Luksus na miarę księżniczki, nowa tradycja, nowa ścieżka i garść smutków
sobota, stycznia 27, 2024Między słowami, a raczej między jednym łykiem wina, a drugim, szepnęłam nieśmiało, że moglibyśmy naprawdę zrobić z tego świecką tradycję. Człowieka cieszą czasem takie małe rzeczy. Po pierwszym obiedzie u Mario uświadomiłam sobie, że ja tak naprawdę jestem bardzo rzadko czyimś gościem i przyjście "na gotowe", gdzie stół jest specjalnie dla mnie nakryty i wszystko właśnie dla mnie przygotowane, wprowadziło moją biedną dyńkę w euforię. Każdy lubi się czasem poczuć jak księżniczka czy książę.
W ogóle miło się siedzi w mariowej, swojskiej kuchni, gdzie nie ma luksusów, ale jest to co w domu najcenniejsze - ciepło - we wszystkich jego wymiarach.
Zjedliśmy ze smakiem wszystko do ostatniego pisello, a ja zażartowałam:
- To teraz jakieś tiramisù?
Mario odczekał chwilę, popatrzył na mnie śmiejącymi się oczami, a potem wstał, sięgnął po coś i zaraz położył obok mojego talerza starodawny widelczyk do deseru.
- Co to? Chyba żartujesz? Masz też deser??
- Chciałaś tiramisù? Mówisz masz!
- Teraz to nie dziesięć, a piętnaście kilometrów będę musiała przedreptać, żeby to spalić.
- Co robimy?
- Masz siłę na spacer?
Wsiedliśmy do Rangera i jeszcze zanim usiadłam do popołudniowych lekcji, udało nam się powędrować po górach. Poszliśmy na przeszpiegi fragmentem szlaku, który znałam tylko od innej strony. Było to inspirujące, poznawcze i bardzo relaksujące.
Drugi raz w życiu - choć tym razem z daleka - byłam świadkiem fenomenu, kiedy chmury z Mugello niczym Niagara próbowały przedostać się do naszej doliny. Wyglądało to rzeczywiście jak wielki wodospad, którego biała, chmurzasta masa rozpływała się zaraz w powietrzu.
Na kolację odwdzięczyłam się pizzą, która - jak ocenił sam pizzaiolo - wyszła znów lepiej niż jego pizza. Wspomniał coś o tym, że uczeń przerósł mistrza i gdyby nie to, że Mario nie należy do wazeliniarzy, tylko bez ogródek mówi, co myśli, puściłabym to mimo uszu, a tak ucieszyłam się całym sercem z takiego komplementu.
Oczywiście nawet jeśli pizza rustica wychodzi mi pierwsza klasa, to mistrz tradycyjnej pizzy jest tylko jeden.
To był dziwny tydzień. Z jednej strony pełen miłych wrażeń, z drugiej trudny, naszpikowany dziwnymi zdarzeniami. Do wszystkich smutków dołożyło się wczoraj niespełnienie obietnicy danej dziecku i jego niezrealizowane marzenie. Ze wszystkich smutków, które się zebrały, to właśnie zabolało najbardziej.
Jednak to oblanie się kawą w poniedziałkowy poranek, okazało się trochę zapowiedzią wywrotowego tygodnia.
Mam nadzieję, że sobota będzie już spokojna i że uda mi się zrealizować mój plan na jutro. Myślę, że to dobry pomysł, by ukojenia szukać dziś w Świątyni Dumania.
Pięknego dnia.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
3 komentarze
Jak ja kocham takie kuchnie , t
OdpowiedzUsuńJak ja kocham takie kuchnie i takie widelczyki , które pamiętają nie jeden deser .. marysia
UsuńPiękne krajobrazy !!! Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń