Spontaniczny spacer przyczynkiem do drobnych radości
sobota, sierpnia 24, 2024Mam formę, żeby chodzić po górach - niestrudzenie, dziarsko, bez końca, ale chyba nie mam już formy do imprezowania... Wybawiłam się oczywiście za wszystkie czasy w tych dniach, czy też w ostatnich dwóch tygodniach i radość mam z tego nie do opisania, ale w piątkowy ranek moje ciało przypomniało mi delikatnie o mojej metryce. Obudziłam się tak zmęczona, że aż się sama przestraszyłam. Zupełnie jakby mi ktoś wyłączył zasilanie. Basta! - powiedziałam sobie w myślach - dosyć!
Jeśli ma się dwadzieścia lat, to pewnie można jechać na takim rozpędzie długo, ale jak ma się "ciut więcej", to czasem trzeba się porządnie wyspać, trzeba się położyć o ludzkiej porze, normalnie zjeść...
Od lekcji było w piątek aż gęsto w moim kalendarzu i nie złapałam nawet czasu na popołudniową drzemkę, ani na wyjście do ogrodu. Właściwie cały dzień przesiedziałam przy komputerze. Dopiero przed wieczorem wyskoczyłam po drobne zakupy i to też ostatkiem sił i tylko dlatego, że skończyła mi się kawa.
Pomyślałam, że na taki kryzys jest tylko jedno turbo ładowanie baterii. Potrzebna mi była cisza i niczym niezmącona natura. Złapałam za telefon i zadzwoniłam do Mario, żeby wyciągnąć go na późny spacer - późny, ale nie ciemny, bo chciałam zrobić jeszcze kilka zdjęć za dnia.
- To zostawię auto w Biforco i pójdziemy do Marradi - zaproponował Mario po tym, jak zrobiłam wykład na temat mojego zmęczenia.
- Nie! Właśnie nie Marradi. Pójdziemy na plac i skończy się jak zwykle, a ja już nie mam siły ani zdrowia. Ja chcę tylko jakiejś łąki, sfotografować winogrona i zaraz po zmroku iść spać. Plac omijam szerokim łukiem, tam są same pokusy.
- A! Va bene (ok)! To gdzie?
- A może łąka nad S.Adriano? Chcę się tylko przejść w ciszy i przewietrzyć głowę przed snem.
- Co to było? Widziałeś? - zapytałam, kiedy kilka kilometrów za Marradi przejeżdżaliśmy przez ostatnią toskańską osadę S. Adriano.
- Aaaa - przypomniał sobie Mario - coś mi mignęło na fejsbuku, że chyba robią dziś smażoną piadinę.
- Ile ludzi! Nawet na dachu! - nie mogłam się nadziwić, bo S. Adriano to przecież sypialnia Marradi. Nie ma tam NIC, to znaczy kiedyś było circolo, ale po trzęsieniu ziemi, jest już nie do użytku, podobnie kościół stoi nadal obwiązany taśmą ostrzegawczą i tyle. Ach! I jeszcze bar, bardzo skromny bar. W S. Adriano nigdy nic się nie dzieje...
- Zatrzymamy się jak będziemy wracać.
- I znowu skończy się "jak zwykle"... Człowiek nie ucieknie tu przed zabawą.
W górach było jeszcze cieplej niż w dolinie. Zaskakująco ciepło.
- Czujesz? Bardziej jak na początku lipca, a nie jak w końcu sierpnia!
- Cieplej tu, niż w Marradi.
Przeszliśmy się granią aż do najwyższego punktu, z którego rozciąga się malownicza łąka i widok na całą dolinę Lamone. Dokładnie w tym miejscu spotykają się Toskania i Emilia Romania, tu Dante mówi dobranoc...
- Chcesz usiąść na chwilę?
- Tak. Może jednak ładny zachód słońca się urodzi...
Niebo było niezdecydowane, ale kilka delikatnych jak welon chmurowych smug dawało nadzieję na przyjemne widowisko. Istotnie kilka minut później przedwieczorny ni to biel ni to błękit zaczął się przepoczwarzać w płomienne barwy.
Wystarczyło dosłownie kilka chwil, żeby niebo zamieniło się w artystę. Spontaniczny spacer w poszukiwaniu ciszy i spokoju podarował emocje podobne do tych, które towarzyszą mi, kiedy podziwiam największe dzieła sztuki w galerii.
Jak tylko ogień na niebie zaczął przygasać wróciliśmy do samochodu. Miałam naprawdę szczere intencje, by jak najszybciej położyć moją głowę na poduszce i dać jej porządny odpoczynek i zdrowy sen...
W S. Adriano nadal było gwarno. Mario przejeżdżając przez ciasne zabudowania zwolnił i zapytał:
- Chcesz się na chwilę zatrzymać? Zobaczymy co robią?
Pokiwałam tylko tą moją biedną głową i chwilę później byliśmy już w gwarnym barze, gdzie grupa rozbawionych pań wałkowała ciasto i wycinała piadiny.
- O! To ty tańczyłaś na placu! - jedna z pań powitała mnie serdecznym uśmiechem - complimenti!
- Grazie! - odpowiedziałam onieśmielona i pod nosem dodałam - moja sława mnie wyprzedza...
- Napijcie się spritza - zaprosiła dziewczyna za barem - na piadinę trzeba poczekać. Nie spodziewaliśmy się takich tłumów, przecież nie było nawet prawdziwej reklamy! A te panie przerobiły dziś wieczorem kilkadziesiąt kilogramów mąki i dalej wałkują.
W tłumie same znajome twarze - z Marradi, z Biforco i oczywiście z S. Adriano. Niby reklamy nie ma, ale jak jest mowa o świętowaniu i biesiadowaniu, to wszyscy wiedzą co gdzie i jak. Nikogo nic ani nikt w domu nie zatrzyma. Trzeba wyjść i być z ludźmi i bawić się tu i teraz. To jest włoski fenomen!
Wypiliśmy spritza, porozmawialiśmy z tym i tamtym, zjedliśmy przepyszną piadinę i na szczęście nim nastała późna noc wróciłam do domu, żeby w końcu jak należy odpocząć.
Spontanicznie, bez planu urodził się kolejny wspaniały wieczór, tylko odrobinę spokojniejszy.
Przy okazji zapraszam Was do S. Adriano w przyszłą niedzielę 1 września. O ile wcześniej prawie nic się tam nie działo, to chyba zaczyna się w tej kwestii coś zmieniać. I to jest fantastyczne!
La Stagione del Maghinardo - to cykl imprez, w których pierwsze skrzypce gra średniowieczna historia. Z mojej książki Nieznane Toskania i Romania możecie się dowiedzieć kim był słynny Maghinardo. Nie zabranie też trekkingu, muzyki i smakołyków. 30 i 31 sierpnia spotkania w Marradi, 31 również w Palazzuolo sul Senio, a na koniec 1 września uczta i zwiedzanie pozostałości dawnego castello właśnie w S. Adriano.
Pięknego weekendu!
NIKT to po włosku NESSUNO
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze