Sekret tkwi w prostocie
poniedziałek, lutego 19, 2024Sobotni wstrząs zszarpał mi nerwy. Na szczęście Mikołaj, który był w tym czasie jeszcze w szkole w ogóle się nim nie przejął. On generalnie najlepiej z nas wszystkich poradził sobie z wrześniową traumą. Tomek i ja zdecydowanie gorzej. W innej sytuacji, przy takim wstrząsie jak ten sobotni, spięłabym się na chwilę, ale pewnie po godzinie już bym zapomniała, nawet jeśli 3,5 daje się mocno poczuć. Kiedy jednak za plecami ma się prawdziwe trzęsienie, to człowiek siedzi i czeka czy: to był jednorazowy wybryk i już będzie spokój, czy też preludium do większego armagedonu. Ta niepewność i nieprzewidywalność są najgorsze. Poziom stresu jest nieznośny.
W sobotę na szczęście drgnęło jeszcze tylko raz, już nieodczuwalnie, a ja wydałam obiad Mikołajowi, który spieszył się na jakiś mecz i zaraz zameldowałam Mario, że już jestem wolna i jeśli mamy się gdzieś włóczyć, to możemy ruszać.
Mario do trzęsienia podchodzi tak jak Mikołaj.
- Przecież ty lubisz tańczyć! Ha ballato un po'*!
- Un po'...
Ballare to znaczy tańczyć, "trochę potańczyła" - powiedział Mario i miał na myśli oczywiście ziemię. Wiedziałam, że to bagatelizowanie obliczone było przede wszystkim na uspokojenie moich nerwów. Do tego bagatelizowania Mario dodał całą paletę innych uspokajaczy i tak urodziło się przepiękne popołudnie, jakiego sama sobie zazdrościłam.
Kiedy dziś o poranku, a właściwie to była jeszcze noc, przeglądałam zdjęcia z tego dnia, pomyślałam, że to moje toskańskie życie jest takie inne od klasycznych, filmowych obrazków i mimo różnych perturbacji nie zamieniłabym go na inne, nawet jeśli raz na jakiś czas jakaś troska daje w kość.
Zamiast "drogi Gladiatora" szorstkie i chropowate drogi Apeninów, zamiast Ferrai nieco rozklekotany Ranger, zamiast Brunello w klimatycznej restauracji - proste Sangiovese z Romanii na jakiejś polanie przed myśliwskim szałasem albo w szczerym polu.
I tak jest dobrze, sekret tkwi w prostocie. Im jest prościej tym lepiej. Człowiek naprawdę niewiele potrzebuje do szczęścia.
- Gamogna?
- Tak! tak! O matko... jak ja dawno nie byłam na Gamognii - zaraz zaczęłam grzebać w pamięci, żeby dokopać się do ostatniego razu i wyszło na to, że ten ostatni raz to były kwietniowe warsztaty. - Prawie rok! To się nie godzi!
Nim jednak dojechaliśmy do Lutirano, Mario zmienił plan, bo jak to często w naszych wojażach bywa, bak był prawie pusty i prawdopodobnie na taki dystans i wspinaczkę Ranger potrzebowałby więcej paliwa.
- Jednak będzie Bufalo - ocenił - może być?
- Pewnie, że może - przytaknęłam. Ze mną jak z dzieckiem, jest ranger, jest włóczęga, są Apeniny, jest dobrze.
Jak my się na tych włóczęgach świetnie bawimy! A Mario to już w ogóle uśmiech ma od ucha do ucha i im bardziej Ranger podskakuje, tym on jest szczęśliwszy. Przez rzekę, pod górę, wąską drogą bez barierek, po dziurach i wertepach. Prawdziwy off road. Tu krótkie nagranie z muzyką, gdyby ktoś chciał poczuć o czym mowa.
To też jest Toskania. To też jest dolce vita. Taka moja prawdziwa vita, nie na pokaz dla innych. To znaczy ja się nią chętnie dzielę, ale właśnie po to, żeby pokazać jak piękne mogą być proste rzeczy.
Pogoda była znów jak malowana - malowana wiosną rzecz jasna. Tuż obok na łące podskubywały trawę trzy koziołki, słońce powoli opierało brodę na szczytach Apeninów, a my siedzieliśmy tak i siedzieliśmy, sącząc wino zachwycaliśmy się lutowym, popołudniowym spektaklem, w którym góry otuliły się w welurowe światło, spowiły w ciepły woal mgiełki. Dookoła panowała niemal święta, mistyczna cisza, zmącona delikatnie jeszcze nieśmiałym ptasim trelem.
Bufalo to miejsce w górach, które znają tylko miejscowi i to - wnosząc po komentarzach na fb - tylko nieliczni miejscowi, przede wszystkim myśliwi. Wzgórza, u stóp których ściele się rozległa łąka, zamykają od południowo wschodniej strony dolinę Acerrety. Kompletna głusza, telefon tutaj nie wie co to jest "zasięg", a na horyzoncie nie widać śladów cywilizacji. Dopiero w dolinie rozsianych jest kilka domów, a dwie granie dalej przycupnął tysiącletni kamienny kościół, opisywana przeze mnie nie raz i nie dwa Trebbana.
Znów nie chciało nam się ruszać... Sobota to dzień kiedy popołudnie mam wolne, więc chciałabym je celebrować do ostatniej chwilki. Wracaliśmy do domu w oprawie pięknie zachodzącego słońca.
A potem przyszła spokojna - na szczęście - noc, choć ekwipunek miałam na wszelki wypadek przy łóżku, a potem nastała niedziela, która podarowała kolejny obiad w Domu Bez Imienia i jeszcze jedno wiosenne wojażowanie. I tak to proste życie pisze się dzień po dniu...
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
To proste życie jest najpiękniejsze i najlepsze bo oferuje wszystko co potrzebne bez zbędnych gadżetów, upiększania na siłę i sztuczności. Taka radość z danego dnia i tego co nam w tej chwili oferuje nieważne czy na 5 minut czy na kilka godzin jest prawdziwy celebrowaniem życia. Pozdrawiam serdecznie Karolina
OdpowiedzUsuńPełna zgoda ! Maria
UsuńTak...❤️🙏❤️
Usuń