Mugello do kochania i językowa ciekawostka
niedziela, czerwca 02, 2024- To dzisiaj chyba tortello! - zadeklarował się Mario, zanim jeszcze dotarliśmy do jednego z naszych ulubionych miejsc, czyli do "La Casa del Prosciutto" w Ponte a Vicchio.
- Nie chcesz zwykłego tagliere, tak jak zawsze?
- Też! Ale tyle razy widzieliśmy jak serwowali te aromatyczne tortelli, że może czas spróbować?
W Ponte a Vicchio było pięknie. Jak zawsze. Kwiaty i pnącza oblepiały pergole, pod którymi ustawiono stoły. Słońce paliło już z pełną letnią mocą. Przed wejściem do skromnego lokalu ustawiono małą tablicę, na której wypisane było menu dnia. Od samego czytania Mario nabrał takiego apetytu, że zaraz rozbudował swoje kulinarne fantazje.
- Peposo! To to co jadłem kiedyś na sagrze?
- Tak, w Scarperii.
- To biorę peposo!
- Zamiast tortelli?
- Tortelli też!
- A trochę sera?
- Koniecznie! Tamten tak ładnie wygląda. - Odsunął się, jakby robił przymiarkę do uchwycenia kadru i śmiejąc dodał - pasuje do ciebie. Dobrze się komponujecie.
Mario wybrał stolik na słońcu, ale po kilku kęsach, skapitulował i jednak przenieśliśmy się do cienia.
- Nawet ser tego nie wytrzymuje - popatrzyliśmy na kawałki pecorino pokrywające się "potem".
Jedzenie było pyszne, a tortelli mugellani moim zdaniem powinny być objęte patronatem Unesco! Kto będzie miał kiedyś okazję spróbowania ich, ten niech się nawet nie waha.
Po sielskim obiedzie zaczęliśmy obmyślać plan na "co dalej".
Pomogła nam szczegółowa mapa okolicy, którą ustawiono tuż obok stolików. Zaznaczono na niej ważne poderi (posiadłości), zamki, osady, kościoły i punkty widokowe. Stwierdziliśmy zgodnie, że nigdy nie zgłębialiśmy terenów na wschód od Vicchio.
Okrążyliśmy miasteczko i zaczęliśmy wspinać się wąską drogą w kierunku Rostolena.
Droga zwężała się z każdym kilometrem, a widoki coraz bardziej przypominały te z sennych wizji raju.
- Zatrzymaj się! Muszę zrobić zdjęcie. Przecież to jest nieprawdopodobne!
- Co by nie mówić, to jednak toskańska wieś nie ma rywali - skwitował Mario. - Piękna jest Romania, piękne inne regiony, ale Toskania jest nie do podrobienia!
Minęliśmy niewielkie skupisko domów.
- To trochę takie Lutirano... - zażartował Mario.
- Eee Lutirano to ma nawet kościół i circolo... Lutirano to przy tym metropolia!
- No i patrz!
Przed nami wyłonił się mały kościółek i przyklejony do niego, otulony kamiennym murem cmentarz, a raczej cmentarzyk...
Zrozumieliśmy się bez słów - takie miejsce zasługiwało na postój i zdjęcia.
- Czy ja jestem już totalnie głuchy, czy tu jest po prostu taka cisza.
- Tu jest taka niezwykła cisza...
Taka cisza w dzisiejszym świecie to już rzadkość.
Weszliśmy na malutki cmentarz, z którego rozciągał się widok, na wychwalaną kilka wersów wyżej toskańską wieś. Dookoła słodko pachniały ginestre.
- Popatrz! Masz to, o czym mówiłem - Mario wskazał płyty nagrobne.
W czasie jazdy snujemy zawsze różne dysputy, mniej lub bardziej poważne. Tym razem rozprawialiśmy o językowych meandrach. Mario tłumaczył mi pochodzenie włoskich nazwisk. Otóż w Italii nazwiska są ściśle związane z regionem. Na przykład kiedy nazwisko kończy się na U, to wiemy, że ta osoba musi pochodzić z Sardynii albo, że ma przynajmniej sardyńskie korzenie, jeśli kończy się na N to musi być Veneto...
- A nasze toskańskie nazwiska kończą się na I. Przypomnij sobie najpopularniejsze marradyjskie: Tagliaferri, Fabbri, Gentilini, Pieri, Gurioli, Camurani, Tronconi...
- Faktycznie.
Potwierdzeniem Mario słów był też ten mały mugellański cmentarz.
Nim ruszyliśmy dalej, przysiedliśmy jeszcze na kamiennej ławeczce przed kościołem i podziwialiśmy niezwykłe drewniane drzwi z florenckim herbem.
- Czy myślisz, że umarłym jest wszystko jedno gdzie są pochowani? Wyobraź sobie gigantyczny cmentarz we współczesnym mieście i porównaj go z tym zaciszem... Ja bym wolała jednak tu.
- Eee... - Mario rozłożył ręce, na znak, że to oczywista oczywistość.
- Wiesz, że coraz gorzej znoszę miasto, ostatnie wyjazdy do Florencji i Bolonii przypłaciłam bólem głowy, a to miejsce jest wręcz nieprawdopodobne...
Wsiedliśmy do Rangera i ruszyliśmy dalej, ale nie ujechaliśmy nawet kilometra, kiedy Mario nacisnął na hamulec...
- Popatrz!
- Ginestrowy raj! Zdjęcia, zdjęcia, zdjęcia!
W krzakach ginestre można było się zgubić, przerastały nas o dobre dwie głowy, upajały zapachem, zniewalały niczym syreni śpiew... Moment kwitnięcia ginestre trudno porównać z czymkolwiek! Kipiała nimi łąka, pochłaniały drogę, przysłaniały horyzont...
Znów wsiedliśmy do Rangera i poterkotaliśmy dalej. Asfalt zrobił się jeszcze bardziej kostropaty, aż w końcu zniknął ustępując miejsca "offroadowi". Wypatrzyłam na mapie, że "droga" czy też dróżka powinna w końcu połączyć się znów z asfaltem, ale w pewnym momencie wertepy zaczęły przerastać nawet biedną pandę.
- Lepiej się wycofać. Nie wiem jaka droga jest dalej.
- Masz rację, potem nie będzie nawet jak wykręcić.
- Wykręcić zawsze się da, gorzej, jakby nie daj Bóg, samochód w takim miejscu się rozkraczył...
Tym razem wygrał rozsądek, co - trzeba zaznaczyć - nie zdarza nam się często! Zawróciliśmy na tę samą drogę, którą przyjechaliśmy, ale nim zjechaliśmy do doliny, zatrzymaliśmy się jeszcze przy kamienny domu. Dom stał pusty i chyba już dawno nikogo tam nie było, choć zadbany był i miał zdrowe mury.
Obeszliśmy go dookoła, a ja pomyślałam, że to idealne miejsce na sesję zdjęciowo - promocyjną, dla moich opowieści o florenckich okolicach i miejscach GDZIE DANTE MÓWI DOBRANOC.
Przed domem znajdował się kamienny taras z widokiem na całe Mugello. Tuż nad nim pochylała się stara czereśnia z przesłodkimi owocami, a wzdłuż jednego z boków zaczynała już kwitnąć lawenda. W oddali zamykały horyzont Alpy Apuańskie, nieco bliżej parował w słońcu ginestrowy busz. Żeby tak móc tu zostać, móc tu żyć...
Nie żebym ja miała źle, ale ten kamienny dom...
Zjechaliśmy znów do Vicchio, a ja wskazałam Mario nowy kierunek, bo jak się okazało - nigdy wcześniej nie słyszał o tutejszym jeziorze.
- A ty skąd się o nim dowiedziałaś? - zapytał między jednym zachwytem a drugim.
- Kiedy pracowałam nad książką przeczesywałam te tereny krok po kroku, centymetr po centymetrze.
- To dzisiaj i ja dzięki tobie nauczyłem się nowego miejsca.
Mario jeziorem był zachwycony, a jeszcze bardziej tym, że ze wszystkich stron siedzieli wędkarze. Po kilku rozmowach wiedział już co i jak można złowić, więc zadeklarował, że na ryby trzeba tu koniecznie wrócić. Na naszych oczach trzech wędkarzy wyciągnęło niezły okaz.
Obeszliśmy jezioro dookoła i w końcu ruszyliśmy w drogę powrotną ciesząc się wizją aperitivo na Passo della Colla.
To był fenomenalny dzień, który podarował jak na tacy nieprawdopodobne piękno świata, piękno dźwięczące ciszą, mamiące spokojem, słodyczą i słońcem. Taki dzień w rozśpiewaniu, rozchichotaniu, w zachwytach był mi potrzebny jak tlen i woda. Weekend jeszcze się nie skończył, więc mam nadzieję, że niedziela przyniesie relaksu ciąg dalszy. Dobrego dnia!
Dla lubiących ruchomy obraz z muzyką oczywiście ROLKA.
Ps. TAGLIERE to deska do krojenia, ale tak też nazywa się deskę przystawek, na której najczęściej znajdziemy ser i wędliny.
sukienka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Bosko ! Jakiż to przywilej móc oglądac te wszystkie cuda ... marysia
OdpowiedzUsuńPiękne miejsca, takie klimatyczne. Karolina
OdpowiedzUsuń