Powtarzalność zachwytów i "oko rysia"
środa, lutego 14, 2024Z tym spacerem to wstrzeliliśmy się prawie w okrągłą rocznicę. Gdybyśmy zaczekali kilka dni byłby równo rok. Tyle czasu minęło, od kiedy przyjechaliśmy w to miejsce ostatni raz. I porównując nasze dialogi, kadry, wrażenia, myślę sobie, że jesteśmy strasznie nudni - płot, dąb, zielone łąki, kamienny dom, Pascoli, zaorane pole, panorama na 360 stopni, zdjęcie pod drzewem, zachwyt.
Z drugiej strony ta powtarzalność codziennych uniesień - bo spacer po Apeninach niezmiennie nim jest - daje mi poczucie bezpieczeństwa. Wsłuchuję, wpatruję się w rytm natury i stapiam się z nią w jedno. "Ty też jesteś naturą" - poprawia mnie zawsze Tomek.
Tak, tu rzeczywiście to czuję.
Napływa do nas masa ciepłego powietrza. Po karnawałowym froncie złej pogody - ochrzczonym jako Pulcinella, tym razem mamy l'Anticiclone Valentino - jakżeby inaczej! Przy takiej aurze wiosna zaczyna dosłownie kipieć, a kwiatów przybywa dosłownie w oczach. Nawet moja niemrawa mimoza zaczyna kwitnąć!
Staliśmy wczoraj przez dłuższą chwilę w szczerym polu - to szczere pole było jednocześnie wypłaszczonym szczytem jednego z wzgórz, skąd rozciągał się widok na cztery strony świata.
Najpierw patrzyliśmy w stronę południa i deliberowaliśmy, która to będzie Falterona. Potem przesunęliśmy wzrok w kierunku Florencji. Przełęczy Sambuca nie sposób nie rozpoznać - zaznacza swoją obecność na horyzoncie surowym profilem kostropatej grani.
Obróciliśmy się znów o kilkadziesiąt stopni i nasz wzrok zatrzymał się na łagodniejszych pagórkach już po stronie Romanii.
- Ciekawe czy widać stąd to wczorajsze białe drzewo - powiedziałam i ledwie moje słowa ucichły, zaraz sokoli wzrok wypatrzył białą plamkę. Na środku zielonej łąki, dokładnie po przeciwnej stronie doliny majaczył "nasz" pierwszy kwitnący migdałowiec.
- Gdzie? Przecież stąd go na pewno nie widać.
- Widać! I to jak!
- Ja nie wiem co ty tam widzisz. Impossibile!
- Patrz! - Wyciągnęłam palec jak strzelbę tuż przed nosem Mario - widzisz tamte kilka domów?
- Widzę.
- Potem tę drugą grupkę?
- No ta mniejsza. Jest.
- Niżej jest to długie zielone pole. Tak?
- Tak.
- Mniej więcej po środku, na godzinie 4.30 od małej grupki domów! Nasze drzewo!
- Boh! - Mario pokręcił głową.
- Nie widzisz?
- Nie widzę.
- Przysięgam, że jest!
- Ty to masz "occhio di lince"!
"Occhio di lince" to znaczy "wzrok rysia", co jest odpowiednikiem polskiego wzroku sokoła.
Na szczęście poza moim dobrym okiem miałam też przy sobie teleobiektyw, więc tyle o ile ściągnęłam kadr z daleka, nawet jeśli wyszedł nieco zamazany, bo w powietrzu wisiał delikatny woal mgiełki i przedstawiłam Mario.
- Occhio di lince - powtórzył jeszcze raz i dodał - brava!
Potem były dziesiątki zdjęć pod tym samym drzewem, na tym samym pieńku, z tymi samymi graniami w tle. A na koniec, kiedy już wracaliśmy, bo oczywiście nieubłagany zegar zaczął końcowe odliczanie do mojej popołudniowej lekcji, jeszcze krótki przystanek, by złapać kilka kadrów z fiori di San Giuseppe.
Miały być kwiaty a wyszło coś w stylu "orła cień", ale radość Mario bezcenna.
Dobrego dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze