Styczniowe przyjemności
środa, stycznia 10, 2024Po raz pierwszy od tygodnia wyszłam z domu na spacer, a tak naprawdę po zakupy, choć w moim przypadku jedno nie wyklucza drugiego. Zaraz od progu zmroziło mnie lodowate powietrze. Niby mrozu nie ma, ale mnie zmroziło tak do głębi, że zanim wróciłam do domu, miałam wrażenie, że moje płuca przeszły w stan hibernacji. Jak można lubić zimno??? Jak??? Przecież to się nie da normalnie funkcjonować...
Zaraz mi się przypomniały relacje moich uczniów w Polski i aż się wzdrygnęłam na samą myśl, że może być jeszcze zimniej.
Na szczęście przy tej niezaprzeczalnie zimowej aurze, mamy też toskańskie przywileje. Dobrze móc cieszyć oczybujnym, styczniowym rozkwitem. Na początek gelsomino d'inverno, czyli zimowy jaśmin! Taki radosny i pełen słońca jak wiosenny krzew. Dalej chaenomeles japonica - w życiu nie zapamiętam, ale jest na szczęście nazwa potoczna: cotogno giapponese, pesco giapponese albo - uwaga - alleluia!
To krzew, który tutaj rośnie bardzo często i zimą obsypuje się pięknymi kwiatami w czerwono malinowym kolorze.
I w końcu calicanto, o którym legendę opowiadałam już kiedyś w Domu z Kamienia, więc pozwolę sobie dziś ją przypomnieć:
Dawno temu w pewien bardzo zimny zimowy dzień zmęczony i wychłodzony rudzik szukał schronienia wśród drzew. Wszystkie one jednak odmawiały mu gościny. Aż w końcu ulitował się nad nim calicanto, który swoimi gałązkami i resztkami zeschniętych liści postanowił ogrzać wykończoną, zziębniętą ptaszynę. Bóg docenił piękny gest krzewu i postanowił w nagrodę spuścić na niego deszcz gwiazd. Od tamtej pory, kiedy wszystkie inne rośliny są nagie, calicanto w zimowe miesiące obsypuje się pachnącym kwieciem.
Być może to właśnie ta legenda przyczyniła się do tego, że calicanto stał się symbolem czułej opieki.
- Czy moglibyśmy pojechać do kaplicy Brancacci? - zapytał przy śniadaniu Mikołaj.
- Oczywiście! Chyba jeszcze trwają prace konserwacyjne i można podziwiać freski spacerując po rusztowaniach.
- Tak jak ci, co robią restauro?
- Dokładnie.
Mikołajowi aż się oczy zaświeciły, a ja zaczęłam wertować kalendarz i kombinować, kiedy możemy sobie pozwolić na kontrolowane wagary wysokich lotów. Dobrze mieć jakiś plan. Poza tym, choć nie minęło dużo czasu, już mi się tęskni za jakąś wystawą.
Pięknej reszty dnia.
RUSZTOWANIA to PONTEGGI
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
6 komentarze
Choć uwielbiam patrzeć zimą na kwitnące w innych rejonach ziemi rośliny to jednak z wiekiem polubiłam bardziej te mroźne rejony i uwielbiam okres jesień- zima a już zwłaszcza zimę ze śniegiem. Nie straszne mi -8 kiedy wychodzę wieczorem pobiegać- jest to wręcz relaksujące i przyjemne zwłaszcza kiedy wraca się do ciepłego mieszkania i czujemy jak bardzo jest nam wtedy gorąco ;). Patrząc na temperatury w Toskanii wiem, że nie przyjechałabym latem bo takie upały to nie dla mnie. Pozdrawiam serdecznie z mroźnej Polski
OdpowiedzUsuńKarolina
:) a ja zupełnie odwrotnie. Mnie zimno fizycznie boli.
UsuńA chaenomeles japonica to przecież pigwowiec japoński! 😉 Z owoców przepyszny sok wychodzi, świetna nalewka, a przesmażone kawałki owoców po zlaniu soku mogą być konfiturą do herbaty lub bakaliami do ciasta 😋
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Anka T.
Cotogna to pigwa właśnie:) chyba owoców tej japońskiej u nas nie widziałam nigdy.
UsuńPewnie mało "włoskie" są ;-), bo na surowo kwaśne i bardzo twarde, ale zdecydowanie bardziej aromatyczne. Jednak polecam spróbować, jak dojrzeją na krzaku, do przetworów będą świetne.
UsuńA.T.
Tak się zastanawiam czy ta mela cotogna, która tu się przerabia to nie jest jednak właśnie ta japońska...
Usuń