lato

O milinie i lipcowych radościach dwa słowa oraz o poszukiwaniu miejsca

czwartek, lipca 04, 2024

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Milin, czyli po włosku bignonia przywędrował do nas podobno z Ameryki Łacińskiej - dokładnie z Meksyku, Peru i Argentyny. W tamtych krajach kwiatami milinu często dekoruje się świątynie w czasie religijnych uroczystości, a dostanie ich w prezencie jest wróżbą szczęścia i prosperity. Popularnym zwyczajem jest też sadzenie ich blisko wejścia do domów, żeby strzegły mieszkańców przed nieszczęściem. 

Bignonia jest również nazywana kwiatem poświęconym słońcu - nie bez powodu - kwitnie bowiem od letniego przesilenia do równonocy jesiennej.

To wszystko wydaje mi się dziś takie niezwykłe. Piętnaście lat temu nie miałam nawet pojęcia, że istnieje coś takiego jak milin, a teraz zachwycam się nim w drodze po zakupy. Ta lipcowa droga do Marradi jest niezwykła, wakacyjna, tak błogo śródziemnomorska... 
Milin i fioletowe kępy lawendy brzęczącej pszczołami, nakrapianej motylami.   

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Droga do Marradi brzmi też trajkotem cykad i tak jak mój węch do ekstazy doprowadza zapach lip, tak do ekstazy moje uszy doprowadzają zjednoczone w grzechoczącym, upalnym graniu cykady. 

Czwartkowy poranek był zaskakujący. Przekonana byłam, że jestem w domu sama, bo Mikołaj wyszedł w środę przed kolacją na umówionego z kolegami grilla i nim nastał wieczór, zadzwonił poinformować mnie, że zostaje na noc. Coś jednak poszło nie tak i o północy Mikołaj wrócił do domu, o czym ja już oczywiście nie wiedziałam. Moja mina na widok zjawy dziś rano musiała być bezcenna...
 
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Rankiem dla relaksu, żeby przedlekcyjny czas przy kawie wypełnić czymś beztroskim, zabrałam się za szukanie budżetowych destynacji na mój samotny wypad. Po kilku kliknięciach znalazłam nawet "to coś" i uradowana taniością biletów na pociąg już miałam kliknąć "kup", kiedy ocknęłam się i postanowiłam sprawdzić najpierw ceny noclegów. Tym oto sposobem nowowyszukaną destynację szlag trafił. Z cenami w niektórych miejscach to chyba jednak powariowali. Będę sobie dalej przy porannej kawie klikać i podróżować wstępnie palcem po googlowej mapie. 

Pięknego dnia!

ZWARIOWAĆ to po włosku IMPAZZIRE 


podróżowanie

Podróż marzeń - czyli podróże małe i całkiem ogromne

środa, lipca 03, 2024


- To zrobiła, to też, tego nie, tego nie - Mikołaj po kolacji przysunął się do mnie na porcję wieczornych pieszczot i analizował kolaż zdjęć, które wypełniają pulpit mojego komputera i są tegoroczną mapą marzeń. - A to?
- Jeszcze nie...
- To niech jedzie w końcu na Sycylię! Przecież zawsze o tym marzyła. 
Mikołaj komentował jedno ze zdjęć składających się na moją mapę. Zdjęcie przedstawia mnie na tle kolorowych domków na wyspie Procida. 
- Ja chyba w tym roku jednak nie będę miała tej podróży w pojedynkę. Po ostatnich wydatkach, z przykrością stwierdzam, że mnie nie stać. 
- Jak sobie tak mówi, to tak będzie. Ja jestem biedny, ale dam ci pieniądze i jedź. 
- Chyba zwariowałeś! Jak sobie zarobię, to pojadę, jak nie będzie mnie stać, to nie i tyle...
- Ja jak nie dotrę na Svalbard to umrze.
- Umrę się mówi.
- Umrze Misio. 

