Tańce, hulanki, swawole - czyli ostatnia w tym roku kasztanowa niedziela
poniedziałek, października 28, 2024Oddalam się od centrum powolnym krokiem, bardzo powolnym, a do tego co jakiś czas przystawałam i robiłam dwa kroki w tył z zamiarem powrócenia na sagrę, na jeszcze jedną rundkę, na jeszcze jedną chwilę... Zawsze trudno mi jest rozstać się z sagrą, bo sagra to nie tylko intensywne kolory, różnorodność smakołyków i zapach pieczonych kasztanów. Marradyjska sagra to przede wszystkim wspaniała atmosfera i dobra zabawa, a dodatkowo, kiedy uczestniczy się w takiej sagrze kolejny już raz, jest to też lawina wspomnień i sentymentów.
Ten banalny sentymentalizm dopadł mnie, kiedy schodziłam po schodach z głównego placu i fotografowałam siedzących na nich i zajadających kasztany ludzi. Przypomniała mi się M. Schody zawsze mi się z nią będą kojarzyć. Dalej na straganie z produktami z południa kraju wisiały pęki zasuszonego oregano, wtedy na myśl przyszła T. Kiedy natomiast usiadłam na pniu przed Palazzo Torriani, który służy jako ławka, wróciły we wspomnieniach warsztatowe dziewczyny...
Przez te lata było Was ze mną na sagrze całkiem pokaźne grono!
Nadal nie mogę sobie darować, że Goście z zeszłego tygodnia musieli obejść się smakiem, mam nadzieję, że niezrażeni kaprysem pogody, jeszcze na nasze październikowe kasztany zawitają. Są różne sagry, ale Sagra delle Castagne taka jak właśnie w Marradi jest tylko jedna!
Wracałam do domu z żalem, że to już ostatnia w tym roku kasztanowa niedziela. Godzina nie była jeszcze bardzo późna, ale po zmianie czasu czuć było jak wieczór rozgościł się w powietrzu. Muzyka nadal grała, kasztany wesoło podskakiwały w bracieri, a Compagnia per non perir d'inedia niezmordowanie bawiła przyjezdnych. To też właśnie przy nich spędziłam najwięcej czasu, bo po trudach ostatnich miesięcy bardzo, ale to bardzo potrzebowałam i potrzebuję beztroskiej zabawy. Nawet jeśli tylko stałam z boku, schowana za obiektywem, było mi dobrze na duszy, bo otulała mnie ciepła i radosna atmosfera chwili.
Hulanki, swawole, śpiewy, caldarroste, wino - tak oto październik powoli kończy swój występ.
O tak oto mamy kolejny poniedziałkowy poranek. Nieco łatwiejszy niż zwykle, bo tydzień nie zapowiada się bardzo intensywnie - przynajmniej jeśli chodzi o pracę. Nie postanowiłam jeszcze, co zrobię z najbliższym weekendem - moje myśli rozbiegane są pomiędzy Rzymem i Mediolanem i generalnie wszystkim co pomiędzy, trochę za dużo możliwości jak na jedną głowę... Mam nadzieję, że spontanicznie natchnie mnie do czegoś ciekawego.
Tymczasem - dobrego tygodnia!
ZEJŚĆ PO SCHODACH to po włosku SCENDERE LE SCALE (wym. szendere le skale)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Jak już napisałam na iG to wręcz nieprzyzwoite tak kusić w jednym wpisie i pysznym jedzeniem i świetną zabawą 😉. Pieczone kasztany jadłam raz, w Rzymie będąc jeszcze na studniach czyli ponad 10 lat temu ale pamiętam, że bardzo mi smakowały i chętnie jeszcze ich kiedyś spróbuję tak samo jak innych regionalnych toskańskich pyszności bo dla mnie podróże mają sens tylko wtedy, kiedy równocześnie ze zwiedzaniem doświadcza się również tej kulinarnej strony danego miejsca. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuń