Zawsze lepiej dziś, bo jutro nie jest pewne - wrześniowe Mugello
niedziela, września 22, 2024Zaraz po skończonych sobotnich lekcjach zadzwoniłam do Mario.
- To co robimy? Jak się czujesz? Ruszamy się gdzieś dalej dziś czy wolisz jutro?
- Czuję się świetnie, a jak to mówił ten twój ulubiony w czerwonym kubraku z garbatym nosem?
- ??? - kilka sekund zajęło mi odczytanie słownego rebusa - aaa Dante! Co mówił?
- Chi vuole esser lieto, sia, di doman non c'è certezza...* Dziś ja się dobrze czuję, pogoda jest piękna, a co będzie jutro, kto to wie? Lepiej niczego nie odkładać.
- Dobrze powiedziane. Piętnaście minut i jestem gotowa.
O jedenastej ruszyliśmy przed siebie. Tym razem nawet bez dylematu w którą stronę, bo otwarta strona jest w tym momencie tylko jedna.
- Jakiś pomysł? Na co mam się kierować?
- Możemy zacząć od banału, czyli jakaś obiadowa przekąska w Casa del Prosciutto, ale w Scarperii jest też festa del tortello e porcino. Zdecyduj, co cię bardziej "inspiruje".
Ostatecznie uradziliśmy, że najpierw zorientujemy się jak wygląda sytuacja w Scarperii, a potem ewentualnie przeniesiemy się do Vicchio. Zaraz za Rontą skręciliśmy więc w kierunku Luco del Mugello. To wąziutka droga, którą już w połowie "zjadła" wegetacja i którą poza miejscowymi na pewno nikt nie jeździ. Tak naprawdę nie wiem dlaczego, ale przy całej jej ekstremalnej wręcz kostropatości, uwielbiamy tę trasę. Współgrają w niej na tę samą nutę różnorodność, toskańskość, przaśność, sielskość i poezja.
Wybierając tę trasę nie mogliśmy sobie odmówić krótkiego przystanku w grzybowym miejscu, ot tylko dla rozeznania, jak się ma sytuacja w Mugello. Rozeznanie zakończyło się wynikiem "0", ale przynajmniej zaspokoiliśmy ciekawość.
"Czystość" Rangera, to pozostałość po odwożeniu Mikołaja do Faenzy. |
Wsiedliśmy znów do Rangera i pojechaliśmy dalej. Dotarliśmy do Scarperii, ale ostatecznie nawet się w niej nie zatrzymaliśmy, bo okazało się, że sobotnie biesiadowanie zaczyna się od kolacji, a dopiero w niedzielę stand gastronomiczny będzie działał również w porze obiadu.
W kilka minut uradziliśmy, że w kwestii posiłku wybieramy wersję najekonomiczniejszą i zatrzymamy się na kanapkę w Borgo San Lorenzo - w miejscu również bardzo miłym, choć nie tak stylowym jak Casa del Prosciutto, a dopiero potem pomyślimy co dalej. Nie mieliśmy cienia pomysłu, ani planu.
- A może by tak od Ponte skręcić w prawo? - zapytał Mario, kiedy przeżuł ostatni kęs schiacciaty z prosciutto.
- Od Ponte a Vicchio? Tam, gdzie zawsze skręcamy w lewo?
- No tak.
- Czytasz mi w myślach! Dosłownie chwilę wcześniej przemknął mi przez głowę podobny pomysł.
Trudno jest nam znaleźć miejsca nieznane poruszając się w promieniu 60 km od Marradi, jeszcze trudniej w promieniu 30 kilometrów. Jednak sobotnie wojażowanie kolejny raz stało się dowodem na to, że nawet tuż "za płotem" jest jeszcze wiele do odkrycia, a ja mogłabym zrobić nową edycję Gdzie Dante mówi dobranoc, bo od czasu publikacji książki tyle nowych perełek udało mi się wyszperać.