Cała dyskusja wywiązała się po tym, jak Mikołaj przedstawił swój plan na podróż marzeń - jedną z podróży marzeń, którą ma zamiar zrealizować w sierpniu. Wszystko to dzięki temu, że znalazł się w gronie szczęśliwców i wygrał darmowy przejazd pociągami przez miesiąc. Każdego roku tysiące osiemnastolatków startuje w konkursie na bilety Interrail, są to bilety na pociąg w 30 krajach Europy. Nagrodę finansuje program Erasmus+. Wśród zgłoszeń nadsyłanych z całej Unii Europejskiej losowanych jest 35.000 biletów. Mikołaj znalazł się w gronie szczęściarzy i już planuje podróż z południa na całkiem daleką północ. O szczegółach będę na pewno donosić bliżej sierpnia, na ile mi oczywiście pozwoli.

Będę też umierać ze strachu, ale to jest generalnie częścią popularnej gry "Zostań Matką". Liczę na to, że Mikołaj jest rozsądnym młodym człowiekiem i potrafi o siebie zadbać. A plan jego podróży jest niesamowity! Choć kierunek generalnie nie mój, to mimo wszystko w sekundzie zarzuciłabym plecak na ramiona i wyruszyła. 

Tymczasem będę teraz zaciskać pasa, żeby uszczknąć dla mnie miniaturę samotnej podróży z plecakiem, gdzieś nie całkiem daleko. To dla mnie najwspanialsza inspiracja. Do tej pory wspominam z łezką Neapol i Procidę dwa lata temu. 

Na mojej mapie marzeń na ten rok jest w sumie 13 zdjęć. Pięć udało mi się zrealizować. Nie jest zatem tak źle. Kilka na pewno przesuniętych zostanie na rok następny, ale nie ma tego złego, nic tak nie nakręca w życiu jak wiecznie podsycane marzenia.

Dobrego dnia. 

Ps. Poranek przeżyłam, choć łatwo nie było, a teraz niech się dzieje wola nieba. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

 

zdjęcia

Klisza i aparat oraz zapach pomidorów

wtorek, lipca 02, 2024

Dom z kamienia, lato w ogrodzie, Kasia Nowacka

Jak pięknie pachną ogródkowe pomidory...

Kończę pierwszą turę lekcji, których dziś jest dużo, bo środę musiałam zrobić sobie wolną. Powód mało przyjemny, zdecydowanie wolałabym przez cały dzień trajkotać o zaimkach i congiuntivo, niż z takiego powodu mieć wolne pół dnia. Kończę zatem tę turę i schodzę do ogródka zebrać pomidory na obiad. Mięsiste, dorodne i tak pięknie pachną. Mam świadomość tego, że to luksus nad luksusami. 

W momencie, kiedy odlewam makaron wchodzi Mikołaj. Pognał do Faenzy z samego rana, żeby odebrać zdjęcia... 

W czasie szkolnej podróży do Francji kupił sobie na pamiątkę w sklepie ze starociami aparat fotograficzny Agfa, takie jak to kiedyś były modne - tradycyjna "małpa" na kliszę. 
Szczerze mówiąc myślałam, że to atrapa, a jeśli nawet nie atrapa to na pewno działać nie będzie. Nie chciałam jednak odradzać wydawania pieniędzy na kliszę, bo mądrala-dorosły to jedna z najgorszych plag. 

Nakupił tych klisz i pierwszą wypstrykał zaraz na początku wakacji, kiedy z przyjaciółmi nocował w górach. Na rodzinne wakacje wziął pięć klisz, ale już w Bilbao został bez ani jednej wolnej klatki. 

Po powrocie doradziłam, żeby na początek wywołał tylko jedną, bo jak się okaże, że nic na nich nie widać, to po co wyrzucać w błoto więcej pieniędzy. I dziś te zdjęcia odebrał - właśnie te z nocy w górach. Są fenomenalne!

Oczywiście nie o jakość chodzi. Jakość tamtych zdjęć - jaka była - większość urodzonych przed latami 90-tymi dobrze pamięta, tu chodzi o ich autentyczność, prawdziwość. Równie dobrze mogły być zrobione w latach 80-tych czy 70-tych i ten efekt udał się bez żadnych filtrów vintage.

