Zimowa podróż do Arezzo - akt I - profanum
niedziela, stycznia 14, 2024Moje odkrywanie Włoch już dawno temu podzieliłam na dwie epoki. "Epoka ignorantki" i "epoka wysokiej świadomości". Jest dużo miejsc we Włoszech, które widziałam w pierwszym etapie i dziś stwierdzam, że wszystkie te miejsca powinnam odwiedzić jeszcze raz, bo co z tego, że w wielu miejscach byłam, jeśli to moje bycie było takie... powierzchowne. Tak było między innymi z Arezzo...
Miasto Petrarki odwiedziłam pierwszy raz w 2012 roku, potem w 2016, ale poza tym, że je odwiedziłam, że tłukły mi się po głowie pojedyncze hasła i nazwiska, niewiele umiałam o nim opowiedzieć, bo patrzeć, to niekoniecznie znaczy widzieć. Choć z drugiej strony jak dziś wracam do starego wpisu, to myślę, że z Arezzo i tak jeszcze nie było aż tak źle.
Tak czy inaczej miałam w sobie silną potrzebę nadrobienia braków i planując świąteczne wojażowanie w tym roku włączyłam do naszego planu Arezzo. Miała to być wyprawa z okazji Epifanii, ale po pierwsze pogoda pod psem, a po drugie moja choroba skutecznie popsuły nam szyki. Tym sposobem do Arezzo zawitaliśmy dopiero wczoraj i już niestety tylko we dwoje, bo chłopcy wrócili do szkolnego rytmu.
Arezzo to miasto i prowincja we wschodniej części Toskanii i zdaje się, że mimo swojego niezaprzeczalnego bogactwa historyczno-artystycznego, nie jest popularną destynacją wśród turystów. Ta niepopularność - nawiasem mówiąc - tylko dodaje temu miastu uroku.
Na pewno styczniowe popołudnie nie jest w tej kwestii miarodajne. Mogę sobie wyobrazić, że w czasie słynnych targów "dell'antiquariato" czy legendarnej lokalnej imprezy La Giostra del Saracino przybywa w te strony więcej zainteresowanych, ale tak czy inaczej nie jest to napływ turystów jakim mogą się poszczycić inne toskańskie miasta.
Nim napiszę dlaczego warto do Arezzo zawitać i co w tym mieście zobaczyć, najpierw dwa słowa usprawiedliwienia i wyjaśnienia. Po pierwsze postanowiłam moją opowieść podzielić na dwie części - sacrum i profanum. Po drugie jednym z głównych celów był kościół świętego Franciszka i freski Piero della Francesca, jednak pech chciał, że akurat w styczniu na kilka dni miejsce zostało zamknięte na okoliczność "technicznego przeglądu". Chciałam na pocieszenie zwiedzić dom Petrarki, ale do tego miejsca się nie przygotowałam, więc ostatecznie większość wnętrz zdecydowałam rozsądnie zostawić na inny raz, tym bardziej, że Mikołaj nie krył oburzenia, iż takie miejsca zwiedzam bez niego. To było tylko jedno popołudnie, więc nie należy tego wpisu traktować w kategoriach "wszystko o Arezzo". Myślę, że potrzeba jeszcze kilku wypraw i dopiero wtedy będę mogła o takie stwierdzenie się pokusić. A tymczasem dzielę się tym, co oczy widziały wczoraj i z serca do odwiedzenia Arezzo namawiam.
Arezzo zasłynęło między innymi za sprawą filmu La vita è bella, który tutaj został nakręcony. Spacer filmowym szlakiem może być jednym z pomysłów na odkrywanie miasta. W wielu miejscach ustawione zostały tabliczki przywołujące poszczególne sceny. Kto pamięta słynne "Buongiorno Principessa!" czy "włoski pępek"?
Wspomniałam, że Arezzo to bogactwo historyczne - splatają się tu bowiem dzieje Etrusków, Rzymian i Medyceuszy. Słynna Chimera, którą dziś można podziwiać we florenckim muzeum archeologicznym została odnaleziona w czasie przebudowy jednej z bram miasta - Porta San Lorentino. Samo Arezzo też ma własne muzeum archeologiczne, w skład którego wchodzą pozostałości rzymskiego koloseum. Nim do niego dotarliśmy było jednak już późno, więc musieliśmy się zadowolić pobieżnym zerknięciem przez ogrodzenie.
