Obydwoje obudziliśmy się dziś sporo przed budzikiem. Śniadanie Mikołaja było więc leniwie rozciągnięte w czasie. Na stole obok kromek chleba z mandarynkowym dżemem, nadal leżał podręcznik do historii sztuki. Zaczęliśmy go wertować w te i we w te dzieląc się uwagami o Michelangelo, Caravaggio, Rafaello, o Artemisi Gentileschi, o Berninim, a Mikołaj szczegółowo opowiadał o Antonello da Messina, który był tematem jednej z ostatnich szkolnych lekcji.
- Może my byśmy gdzieś pojechali na jeden dzień? - zaproponowałam rozochocona ilustracjami w książce - tak jak w zeszłym roku byliśmy w Rzymie na Dylanie.
- Do Niemiec - odpowiedział bez chwili zawahania.
- Gdzie do Niemiec?! Mówię przecież, że tylko na jeden dzień, muzealnie, dla sztuki.
- Chciał gdzieś daleko.
- Na daleko przyjdzie czas, a teraz tylko na jeden dzień. Może Venezia? Albo Padova?
Mikołaj poszedł się szykować, a ja do porannej kawy zaczęłam szukać na stronie włoskich pociągów gdzie i za ile możemy pojechać. Tomek w najbliższym czasie pewnie nie da się nigdzie wyciągnąć, bo zaraz pierwsze egzaminy i nowe zajęcia na uczelni, ale może choć z Mikołajem wyrwalibyśmy się z domu na artystyczną ucztę... Trzeba się nad tym pomysłem pochylić.
Zeus nadal rozpieszcza nas pogodą. Styczeń w tym roku schodzi ze sceny w prawdziwie przedwiosennej aurze. Tak jak pisałam wczoraj - jeśli sprawdzi się ludowe przysłowie, to na wiosnę - tą prawdziwą - będziemy musieli poczekać, ale oby nie! Oby się nie sprawdziło.
Na lokalnych fejsbukowych grupach pojawiły się pierwsze reklamy "światła dla marca". Do Lume a Marzo oczywiście jeszcze miesiąc, ale widziałam, że to tu i tam prace przycinkowe są już w toku. Stosy rosną z dnia na dzień. Taki stos jest też nad rzeką obok nowego domu Mario.
Wtorek był dniem intensywnym, jednak jakimś cudem znów udało mi się owocnie usiąść nad książką. Z jednej strony to już finał, a z drugiej mam wrażenie, że jeszcze dużo do przetrawienia, poprawienia, dopisania. Jestem już niemal do końca przekonana, że ta książka nie ukaże się na wiosnę, jak pierwotnie planowałam, tylko poczeka do jesieni. Będę ją - za radą życzliwej duszy - dopieszczać w najmniejszych detalach, bo to przecież ma być moje "najulubieńsze dziecko".
- Nie spiesz się - powiedziała E. - ta książka jest przecież dla ciebie bardzo ważna - daj sobie czas, żeby była dokładnie taka, jaką chciałabyś ją widzieć.
Święta racja.
Mam nadzieję, że Czytelnicy będą mieć cierpliwość i kiedy znów nadejdzie czas "kocyk i herbatka", to moja książka stanie się w tych chwilach doskonałym kompanem.
Czas już zabrać się za condizionale, congiuntivo i zaimki. Dobrego dnia i arrivederci gennaio!
GENNAIO to oczywiście STYCZEŃ