Gdzie ciepło, gdzie dom, gdzie podadzą kieliszek wina...
czwartek, sierpnia 08, 2024- Ufff... - westchnęłam zatrzymując się w progu ulubionej Fiaschetterii na Piazza dell'Olio. Wąskie pomieszczenie było puste, w głębi siedział tylko właściciel. Pora była już poobiednia, ale jeszcze nie aperitivowa, więc mężczyzna korzystał z chwili oddechu. Jego zmęczona twarz rozpromieniła się na mój widok.
- Oooo! Ciao bella!
Wymieniliśmy kilka zdań o mojej pracy oraz o tym jak leci tak generalnie i zaraz zapytałam:
- Nalejesz mi kieliszek prosecco? I do tego kilka crostini?
- Subito! - mężczyzna natychmiast ruszył za bar i zaraz pytająco zaprezentował dwa rozmiary kieliszków.
Wzrokiem wskazałam ten właściwy.
- A crostino... co jeszcze zostało? Fegatino... a to?
- Grzyby.
- To dwa z fegatino i dwa z grzybami. Nie będzie ci przeszkadzać jeśli rozsiądę się tutaj? - Sama z natury będąc samotnikiem, nie lubię być z mojej samotności wyrywana, więc pełna zrozumienia wolałam zapytać.
- Może wolisz na dole? Tam jest chłodniej.
- Tu jest dobrze, jeśli tobie nie będę zakłócać spokoju.
- Ma scherzi!? (żartujesz)
Ponieważ towarzysze mojego środowego spaceru wykończeni sierpniową, włoską aurą poddali się wcześniej niż było umówione, więc zaraz złapałam za telefon, żeby sprawdzić czy zdążę na wcześniejszy pociąg. Według rozkładu miał odjechać za siedem minut. Postanowiłam spróbować mając jednocześnie nadzieję, że klasycznie będzie o te kilka minut opóźniony. Sprint na stację okazał się pomyłką...
Jak łatwo sobie wyobrazić, akurat tym razem pociąg nie był opóźniony. Mało tego! Chyba nawet odjechał minutę przed czasem, bo wpadłam na stację "równo z dzwonkiem", a pociągu już nie było.
Nie miałam pomysłu, ani też siły, żeby chodzić gdzieś dalej, więc pomyślałam, że usiądę sobie w fiaschetterii, zjem do kieliszka prosecco ulubione crostini i popiszę w spokoju. Ciepłe powitanie Rossano - właściciela przybytku było jak balsam na duszę. Jest kilka miejsc i kilka osób we Florencji, które w ten sposób mnie witają. Traktuję to jako ogromny przywilej. Pamiętam jak jeden z chłopaków z corteo storico odskoczył od swojego obiadu w jednej z florenckich trattorii i gonił za mną kilkadziesiąt metrów, tylko po to żeby mnie pozdrowić i zapytać co u mnie słychać.
Jestem biologiczną warszawianką, adopcyjną marradyjką, bywam też czasem florentynką... Do kawy zostawiam kilka smaczków florenckich z samotnego spaceru.
Ps. Uwaga! To już drugi post bez rozpaczliwych tonów! Zaciskam zęby i przełykam je jak wstrętny tran, kiedy byłam dzieckiem. Ach i jeszcze ważna, dobra wieść - Bobas właśnie zdał egzamin teoretyczny na prawo jazdy.
Kwintesencja Florencji |
Słowa, które urzekły: łąka straconych okazji, klatka potwornych lęków... |
I jeszcze z Florencją w tle - gdybyście szukali moich florenckich inspiracji, poświęciłam im dwie książki:
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
ADOTTIVA to po włosku ADOTTIVA
OdpowiedzUsuńJakie to szczęście miec tylu przyjaznych ludzi i miejsc w których można przycupnąć i poczuć sie jak w domu .. Bardzo nam brakuje takich serdecznych panów Rossano w naszej okolicy ...marysia
OdpowiedzUsuń