Można powiedzieć, że sercem miasta jest zachwycająca Piazza Grande. Zachwycająca ze względu na swoją nieregularną formę opadającą w dół oraz nagromadzenie cennych zabytków. Z jednej strony plac zamyka zaprojektowany przez Vasariego Palazzo delle Logge. Dziś pod portykami znajdują się między innymi bary i restauracje z jednym z najpiękniejszych widoków na cały plac. Drugim niezwykłym obiektem jest Palazzo della Fraternita dei Laici. Jego finezyjną i elegancką fasadę zwieńcza dzwonnica (zaprojektowana również przez Vasariego) z zegarem - jednym z najstarszych, najniezwyklejszych i co ważne - nadal działających - zegarów astronomicznych w całej Europie.
Dół placu zamyka harmonijna absyda romańskiej Pieve di Santa Maria Assunta. Jeśli się dobrze przyjrzymy, zauważymy, że jedna z kolumn jest wyraźnie krzywa. Zwieńcza ją, dla odróżnienia od pozostałych, głowa wołu. Nie ma żadnych wiarygodnych dokumentów, które tłumaczyłyby to "dziwactwo". Jest natomiast lokalna legenda, która mówi o tym, że kiedy kończono prace przy absydzie oceniono, że konstrukcja wyszła zbyt perfekcyjnie, a perfekcja zarezerowana była dla Boga. Postanowiono więc pokiereszować jedną z kolumn, nadając jej tym samym charakter bardziej ludzki.
Na Piazza Grande zasługują na uwagę również dwa mniejsze elementy. Jednym z nich jest fontanna - nazywana Fontana di Piazza Grande. Została ona ustawiona w tym miejscu w 1603 roku z okazji ukończenia prac przy akwedukcie, który doprowadził wodę do samego placu. Dzisiejsza fontanna to jej kopia ustawiona w tym miejscu w XVIII wieku.
Drugą ciekawostką jest kolumna "hańby". Wydaje się obiektem z czasów średniowiecza, tymczasem jest ona tylko reprodukcją kolumny, która być może stała kiedyś w jakimś miejscu na placu - taki był bowiem zwyczaj w wielu włoskich miastach. Przy takich kolumnach wystawiano na publiczne upokorzenie między innymi nieuczciwych handlarzy i bankrutów. Nazywana dziś "Petrone", kolumna została ustawiona w tym miejscu w latach trzydziestych zeszłego wieku, na miejscu stojącej tu wcześniej figury Ferdinando III di Lorena.
U jej podstawy znajdują się autentyczne miary, jakimi posługiwali się lokalni kupcy.
Arezzo wydało na świat wielu artystów i światłe umysły. Giorgio Vasari, Petrarka, Spinello Aretino i Guido Monaco. A w okolicach miasta przyszli na świat inni wielcy: Piero della Francesca, Luca Signorelli i Andrea Sansovino.
Tak jak już wspomniałam na początku żelaznym punktem wyprawy były miedzy innymi freski Piero della Francesca, ale te - z powodów opisanych wcześniej - będą musiały poczekać na inny raz. O Giorgio Vasarim napiszę więcej jutro w drugiej części opowieści - "sacrum". Do domu Petrarki natomiast nie weszłam, bo uznałam, że do takiego zwiedzania muszę się lepiej przygotować. Tuż obok znalazłam jednak inną literacką ciekawostkę...
Dwa kroki od wejścia do domu słynnego poety in via dell'Orto stoi studnia, która została upamiętniona w jednej z nowel Dekameronu. Bohaterami tej opowieści są Ghita i jej mąż Tofano. Tofano był mężczyzną, który często zaglądał do kieliszka. Jego żona jednak zamiast rozpaczać, nałóg męża wykorzystywała na swoją korzyść. Każdego wieczora, kiedy ten wracał pijany do domu, ona pomagała mu się ułożyć spać, a sama szła do miasta na schadzkę z kochankiem. Mąż jednak wkrótce odkrył jej sekret i pewnego wieczora dla zdemaskowania jej poczynań, postanowił tylko udawać nietrzeźwego. Kiedy kobieta wróciła do domu przekonana, że mąż pijany śpi spokojnym snem, ten przywitał ją z okna wygrażając na całą ulicę na jej niecne poczynania.