Dotarliśmy do Ponte a Vicchio, przejechaliśmy przez tytułowy kamienny most, pogratulowaliśmy sobie kanapki w Borgo, bo przed Casa del Prosciutto - jak było do przewidzenia - kłębiła się pokaźna kolejka i skręciliśmy w prawo. Niedługo potem trafiliśmy na rozwidlenie dróg, na którym wśród wielu drogowskazów stała tabliczka: PARADISO (raj).
Mario nawet nie pytał się czy ma skręcić. Wymieniliśmy porozumiewawcze spojrzenia i Ranger poterkotał w stronę Raju.
Jechaliśmy za tą tabliczką, aż skończyła się droga. Na jej końcu była prywatna posiadłość z hodowlą koni wyścigowych. Niżej znajdowały się tylko opuszczone stajnie.
- Taki sobie ten raj...
- Mah!
Wykorzystaliśmy postój, żeby schłodzić Rangera, bo droga pod górę bardzo podniosła staruszkowi temperaturę i zaraz zawróciliśmy, żeby nieco niżej na innym rozwidleniu obrać kolejną drogę. I to była właśnie TA droga! Droga która "zrobiła" nam dzień.
Wyjechaliśmy wreszcie z chaszczy i lasu, które przesłaniały widok i zaraz rozciągnął się przed nami sielski krajobraz płaskowyżu ponad Mugello. Widać stąd było i Scarperię i Borgo i Vicchio...
- O! Zobacz! Tam ładnie! Może się zatrzymamy i trochę przejdziemy?
Uwielbiam polne drogi. Uwielbiam je od dziecka. Takimi drogami pisały się zawsze moje dziecięce wakacje. Pamiętam piaszczysty Gościniec i Przegon, którym szliśmy nad rzekę i piaszczystą drogę do Grudówki i drogę do Dłużewa, kiedy jeszcze była piaszczysta i leśną drogę do Grzebowilka... Mam wrażenie, że zwykłych piaszczystych dróg zostało już bardzo mało.
Piaszczyste drogi mają w sobie miękkość, delikatność i spokój.
Nieco dalej za pagórkiem, droga opadała w dół, na zakręcie stał samotny cyprys, kilka dębów, a pod nimi wątła ławeczka. Kwintesencja ukojenia. Po całym tym paskudnym tygodniu tego mi było trzeba. Tej piaszczystej drogi, tych drzew i tej ławeczki...
Po dłuższym przystanku wróciliśmy do Rangera i pojechaliśmy dalej. Według tego, co mówiły drogowskazy mieliśmy napotkać jeszcze dwie osady i rzeczywiście jedna z nich wyłoniła się chwilę później.
- Ale tu droga się kończy - pokazałam na znak ślepa ulica.
- Myślisz, że to takie nasze Campigno?
- Arliano... ładna nazwa. Myślę, że tak.
Zrobiłam zdjęcie urokliwego zaułka i zarządziłam wycofanie się, Mario posłusznie wykręcił, ale już po kilkudziesięciu metrach zwolnił jakby niepewny słuszności moich słów.
- Ale myślisz, że ta droga na pewno nigdzie dalej nie prowadzi?
- Jeśli ten znak znaczy to, co znaczy, to chyba nie, ale widzę, że nie odpuścisz, jeśli się sam nie przekonasz.
Mario znów zawrócił auto i chwilę później znaleźliśmy się na tym samym placyku.
- Zapytajmy tych kobiet!
- Przepraszam, czy droga tu się kończy czy można jechać dalej?
- Tu się kończy.
- A ta przed osadą, która skręca w dół ma łączność z doliną, żebyśmy nie musieli wracać tą samą trasą?
- Och! Tak! Ta jest piękna! Po drodze napotkacie nawet starą pieve romanica! Bellissima!
- I to rozumiem! Wspaniale! Grazie!
Kobiety miały rację. Droga wiła się malowniczo wśród łąk, wśród szpalerów cyprysów, bukowych zagajników, gajów oliwnych i pastwisk. Za jednym z zakrętów wyłoniła się stara willa otoczona wysokim murem z przycupniętą tuż obok kapliczką. La Quiete a San Cresci.
Dawniej ten okazały dom jak i otaczające go tereny należały do zacnego florenckiego rodu Gondi, którego inną willę, zaprojektowaną przez Giuliano da Sangallo możemy do tej pory podziwiać na Piazza S. Firenze.
