- A lòm, a mêrz, a fug! (za światło, za marzec, za ogień) - biesiadnicy na drugim krańcu stołu stuknęli się kubeczkami z winem i zaraz zaczęli zajadać polentę, fagioli con le cotiche, salceson i ciccioli.
Uśmiechnęłam się do tego toastu, który wydał mi się w tamtym momencie najpiękniejszym, najbardziej wzruszającym toastem na świecie.
Każdego roku powtarzam, że tradycja Lòm a Mêrz jest dla mnie tym, czym dla innych jest sylwester. Kiedy luty pakuje walizki, kiedy widzę ogień i popijam swojskie wino, a za plecami Antonio śpiewa włoskie szlagiery, to buzia śmieje mi się dookoła głowy.
W tym roku świętowanie rozciągnęło się, tak jak to dawniej bywało na kilka dni - od ostatnich dni lutego do pierwszych dni marca. To jedna z najważniejszych chłopskich tradycji Romanii. Romagna od wieków jest znana jako region rolniczy. Na stosach płoną przycinki po zimie - z sadów, winnic, gajów oliwnych - płoną, aby marzec znalazł drogę, aby na wejściu miał piękne światło.
Po sylwestrze przychodzi styczeń, zima dopiero nabiera rozpędu, a po naszych ogniach nastaje marzec - miesiąc, w którym dzień zrobi się dłuższy od nocy, w którym zakwitną sady i w końcu - w którym oficjalnie zacznie się wiosna i będzie można znów wyciągnąć z pudeł białe sukienki!
Marcowi nie tylko światło, ale czerwony dywan powinno się rozwinąć!
Ponieważ w tym roku front paskudnej pogody trzyma w szachu większą część półwyspu przez cały ostatni tydzień lutego, nasze tegoroczne ognie stały pod znakiem zapytania. Kiedy uparta, nie zważając na lekki deszcz, wyciągnęłam Mario z domu, żeby jak zawsze pojechać do Popolano, ten pokręcił nosem, że przecież przy takiej aurze NIC tam nie będzie.
Na szczęście już z daleka widać było, że mieszkańcy Popolano deszczu się nie wystraszyli, tylko jak zawsze czekali z ogniem, muzyką i swojskimi przysmakami.
Dobrze było znów być na feście w Popolano...
Zjadłam talerz polenty z ragu', Mario porcję fasoli z cotiche - to kawałki świńskiej skóry, wszystko to popiliśmy swojskim sangiovese, a na deser oprócz kawy jeszcze karnawałowe sfrappe. Tyle szczęścia w jeden wieczór - sami popatrzcie.
Na chwilę odbiegłam od tematu Lukki, bo po ostatnich dniach najzwyczajniej przegrzały mi się zwoje mózgowe, a poza tym "światło" to okazja nadzwyczajna. Czym innym jest pisać o kwiatkach i ogniach, a czym innym przygotować wpis, jak te z minionych dni, tym bardziej jeśli grafik pęka w szwach od ilości lekcji. Wczoraj, żeby zdążyć ze wszystkim musiałam zarwać kawałek nocy, więc dziś muszę odetchnąć od tematów ambitnych. Jutro będę o Lucce bajać dalej, a tymczasem pomachajmy dziś lutemu i dajmy światło marcowi!
Wczoraj Paw zapytał:
- Co w piątek gotujecie?
Szlag! - pomyślałam, to już piątek zaraz!
Pewien pomysł jest, ale co się z niego urodzi, to już sam piątek pokaże.
Pięknego dnia!