Zaniepokojona o swoje dobre imię zaczęła szantażować męża, by ten wpuścił ją do domu, bo w przeciwnym razie skoczy do studni - właśnie tej samej, która dziś stoi nieopodal domu Petrarki. Aby przydać wiarygodności swoim groźbom, rzuciła do studni ciężki kamień.
Przestraszony mąż wybiegł z domu, a sprytna Ghita w tym czasie czmychnęła do środka i to ona zamknęła przed mężem drzwi, drąc się na całą ulicę, że pijak Tofano znów się po nocy tłucze.
Wśród osób urodzonych w Arezzo wymieniłam też Guido Monaco. Być może nie każdemu to nazwisko coś powie, ale myślę, że każdy wie, jak nazywają się nuty: DO RE MI FA SOL!
Nazwy te zawdzięczamy mnichowi Guido, który tu się właśnie urodził pod koniec X wieku. Choć podobno informacje o Arezzo jako miejscu urodzenia nie są pewne, mówi się też o Ravennie. Większość swojego życia muzyk spędził w Abbazia di Pomposa, a prywatnie przyjaźnił się z Pier Damiani, który natomiast powinien być znany bywalcom mojego Marradi, bo to właśnie on założył opactwo na Gamognii.
Guido wymyślił znane dziś nawet dzieciom w przedszkolu nazewnictwo. Aby ułatwić innym mnichom śpiewanie, wyznaczył nazwy nut z łacińskiego tekstu hymnu do świętego Jana:
Ut queant laxis
Resonare fibris
Mira gestorum
Famuli tuorum,
Solve polluti
Labii reatum,
Sancte Ioannes
Resonare fibris
Mira gestorum
Famuli tuorum,
Solve polluti
Labii reatum,
Sancte Ioannes
Dziś upamiętania to tablica umieszczona na fasadzie budynku, w którym miał urodzić się Guido.
Przeszliśmy wczoraj kilka ładnych kilometrów po Arezzo. Zwiedziliśmy trzy kościoły, sfotografowałam detale, panoramę na okoliczne wzgórza z rozległego tarasu przy tak zwanym "Prato" - to zielony teren za plecami Duomo i oczywiście przysiedliśmy w lokalnej trattorii, żeby posmakować tutejszych przysmaków. Były crostini neri (u nas mówi się "z fegatino"), była polentina z serami i truflami, były pici z ragu' z chianiny i gnudi z ricotty i szpinaku z dodatkiem trufli. Wszystko pyszne i swojskie. Bez nadęcia.
Lubię wędrować śladami znanych osób. Ciekawi mnie w takich miejscach - gdzie lubił przesiadywać Petrarka, co jadał Vasari czy Piero della Francesca. Chciałabym pobyć w Arezzo chwilę dłużej, by na spokojnie móc chłonąć ducha miasta. Jego nieturystyczny urok, cisza i swojski klimat bardzo do tego zachęcają.
Zapraszam już jutro na drugą część opowieści - na Sacrum pełne sztuki.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Dodam tylko jedną praktyczną polecajkę. Jak będziecie autem to zostawcie go na parkingu Baldaccio (https://maps.app.goo.gl/bE8D5xtpsiqrUxkH8). Kosztuje 3 euro za dobę, te bliżej Centrum (200 m od tego który podałem) kosztują już dużo więcej. Paw
OdpowiedzUsuńNam udało się zaparkować na darmowym parkingu przy cmentarzu. Też dobre miejsce. Pozdrawiam, Ewa
UsuńGwidon z Arezzo ustalił solmizację, czyli sylabowe nazewnictwo dźwięków skali, umieszczając początek każdego wersu Hymnu do św. Jana - od kolejnych stopni, poczynając od dzisiejszego "do" ( czyli ówczesnego "ut"). Jednak właśnie to nieszczęsne "ut" było niezbyt wygodne do śpiewania, bo sylabę tę kończyła spółgłoska "t", a pozostałe sylaby solmizacyjne kończyły się samogłoskami. Dopiero w XVII w. teoretyk G.B. Doni zmienił "ut" na "do". Ostatnia sylaba "si" wzięła się z połączenia dwóch początkowych spółgłosek dwóch wyrazów: Sancte Joanes = "si". Pozdrawiam, Beata ( muzyk ).
OdpowiedzUsuń