W Bolonii zapachniało nagle lipami. Nie wiadomo skąd, bo na pierwszy rzut oka dookoła nie było nawet jednego drzewa. Zaczęłam rozglądać się uważniej...
- Czujesz?
- Nie...
- Przecież to lipy! Po raz pierwszy w tym roku! U was już rozpylają zapach...
- Teraz czuję.
Spomiędzy budynków, to tu, to tam przebijała zielona korona drzewa. Trudno mi opisać uczucie, które ogarnia mnie każdego roku, kiedy słodycz lipowych kwiatów penetruje nozdrza, głowę, duszę. Chyba jest tylko jedno adekwatne słowo, nawet jeśli lekko nieprzyzwoite - EKSTAZA.
To był dobry boloński dzień. Wspólny obiad, rozmowa, zakupy, planowanie wakacji i przez kilka godzin tak po prostu razem.
Wieczorem dotelepałam się do Marradi chwilę przed kolacją. Nawet jeśli dzień minął miło, przypłaciłam to wielkie miasto bólem głowy. Ostatnio zdarza mi się to coraz częściej. Florencję też odpokutowałam strajkiem dyńki. Chyba coraz bardziej dziczeję w tych moich dziewiczych Apeninach i kilka godzin w chaosie wywołuje we mnie "globusa" - że tak się literacko wyrażę.
Piątek, choć początkowo myślałam, że z racji długiego weekendu w Polsce, będzie u mnie lekcyjną posuchą i w związku z tym relaksem, ostatecznie okazał się bardzo pracowity. A potem, kiedy już zamknęłam komputer, zabrałam się za szykowanie tortu, a tak naprawdę torta di riso - ciasta ryżowego, które jest jedną z ulubionych słodkości Mario. Maj schodzi z afisza, a Mario świętuje swoje kolejne X-lat. Ile - tego nie zdradzę, ale powiem tylko, że wyjawienie prawdziwego wieku Mario u wszystkich niezmiennie budzi zdziwienie i niedowierzanie.
Ja dziś życzę mu przede wszystkim zdrowia, bo myślę, że jest to jedyne czego czasem może mu brakować. Mario jest osobą, która potrafi cieszyć się zwykłym kwiatkiem na łące i kostropatą drogą, dobrze wie, że człowiekowi do szczęścia potrzeba niewiele. Mam nadzieję, że ta filozofia nigdy go nie opuści. Tantissimi auguri!