Wrześniowa inspiracja i wątła nadzieja
sobota, września 28, 2024Uwielbiam drobniutkie astry w przeróżnych odcieniach różu i fioletu, które są emblematem schyłku września - stąd też ich druga nazwa "settembrini" (settembre to wrzesień). Podobno w niektórych miejscach nazywają je "margherite di san Michele", bo kwitną na świętego Michała. Są niezwykle wdzięczne, fotogeniczne, kwitną obficie i na dodatek są w moich ulubionych kolorach. Jeszcze jeden fioletowo-różowy przyczynek do jesieni.
Piątek był trudnym dniem i jak zawsze w takich sytuacjach, głowa potrzebowała uczepić się pozytywnych drobiazgów. Dlaczego więc nie miała uczepić się "settembrini"?
Kwiatki, słońce, trekking, kasztany cokolwiek, co pozwoli przetrwać i da nadzieję, że w końcu znów zacznie się nieco lepsza passa. Chyba kiedyś w końcu się zacznie...
Wczoraj nie mogłam przegonić z głowy myśli, że ja jednak w wielu życiowych kwestiach mam po prostu pecha. Po włosku mówi się "sono sfigata". O niektóre moje szczęścia umiałam zawalczyć, z innymi jakoś nie wyszło. W trudniejszych momentach trzeba chyba się skupić na małych krokach, tak jak w górach, kiedy idzie się po ostrej grani i w głowie się kręci. Kroczek po kroczku. Stopa za stopą.
Wracając do kwiatków... Wyczytałam na jakimś ogrodniczym blogu, że settembrini są też symbolem inspiracji - jeśli tak, "wytapetowałabym" nimi sobie cały pokój.
Między jedyni kwiatkami, a drugimi był też biały królik. Maleńki i puchaty, z czerwonymi oczami, schował się w trawach, a potem czmychnął przestraszony do swojej kryjówki. Przez chwilę poczułam się jak Alicja w Krainie Czarów. Chciałam schować się razem z nim tam, gdzie nie dosięgną złe słowa, niepowodzenia i trudy.
Sobota jest jeszcze przez chwilę czarną nocą, ale dzień zapowiada się ciepły i słoneczny. Przeszło mi wczoraj przez myśl, żeby pognać do Florencji na Bacco Artigiano, ale kiedy ze wszystkich stron zaczęły spływać wieści o wysypie grzybów, pomyślałam, że lepiej będzie zostać i zaszyć się w lesie, tym bardziej, że będę mieć do tego najmilsze towarzystwo...
Mam zamiar przetestować własne miejsce, które - jak na moje oko - powinno w sezonie obrodzić borowikami na bogato. Jeśli tak nie będzie, to przynajmniej będę miała w nogach konkretny trekking.
Najpierw jednak, jak w każdą sobotę, czeka maraton lekcyjny...
Pięknego dnia.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
5 komentarze
W Polsce też na te kwiatki mówi się michałki. Pozdrawiam. Kasia
OdpowiedzUsuńNie wiedziałam:) przyjemnie:)
UsuńO tak, grzybobranie nawet jeżeli nie udane pod względem zbiorów zawsze chociaż dostarcza dawki konkretnego ruchu. Chyba, że zbierasz grzyby z trzylatkiem wtedy jest to bardziej dawka cierpliwości niż ruchu bo każdy patyk jest przecież taki fascynujący, że trzeba go podnieść😂. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuńHaha:) powiem Ci, że patrząc na mojego bobasa to z wiekiem nie bardzo się zmienia:)
UsuńMarcinki, u nas są to marcinki :)) Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuń