Jak u Tolkiena - Biforco, tam i z powrotem...
niedziela, listopada 17, 2024- Tam ktoś idzie! Pewnie diabeł...
- Jak diabeł to pół biedy, damy mu radę. Gorzej jeśli jakiś zwierz. Cykasz się?
- Trochę się cykam.
- Ej! Bo jak ty się cykasz to i ja się będę cykać. Pewnie coś ci się wydawało.
- Nie, naprawdę, ktoś idzie.
Na chwilę wytężyłam słuch, żeby wyłapać jakieś niepokojące odgłosy na ścieżce. Nawiasem mówiąc chyba naprawdę łatwiej na tych szlakach spotkać diabła niż człowieka.
Po chwili zza zakrętu wyłoniła się postać ubrana na czarno.
- Diabeł jak nic...
- Nie zgrywaj się. Przejdźmy na chwilę na włoski - zarządziłam. Zgadzamy się co do tego, że miłej jest być postrzeganym jak swój, niż jak cudzoziemiec.
Mężczyzna miał na pewno więcej niż siedemdziesiąt lat. Zatrzymał się przy nas na krótką pogawędkę, jak to wśród piechurów jest w zwyczaju i po chwili oddechu dziarsko pomaszerował dalej.
- Wyobrażasz sobie? On przyszedł spod Lavane do Biforco i zatacza pętlę do domu. Gigant! Pewnie rzeczywiście diabeł. Zrób mu szybko zdjęcie.
Nasz sobotni trekking, o który Bolońskie Dziecko - ku mojej uciesze - prosiło już w tygodniu zaczynał się w Biforco i w Biforco kończył. Można powiedzieć, że miał tolkienowski charakter i można zatytułować go "Biforco - tam i z powrotem".
Szlak CAI 527 zaczyna się przy barze Biforco, wspina ponad Villa Nuova i przez pierwszą godzinę marszu daje mocno w kość. Całe przewyższenie skupione jest właśnie na początku, gdzie momentami trzeba się lekko napocić. Potem jest już tylko spijanie śmietanki apenińskiego splendoru...
Gra słońca i kolorów na szlaku momentami stwarzała iluzję przechodzenia do bajkowego, alternatywnego świata. Nasze opowieści o diabłach, faunach i legendarnych stworach miały więc doskonały grunt do puszczania wodzy fantazji. Poza tym mam wrażenie, że to co przystoi mi z Bolońskim Dzieckiem, pewnie byłoby dziwnie odebrane w innym towarzystwie - na przykład dopatrywanie się magii w przyklejonym listku, duszy w starym korzeniu, czy życia w majestatycznych kasztanach...
- Popatrz, widać stąd moją łąkę!
- Twoją?
- Tak, moją! Myślę, że tylko ja korzystam z niej z taką nabożnością, więc mogę sobie po cichutku nazywać ją "moją".
- No dobrze...
- Już druga połowa listopada, a tu tyle kolorów. Tak naprawdę dopiero teraz zrobiło się jesiennie.
- Szczerze mówiąc to jest jeszcze bardzo zielono.
- Trochę tak. Wyjątkowo długo w tym roku.
- Chcesz już jeść?
- Tak, jestem głodna.
- Ja jeszcze nie, ale możemy się zatrzymać. Zjem mandarynkę.
- To zrobimy postój przy dębie z dziurką.
"Dąb z dziurką" albo "dąb z okiem" to najładniejsze miejsce na całym szlaku. Widać stąd Lavane, Lozzole, Passo della Sambuca i niezmierzoność apenińskich szczytów. Lubię tu przystawać - zwłaszcza zimą, kiedy dni są słoneczne, można się rozłożyć na łące i cieszyć łagodnym ciepłem.
Kilkaset metrów dalej ścieżka znów robi się kostropata i ostatni już raz pnie się w górę - to Monte Carnevalone. Dalej szlak 527 spotyka się z 537 (o il dobrze pamiętam numer) i powoli opada w dół. Nim jednak dotrze do Crespino, najpierw snuje się baśniowo wśród monumentalnych kasztanów legendarnej Pigary.
Nad Pigarą rozciąga się rozległe, surowe galestro z widokiem na Crespino. Zimą jest to ostatnie miejsce, w którym wędrując tym szlakiem można cieszyć się słońcem. Niżej schodzi się do doliny cienia. Galestro było naszym ostatnim przystankiem i szczerze mówiąc nie miałam ochoty iść dalej. Wcale nie dlatego, że byłam zmęczona, ale dlatego, że razem było tak dobrze...
Czułam się, jakby ktoś podłączył mnie do akumulatora endorfin i inspiracji, od nadmiaru wrażeń głowa aż pulsowała. Chciałam tam siedzieć i gawędzić, a jednocześnie nie mogłam się doczekać, żeby jak najszybciej zabrać się za pisanie. Żadna inna osoba w moim życiu nie inspiruje mnie do pisania tak, jak inspiruje mnie moje Bolońskie Dziecko. Myślę, że w tej kwestii mamy nieprawdopodobne wręcz braterstwo dusz, tak jak w kwestii fotografowania mam je z Mikołajem.
W oddali przełęcz Sambuca |
Lozzole |
Castellone |
Zabawa dla bywalców Marradi - znajdź supermarket:) |
Pigara |
Siedemnaście kilometrów dystansu, sześćset metrów przewyższenia, radość nie do zmierzenia.
Listopad znów podarował piękne wspomnienie, znów wybronił się z wiszącego nad nim stereotypu o brzydkim, łzawym i smutnym miesiącu.
Jeśli chcielibyście zobaczyć naszą trasę w ruchu zapraszam jak zawsze do oglądania ROLKI, a jeśli chcielibyście poczytać o legendarnej Pigarze i nieznanych bezdrożach Apeninów, niezmiennie zachęcam do lektury - Nieznane Toskania i Romania. Gdzie Dante mówi dobranoc.
Pięknej niedzieli!
FANTAZJOWAĆ to po włosku FANTASTICARE
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Świetna trasa, taka na dobre zmęczenie się, piękne widoki ale i tak to co najcenniejsze to chwile 1:1 spędzone z dorosłym już dzieckiem na wspólnej wędrówce- my matki już tak mamy 😉. Liczę, że moje dziecko nawet jak dorośnie dla mnie nadal będzie dzieckiem cieszącym się czasem z mamą. Pozdrawiam serdecznie Karolina.
OdpowiedzUsuń