Teraz nie mogę się doczekać, żeby wywołał zdjęcia wakacyjne, ten moment oczekiwania, kiedy odbierało się je od fotografa... Pamiętacie to jeszcze?

Teraz trzeba tylko kupić zapas albumów. Mam mam nadzieję, że jeszcze je produkują. 

Obiad wyszedł pysznie. Kolejne wydanie makaronu z cukinią i do tego pachnące, mięsiste pomidory...
A na jutro poproszę cichutko o kciuki.

Dobrej reszty dnia.

KLISZA w ROLCE to po włosku RULLINO FOTOGRAFICO

Lago di Ponte

Świat i irysowe jezioro

poniedziałek, lipca 01, 2024

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

Na niedzielę nie napisały się żadne szumne plany. Właściwie żadne plany - ani szumne, ani drobne, po prostu żadne. Mario odezwał się jednak, nim wybiło południe z odwiecznym pytaniem "co robimy?". Wtedy dopiero od słowa do słowa, nieco opornie urodził się pomysł, żeby pojechać nad Lago di Ponte, na Tramazzo. Kto nie pamięta, co to za miejsce, tego odsyłam nieśmiało (znowu i znowu) do Nieznane Toskania i Romania. Gdzie Dante mówi dobranoc

- A tam jest w ogóle jeszcze droga? 
- A nie ma? 
- Szczerze mówiąc nie słyszałam, żeby była, ani też, żeby jej nie było. Nic o Tramazzo się nie mówiło. 

W maju zeszłego roku osuwiska go gigantycznych ulewach - tych samych, które na nizinie zrobiły spustoszenie powodziowe i jakie w tych dniach poturbowały północno-zachodnią Italię, wyłączyły z użytku wiele dróg. Te, które dało się wysprzątać, mimo stojących nadal tabliczek zakazujących wjazdu, mieszkańcy okolic "uzdatnili" na miarę własnych możliwości. Są też niestety takie, gdzie już nie było co uzdatniać, bo dróg zwyczajnie nie ma.  

Jadąc na Tramazzo, do którego szutrowa droga odbija w lewo z drogi na San Benedetto zaraz na początku natknęliśmy się na pierwszą barierę.
- I co teraz? - zapytałam, a Mario nawet nie silił się na odpowiedź, tylko przejechał obok jakby nigdy nic. Podobny manewr wykonał kilka kilometrów dalej. Droga rzeczywiście była mocno uszkodzona, ale takiemu drobniutkiemu Rangerowi udało się przecisnąć.  

- Fajnie było wczoraj na placu?
- Bardzo. 
- Grali ci z Florencji czy nasi?
- Nasi. Świetni są. Taki jeden kawałek grali, że aż miałam ciarki..
- Jaki? 
- No taki. Mmmmm mmmm... Nanana...
- A słowa? 
- No właśnie słów nie pamiętam, bo oni przecież nie śpiewają. To orkiestra.
- To zanuć porządnie. Jaka to dokładnie melodia?
- Jakbym umiała porządnie zanucić, to bym zanuciła!

Muzyka kompletnie uleciała mi z głowy. Wiedziałam tylko, że nie był to przebój żadnego z moich ulubionych artystów, ale jednocześnie był to klasyk nad klasykami. Ponieważ orkiestra oczywiście tylko grała, więc nawet nie miałam żadnego punktu zaczepienia, żeby sobie wygooglać cóż to za utwór, a mojego "mmm nanana", jeśli nie rozpoznał Mario, to nie rozpoznałaby go na pewno też żadna sprytna aplikacja.

Zatrzymaliśmy się w punkcie widokowym, gdzie dwójka młodych ludzi rozglądała się z zachwytem. Pocieszyłam się w myślach, że skoro oni przejechali dużym autem, to my tym bardziej damy radę. 