Willę w San Cresci odwiedził nawet Wielki Książę Toskanii Pietro Leopoldo di Lorena, o czym informuje płyta pamiątkowa, która wraz z herbem rodu Gondich widnieje podobno na murach budynku. Tyle wiem z tego, co udało mi się wyczytać, gdyż sama musiałam zadowolić się fotografowaniem zewnętrznych murów. Obecny wygląd willi jest efektem przebudowy z XVII wieku.
Niewiele dalej, jadąc w stronę strada provinciale - tak jak zapowiedziały kobiety w Arliano - napotkaliśmy pieve (kościół). Kamienna dzwonnica wyłoniła się nagle za kolejnym zakrętem, ustrojona w bukiet zaczynających się powoli żółcić konarów lip.
W przeciwieństwie do wszystkich kościołów, na które natknęliśmy się przypadkiem wojażując po bezdrożach Mugello, ten zastaliśmy zadbany, odnowiony i otwarty! Wewnątrz wszystko opatrzone było tablicami informacyjnymi i to nawet nie tylko po włosku, ale też po angielsku.
Okazuje się, że Pieve San Cresci in Valcava - tak brzmi pełna nazwa świątyni - jest jednym z najważniejszych i najcenniejszych mugellańskich sanktuariów, którego historia związana jest z pierwszymi ewangelizatorami Mugello, którzy według lokalnych podań tutaj właśnie spoczywają - byli to męczennicy z III wieku - Cresci, Ezio i Onione.
Najstarsze dokumenty potwierdzające istnienie pieve pochodzą jeszcze z X wieku. W 1613 roku przybył tu z wizytą arcybiskup Alessandro Marzi Medici, a kilkadziesiąt lat później Cosimo III, który po tym jak na własne oczy zobaczył, że kościół popada w ruinę, zarządził wykonanie niezbędnych prac renowacyjnych, mając na uwadze jego wielką wartość historyczną i sakralną.
W 1722 roku kościół został przekazany jezuitom, jednak już rok później po śmierci Cosimo III zaczął się jego powolny upadek. Najbardziej jednak ucierpiał w 1919, kiedy Mugello nawiedziło jedno z najsilniejszych trzęsień ziemi w historii tego regionu. Większość zniszczeń była nieodwracalna - zniszczeniu uległy między innymi cenne freski.
Jedynym fragmentem ocałałym z tamtej tragedii jest średniowieczna dzwonnica, pozostała część świątyni została odbudowana w miarę możliwości z wykorzystaniem oryginalnych materiałów oraz z zachowaniem jej dawnego stylu.
Byliśmy zachwyceniu miejscem oraz całym otoczeniem. Na każdym kroku było widać pracę dbających i troszczących się rąk.
To był arcypiękny dzień. Nie jutro, nie za chwilę tylko właśnie teraz. Mugello skąpane we wrześniowym słońcu, kieliszek wina i panino, jak we włoskim szlagierze, łąki, owce, piaszczyste drogi, cyprysy, dęby, willa z historią, stara pieve... Jest na to jedno słowo: PARADISO. Znaleźliśmy je znów całkiem przypadkiem, tam "#gdzie Dante mówi dobranoc..."
Chi vuole esser lieto, sia, di doman non c'è certezza... - jest to fragment poezji napisanej przez Lorenzo il Magnifico, ale bardzo często słowa te błędnie przypisywane są Dante, tak jak zrobił to Mario. Znaczenie słów można skwitować prostym - Carpe Diem - czyli cieszmy się dziś, żyjmy dziś, bo jutro nie jest pewne.
I tymi właśnie słowami życzę Wam wspaniałej niedzieli i oczywiście niezmiennie zapraszam do Mugello i do naszych Apeninów!
bluzka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Ależ piękny epicki opis do porannej, niedzielnej kawki, dziękuję Kasiu <3
OdpowiedzUsuńCo za fantastyczne odkrycie. Mam nadzieję, że będziecie tam wracać skoro już odkryliście to piękne i niezwykłe miejsce. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuń