Mama i Świta - zachwyt nowym miejscem, czyli Marina di Pisa
sobota, maja 11, 2024foto by Mama:) |
Są też miejsca jeszcze bardziej mikroskopijne, jeszcze bardziej niepozorne, które skradły mi serce i takim właśnie miejscem jest Marina di Pisa.
Oczywiście bardzo lubię też Pizę - może nie tyle sam Plac Cudów, choć oczywiście jest spektakularny, ale miasto poza turystycznym szlakiem, "lungarni" niezmiennie zachwycające. O tym na blogu też już była mowa nie raz i nie dwa.
Marina di Pisa i Pisa przyszły mi do głowy, kiedy rozpatrywaliśmy destynację na kolejną wycieczkę. Mama w Pizie już była, choć to bycie przypada na czasy "w odległej galaktyce", Świta natomiast nigdy w te strony nie zawitała. Poza tym wszyscy bardzo chcieliśmy nad morze. Patrząc na prognozy pogody wahaliśmy się, czy jednak nie po raz "enty" Ravenna i lido, ale ostatecznie wygrała chęć zobaczenia nowego, pomimo zapowiadanego pochmurnego nieba.
Cieszyłam się na tą wyprawę jak dziecko, bo tak jak wspomniałam na początku, Marina to jedno z tych miejsc, do którego uwielbiam wracać, które mogłabym fotografować do znudzenia i do którego mam wiele sentymentu. Poza tym bardzo chciałam zobaczyć jak Marina przetrwała zeszłoroczne powodzie, gigantyczny sztorm i wtargnięcie morza do miasteczka, kiedy szalał "Ciaran". Wiedziałam, że ucierpiały słynne szałasy rybackie na ujściu Arno, ale szczerze mówiąc miałam nadzieję, że jednak media trochę przesadzają.
Niestety było tak, jak pisali... Ślady kataklizmu widać w wielu miejscach, a dwa z legendarnych trabocchi leżą sponiewierane przez żywioł. Ciaran narobił wiele szkód, ale mieszkańcy zaczęli działać i już niedługo wszystko będzie naprawione - w tym uroczy skwer przy głównej promenadzie. Poza tym jakikolwiek sztorm by się nie przewalił i tak nie uda mu się odebrać Marinie uroku. To wciąż to samo wspaniałe miasteczko.
Dotarliśmy do celu przed południem. Przywitało nas zaskakująco pogodne niebo. Nic z tego o czym mówiły prognozy internetowe. Niebo było nie tylko pogodne, ale też niezwykle fotogeniczne, upstrzone chmurkami o różnych kształtach, które w połączeniu z Alpami Apuańskimi w oddali i spokojem morza komponowało się w piękne obrazy.
Myślę, że Mama i Świta zachwycili się Mariną tak jak ja - już od pierwszych kroków...
Miałam wrażenie, że przez te pół dnia naszego bycia w Marina di Pisa zrobiliśmy więcej zdjęć niż w czasie całego wiosennego pobytu Świty. Wszystko było inspirujące, a kadry malowały się same. Dlatego dziś w Domu z Kamienia tak dużo prywaty, niemal jak z rodzinnego albumu.
Najpierw przeszliśmy molem do samego końca, by podziwiać z jednej strony morze, z drugiej łodzie, a z trzeciej La Bocca dell'Arno, czyli usta Arno, jak nazywają ujście słynnej rzeki miejscowi. Potem powolutku podreptaliśmy w stronę białej plaży, ale nim na niej zalegliśmy wybiła pora obiadu, więc z radością zajęliśmy stolik tuż obok plaży w bardzo miłym lokalu, w którym też już kiedyś miałam przyjemność ucztować.
Och co to był za obiad! Kęs, zachwyt, kolejny kęs i znów zachwyt...
Tamten moment, jak i cały tamten dzień był dla mnie końską dawką endorfin. Siedzieć przy stole w majowym słońcu, na brzegu lazurowego morza, zajadać ośmiornice, okonie, małże i kalmary, popijać schłodzonym winem i mieć obok Ukochanych - to było coś do zabutelkowania, zakonserwowania na dłużej, do zasuszenia na pamiątkę jak kwiatki w moich dziennikach, które podarowuje mi Mikołaj.
To był taki piękny, sielski moment, taki piękny dzień...
Po słodkim lenistwie przenieśliśmy się jeszcze na krótki spacer i lody do Pizy. Słońce paliło tak, jakby to był lipiec. Ludzi było zatrzęsienie, więc tylko przeszliśmy pomiędzy cudami na słynnym placu, złapaliśmy kolejnych kilka kadrów i zaraz schowaliśmy się w jednej z bocznych uliczek delektując się chłodem, bąbelkami i słodyczą na podniebieniu.
Żal było mi wstawać od stolika, bo to oznaczało, że dzień powoli zwija swój kram. Dzień do kochania, do zapamiętania.
Żal było mi wtedy i jeszcze bardziej żal było dziś rano, kiedy biały samochód zamrugał światłami i zniknął za zakrętem na Via Cardeto... Miałam wrażenie, że serce rozsypało mi się jak kryształowy wazon na milion kawałków.
To jest tak, że widzimy się raz, może dwa razy do roku, ale też kiedy już się widzimy, to jest to prawdziwe razem. Soczyste, gorące, intensywne. Pożegnania są trudne, bo nigdy tak naprawdę nie wiem, ile minie czasu nim znów się uściskamy...
Mam nadzieję, że mało, mam nadzieję na lipiec, mam nadzieję na kasztany. Mam nadzieję.
Pięknego dnia!
MAM NADZIEJĘ to po włosku SPERO
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Byłam w Marina di Pisa kilka lat temu - rzeczywiscie przepiękne miejsce, a na deptaku nad morzem była malutka lodziarnia El Capitano , właścieciel robił tam sam przepyszne lody rzemieślincze, nigdy już potem takich nie jadłam ... Pan zaprosił nas na zaplecze i pokazał jak wytwarza te lody a do tego okazało się że był kiedyś w Polsce. Bardzo miłe spotkanie... pozdrawiam serdecznie pani Kasiu.
OdpowiedzUsuń