- Czy wiecie może jak dojechać do Lago di Iris?
- Jak? Lago di Iris? - popatrzyliśmy na siebie skonsternowani. - Chyba Lago di Ponte? To już minęliście. 
- Nie, nie - chłopak zdecydowanie zaprzeczył i wyciągnął w moją stronę telefon z otwartą mapą. 
- Jak tu żyję to w ogóle o takim jeziorze nie słyszałam. Nie macie przypadkiem na myśli tego jeziora, które powstało po osuwiskach?

Być może nie dosłyszeli pytania, a może po prostu zbyli je milczeniem, uznając za niedorzeczne.
Dłuższą chwilę głowiliśmy się, co to za lago ten Iris, ale do żadnej konkluzji nie doszliśmy. Życzyliśmy sobie miłego dnia i zaraz miła para odjechała w kierunku, z którego sami przyjechaliśmy.
 - Boh... Lago di Iris. Nigdy o nim nie słyszałem - Mario jeszcze raz pokręcił głową. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
 
Postaliśmy chwilę na przełęczy, złapaliśmy kilka kadrów, a potem zjechaliśmy nad Lago di Ponte. 

Ludzi było całkiem sporo, bo to już ten moment, kiedy mieszkańcy dusznych nizin szukają orzeźwienia w Apeninach. My obeszliśmy tylko całe jezioro, a potem zalegliśmy przy jednym ze stolików i nie wiedzieć skąd zebrało nam się na opowieści "o życiu". Fascynujące opowieści. Życia mi zabraknie, żeby je wszystkie spisać...

- Pić mi się chce - powiedział Mario, kiedy znów ruszyliśmy w stronę auta.
- Mnie też. Ale mi się chce campari spritz. Tak czy inaczej teraz lepiej wrócić przez Tredozio. 

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej

W Tredozio zamówiliśmy nasze aperitivo i usiedliśmy przy stoliku nad rzeką. Rozmowy o życiu miały swój ciąg dalszy. Przez chwilę znów ogarnęła mnie beztroska. Wprawdzie lekko, z tyłu głowy dręczył obowiązek przygotowania lekcji na nowy tydzień, bo w niedzielny ranek zamiast pracować odsypiałam koncert i późny powrót do domu, ale przez to jedno popołudnie było mi szczególnie lekko na duszy. Powodów, do tego było kilka. 

Po aperitivo zatoczyliśmy rundkę po miasteczku, zadumaliśmy się nad potęgą żywiołów - wiele domów wciąż stoi w "szynach" lub z taśmami zakazującymi wstępu po wrześniowym - dla odmiany - trzęsieniu ziemi, a potem znów wskoczyliśĶy do Rangera. 

Jechaliśmy w stronę domu i już chyba od samego Tredozio Mario śpiewał jak dobrze działający adapter. Ja włączałam się tam, gdzie znałam słowa, czyli całkiem często.

- Il moooondo!!! - Mario zaintonował kolejny utwór.
- To to!!! To to!!! - Aż podskoczyłam, a Mario prawie wypuścił z rąk kierownicę. 
- Co?
- No ta piosenka, o którą mi chodziło!
- Żartujesz?? Mondo.... nananana... 
- W życiu bym tego nie znalazła! 

I tak się do mnie ten utwór przykleił, że zostawiam go na dobry początek nowego tygodnia wraz z "przaśną" rolką

Nie dawała mi też spokoju kwestia irysowego jeziora. Rozwiązałam zagadkę, jak tylko dotarłam do domu. 
- Czy ty wiesz jakiego oni jeziora szukali? To jest właśnie to, które powstało po zejściu "frany"!
- Kto by pomyślał! I już nawet na mapie Google ma nazwę?
- Dokładnie. Iris... bez sensu! Co ma do niego irys? Kto wymyśla niektóre nazwy? Lepiej byłoby della Frana albo no nie wiem...
- Lago nascosto... (Ukryte jezioro)

Wszystkie te ukryte cuda, w małym zaczarowanym zakątku Toskanii, gdzie Dante mówi dobranoc...

Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej
Dom z Kamienia blog Kasi Nowackiej