Pomidorowa niedziela pachnąca swobodą
poniedziałek, lipca 22, 2024Jak bardzo trzeba mi było takiej niedzieli, to chyba tylko ja sama wiem! Bez zegarka, z rozpustą czytania, z weną pisania i gotowania, z weną działań ogródkowych, z nadrabianiem zaległości, z jogą na spokojnie, sama z własnymi myślami.
Mikołaj już rano wybył z domu na umbryjskie wojażowanie z przyjaciółmi, więc zostałam sama i mogłam uszyć sobie dzień na miarę. Uporanie się z obowiązkami zajęło nieco dłużej niż myślałam i tak naprawdę nie zrobiłam przy komputerze wszystkiego, co czekało na nadrobienie, ale postanowiłam nie być siłaczką i nie doprowadzać do sytuacji, w której sfrustrowana głowa będzie się bombardować myślami, że trzy czwarte niedzieli mija na pracy. Trzeba zawsze znaleźć równowagę.
Na początek działań z gatunku "przyjemnych" postanowiłam zebrać ogródkowe plony, bo krzaki dosłownie uginały się od pomidorów. Kiedy przyniosłam ich do kuchni dwie pełne michy, stwierdziłam, że to już ten moment, kiedy trzeba zacząć przygotowywać przetwory na zimę. Wyciągnęłam z cantiny słoiki, wyparzyłam je i poukładałam w nich wymyte pomidorki. Ten przepis publikowałam tutaj i po pierwszym niepewnym razie kilka lat temu, teraz robię takich słoików dużo, bo po pierwsze ten sposób konserwowania pomidorów jest banalnie prosty, a po drugie są idealnym składnikiem do moich ulubionych "zimowych" spaghetti - w każdym słoiku zamknięte jest ogródkowe, biforcowe lato w czystej postaci.
Widok małych kolorowych pomidorków - w tym roku mam ich cztery odmiany - natchnął mnie do przygotowania sobie niebiańskiego obiadu. To danie było dokładnie tym, czego potrzebowały moje kubki smakowe w niedzielne, lipcowe popołudnie i myślę, że jest to kolejny przepis, który wchodzi do naszego sztandarowego menu. Przepis jeszcze dziś - mam nadzieję - w Kuchni w Kamiennym Domu.
Niedziela była dla mnie pięknym dniem, bo wreszcie znów usiadłam do książki - po raz pierwszy od lutego. Tak naprawdę nie tknęłam poważnego pisania od czasów wiosennego tsunami, bo głowa zupełnie nie była zdolna do najwyższych literackich czynności. Co innego dziennik i co innego blog.
Wczoraj zatem usiadłam i pisałam i pisałam i było mi z tym tak dobrze. Kolejny raz pomyślałam też, że ze wszystkich ulubionych czynności - właśnie ta jest najulubieńsza. No dobrze... najulubieńsza tuż obok ulubionego chodzenia po górach.
Dobrze było mi też z samotnym spacerem i z aperitivo w barze, bo przecież kto bogatemu zabroni? I w ogóle było mi dobrze bez patrzenia na zegarek. Dzień dobiegł końca, a ja miałam poczucie, że wypoczęłam, ale jednocześnie czułam satysfakcję, że ten mój wypoczynek był taki produktywny.
Jeden tylko akcent mogłam sobie odpuścić... Kiedy mówią, że czasem można się zabić na prostej drodze albo we własnym domu... Oj można!
Zakończyłam moją część relaksu ogródkowego, wzięłam w rękę komputer, na komputerze ułożyłam stosik składający się z: notesu, książki, telefonu i okularów, a na wolnym palcu zaczepiłam kubek po kawie.
Przechodząc przez próg z braku wolnej ręki machnęłam biodrem, żeby zamknąć za sobą drzwi. Te jednak napuchnięte od ekstremalnych temperatur nie posłuchały się, więc moje biodro musiało wziąć większy zamach, żeby siła uderzenia była bardziej zdecydowana.
Biorąc ten zamach, nie pomyślałam, że fizyka zadziała według swoich praw. Nie zauważyłam, że jedną nogą stałam na posadzce, a drugą na lichym dywaniku. I okazało się, że o ile drzwi zamknąć się nie chciały, to dywanik dostał skrzydeł i ja na nim spektakularnie "pofrunęłam".
Całe szczęście zadziałał w tym wszystkim mój refleks szachisty. Jedna myśl - chronić to, co najcenniejsze - komputer i głowę!
Wyrżnęłam jak ostatnia sierota, przyjmując upadek na bark, który dziś stokrotnie mi za to dziękuje, komputer poza jednym zarysowaniem szczęśliwie działa - to było pierwsze, co sprawdziłam, okulary i telefon przeżyły bez uszczerbku, ale ulubiony kubek - nowojorski kubek... poszedł w drobny mak.
Ten kubek podarowała mi uczestniczka warsztatów kilka lat temu. Nie jest łatwo, żeby jakiś kubek stał się moim ulubionym. Powiedziałabym, że to nawet niemożliwe, jeśli sama go sobie nie kupię - ważny jest rozmiar, kształt ucha, kształt samego kubka, grubość ceramiki, kolor... I właśnie ten kubek był idealny! A do tego przyjechał do mnie z miasta, które od zawsze było jednym moich podróżniczych marzeń z Nowego Jorku. Zdjęcie straty wysłałam tylko jednej osobie, bo tylko jedna osoba tę stratę mogła zrozumieć - mojemu bolońskiemu dziecku, które też ma "swój kubek" i "swój talerz".
Swoją drogą lepiej kubek niż komputer, czy - o zgrozo! - głowa.
Pięknego dnia!
STŁUC to po włosku ROMPERE
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
Znam ten ból, jak nikt inny: ja miałam w rodzinnym domu od zawsze swoją łyżkę z "trzonkiem" w koraliki, a moja siostra widelec z rączką z kości słoniowej. Kiedy po latach, pewnego razu upomniałam się o moją łyżkę przy obiedzie, usłyszałam od Mamy, że została wyrzucona bo czubek łyżki wytarł się w prostokąt. Popłakałam się się jak dziecko! Po prostu poczułam, że część mojego przeszczęśliwego dzieciństwa trafiła na śmietnik. Kiedy powiedziałam to Mamie - było jej baaardzo przykro i płakała razem ze mną, choć do płakania nie była skora. Takie wspomnienie, z którego teraz się śmieję :) Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuńNo i kolejne danie dodane do listy "do wypróbowania". Rozpieszczasz ostatnio tymi przepisami ;). Mam nadzieję, że bark tylko obity i szybko przestanie boleć a z bólem po stracie ulubionego kubka możemy sobie przybić piątkę- kiedy w pracy zbiłam swój kubek otrzymany w prezencie od siostry przeszukałam pół internetu żeby znaleźć taki sam i od razu kupiłam dwa bo w innym kawa mi nie smakuje. Pozdrawiam Karolina
OdpowiedzUsuńI ja mam swój talerzyk z dzieciństwa , troche wyszczerbiony i widelczyk . Nożyk został przeze mnie niechcący wyrzucony. Popłakałam sie oczywiście , bo to wielka strata. I talerzyk i widelec z dzieciństwa dają mi jakies dziwne poczucie bezpieczeństwa ... marysia
OdpowiedzUsuńRompere prawie jak rąbnąć. Wszystko się zgadza. Proponuję poszukać w necie kubeczka. Pozdrawiam. Kasia praska
OdpowiedzUsuń