O tym jak praca fizyczna i wiosna wpływają na trwałość uśmiechu
czwartek, marca 14, 2024Cieszyłam się każdym krokiem w drodze do CasaGallo. Żadnych chmur Fantozziego, żadnych niemiłych niespodzianek. Nawet lekką puchówkę zamieniłam na wiosenną kufajkę, a i ta po kilkuset metrach okazała się przesadą. Po drodze co i rusz wyłapywałam odurzający, słodko-miodowy zapach kwitnących drzew, który wisiał w powietrzu. Przy kwiatach w ferworze uwijały się pszczoły, a do pracy przygrywał im ptasi chór - najmilszy chór dla spragnionych wiosny uszu.
Nim doszłam na miejsce, Mario zdążył już dwa razy majtnąć łopatą.
- Ej ej! Zostaw to młodym! - słowo "młodym" niemal wyskandowałam.
Zaśmiał się na tę moją uwagę i posłusznie zostawił łopatę.
Zabrałam się do pracy jak wykwalifikowany robotnik. Przekopałam ziemię pod pomidory raz dwa i miałam nawet zająć się dalszą częścią ogródka, ale ostatecznie pomyślałam, że nie ma się z czym spieszyć i zgrywać siłaczki, bo ręce przeforsowane mogą odmówić posłuszeństwa i nie utrzymam potem nawet długopisu.
Usiedliśmy na murku w marcowym słońcu, ciesząc się zasłużonym odpoczynkiem. Mario odkorkował butelkę zacnego pignoletto i tak sącząc wino planowaliśmy co gdzie posadzimy. Tu ziemniaki, tam natkę, dynię, cukinię, ogórki, paprykę, bakłażany i kto wie co jeszcze przyjdzie nam do głowy. Miejsca mamy teraz pod dostatkiem.
Potem przenieśliśmy się na poziom wyżej, a Mario pokazał nowe podarki od sąsiadki - piękne kamionkowe garnki! Potrajkotaliśmy jeszcze przez chwilę, trochę ponarzekaliśmy na temat "ile kto miał wydatków w tym miesiącu", powygrażaliśmy na czym ten świat stoi, aż w końcu stanęłam w progu i zaczęłam zbierać się do wymarszu.
- To ja idę - powiedziałam.
- Gdzie idziesz? - zapytał nieco zasmucony.
- Pochodzić.
- No to poczekaj. "Wypięknię się" i ja też idę - to była aluzja do mojego marudzenia dzień wcześniej.
- Aż tyle czasu to nie mamy - odgryzłam się - o 17.00 zaczynam lekcje.
Mario wypięknianie się trwało pięć minut. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć na wszystkie wiadomości, kiedy gotowy stanął w progu, zaprezentował się dumny z efektu, zgarnął ze stołu napoczęte pignoletto i dał znak do wymarszu. Wsiedliśmy do Rangera i pojechaliśmy na jedną z moich ulubionych łąk. Tym razem, zgodnie stwierdziliśmy, że to najlepsze miejsce na szybki przerywnik w codzienności.
Łąki zrobiły się już soczyście zielone, a dodatkowo zaczęły kwitnąć dzikie orchidee. Siedzieliśmy tak przez chwilę kontemplując i zachwycając się wszystkim dookoła - nawet bąbelkami tańczącymi w kieliszku.
Kwaśna Baba, która zalęgła się dzień wcześniej, dała mi spokój. Na twarz powrócił uśmiech. Mam nadzieję, że z dnia na dzień ten uśmiech będzie coraz bardziej stabilny, że nawet to, co dziś wydaje się trudne, kiedyś okaże się naturalnie proste.
Pogodę mamy bajeczną. Może wyrwę znów kawałek wolnego czasu i przygotuję tym razem grunt pod ziemniaki. Nie od dziś wiadomo, że praca fizyczna bardzo dobrze robi człowiekowi na duszę.
Pięknego dnia!
MŁODZI to po włosku GIOVANI
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze