym "przytupem".
Miejcie się pięknie! Po włosku: STATEMI BENE!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Cudowna leniwa, rodzinna niedziela. Takich zawsze mało a im dzieci starsze to i o takie coraz trudniej. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuń