Tam, gdzie prowadzi serce - Livorno - podróż przedwielkanocna akt II
wtorek, kwietnia 11, 2023Z Livorno przywiozłam sobie książkę o historii miasta, wyszperałam ją na targu rzeczy używanych, który był niespodzianką dnia ostatniego. W sobotni ranek poszliśmy się pożegnać z morzem, chcieliśmy przed obiadem jeszcze raz pójść na słynny taras, ale ostatecznie wcale do niego nie doszliśmy. Utknęliśmy w połowie drogi wśród niezliczoności straganów z... dosłownie ze wszystkim! Oto kolejna rzecz, która nas łączy - uwielbienie dla targów staroci, na których tracimy głowę, poczucie czasu i zdrowy rozsądek.
Z tego właśnie targu przywiozłam sobie genialną książkę, którą teraz studiuję namiętnie. Do tej pory moja wiedza o mieście opierała się na tym, co dawno temu przeczytałam u Oriany Fallaci w Un cappello pieno di ciliege. Nawiasem mówiąc to genialna książka - jedna z najlepszych o Toskanii jakie w życiu czytałam.
Od teraz będę się zdobytą wiedzą dzielić stopniowo przy każdej bytności w moim drugim ukochanym mieście. Dziś kilka słów o jego historii.
Przypuszcza się, że pierwsza prawdziwa osada, z której rozwinęło się Livorno istniała już przed 1000 rokiem. Strzeżona była i kontrolowana ze starej fortecy, pamiętającej prawdopodobnie jeszcze czasy rzymskie. Rocca znajdowała się tam, gdzie dziś stoi pomnik Ferdinando I con i Quattro Mori.
Zapiski z 1017 roku mówią o tym, że biskup Pizy przyznał osadzie Liburna miano castello. Około 100 lat później wzniesiono tam pieve poświęconą świętej Julii. W 1377 roku w murach, których długość liczyła niewiele ponad kilometr żyło około 900 osób. W tamtym czasie osada znajdowała się pod władaniem miasta Krzywej Wieży.
Na początku XV wieku jeden z możnowładców Pizy przekazał większość swoich terenów Florentyńczykom. Jednak dwa strategiczne i niezwykle ważne punkty - port pizański i Livorno przekazane zostały "pod opiekę" królowi Francji. W kolejnych latach tereny te przeszły w ręce Genueńczyków i pozostały pod ich władaniem do 1 lipca 1471 roku, kiedy to ze względów ekonomicznych Genua musiała odstąpić je Toskańczykom.
Livorno natychmiast zaczęło się rozwijać - mury miasta zostały rozciągnięte, jednak rozwój ten zahamowała śmierć Lorenzo il Magnifico. W kolejnych latach Livorno przechodziło z rąk do rąk: podbite przez Carlo di Valois, odzyskane przez Florentyńczyków, następnie zajęte przez Genueńczyków, Wenecjan, a na końcu przez imperatora Massimiliano I.
Ostatecznie Livorno znów znalazło się w rękach Florencji i to dzięki Medyceuszom stało się ważnym portem i fortecą. Kardynał Giulio, przyszły papież kazał wybudować fortecę - dziś Fortezza Vecchia. Prace przy niej zostały ukończone pod okiem Alessandro. Następnie Cosimo I kazał wzmocnić mury o trzy bastiony, a jego syn Francesco, który zatrudnił słynnego architekta Buontalenti uczynił z Livorno prawdziwą fortecę. Po jego śmierci prace kontynuował jego brat Ferdinando.
Livorno w tamtym czasie liczyło już 20.000 mieszkańców, mury miały cztery bramy, a do tego centrum otoczone było fosą połączoną z morzem. 16 marca 1606 roku w kościele San Francesco należącego do Fortezza Vecchia Livorno zostało ogłoszone miastem.
Na wyjątkowość Livorno już od wieków składa się przede wszystkim jego kosmopolityczny charakter i za to też je uwielbiamy. Warto wiedzieć, że już pod koniec XVI wieku w Costituzione Livornina zapisano, że Żydzi oraz inni cudzoziemcy dostają wszelkie gwarancje polityczne i ulgi podatkowe, jeśli osiedlą się w tym mieście. Wkrótce zaludniło się tu od cudzoziemców i co wspaniałe w tym wszystkim - wszyscy żyli w idealnej symbiozie, we wzajemnym poszanowaniu kultur, religii, zwyczajów. W XVIII wieku Livorno stało się miastem z największą ilością cmentarzy niekatolickich. Nawet jeśli czasy się zmieniły, dziś w Livorno nadal czuć tego kosmopolitycznego ducha.
Ciąg dalszy historii przy okazji następnej podróży.
Szliśmy wzdłuż morza, a mur odgradzający plażę od ulicy oblepiony był gęsto mieszkańcami korzystającymi z wiosennego słońca.
- Usiądźmy i my! - zaproponowali chłopcy, a ja chętnie na tę propozycję przystałam, bo mieliśmy już w nogach ponad 15 kilometrów.
Przykleiliśmy się do ozdobionego graffiti muru i utknęliśmy tak na dobre dwie godziny, aż słońce zaczęło słabnąć. To był niezwykły moment, bo po raz pierwszy od dawna nic - ale tak naprawdę nic - nie musieliśmy.
Dopiero przed 18.00 zaproponowałam, że może już się ruszymy, aby przed kolacją wstąpić na chwilę do hotelu.
- Po co do hotelu? - zdziwił się Mikołaj.
- Żeby odsapnąć chwilę.
- Odsapnowaliśmy cały czas - zwrócił uwagę.
- Fakt...
Tak czy inaczej odczekaliśmy jeszcze chwilę, bo chyba nikomu nie chciało się przerywać tego błogiego popołudnia i ruszyliśmy w stronę naszej kwatery. Przeszliśmy jeszcze raz przed imponującą bramą, za którą mieszka marzenie Mikołaja, potem przez ciekawą dzielnicę, gęsto zapisaną poezją - kolejna nasza cecha wspólna to wyostrzony wzrok na detale, zwłaszcza na słowo pisane i wreszcie dotarliśmy do hotelu.
- Robisz mi zdjęcie? - Mhm... - Ale za nisko celujesz! |
- Tomek! Przecież widzę, że nie mnie fotografujesz! |
- Dobra, dobra! Jaka jesteś nudna! |
Na kolację postanowiliśmy iść na drugą stronę, do dzielnicy Venezia, gdzie znamy pewną trattorię, której właściciel niezmiennie ujmuje nas nieco szorstkim sposobem bycia - szorstkim w toskańsko portowym stylu, który wcale nie jest nam niemiły.
- Otwieramy o 20.00.
- Idealnie! - powiedziałam do chłopców - popatrzcie na fasadach jest już pomarańczowa łuna. Zdążymy sfotografować zachód słońca!
Nie dotarliśmy na taras, tak jak mieliśmy w planach, ale udało nam się w porę dotruchtać do portu. Truchtaliśmy, bo łuna robiła się coraz bardziej intensywna i baliśmy się przegapić najpiękniejszy moment.
Udało się! W momencie, kiedy słońce grało swoją kulminacyjną scenę, my staliśmy wśród łodzi, statków i żaglówek zapatrzeni w płomienisty, rozżarzony horyzont. Marzyłam o tym od dawna...
Kiedy ogień na niebie zaczął dogorywać, wróciliśmy do trattorii. Było już grubo po 20.00, więc nasze brzuchy zaczęły wyraźnie domagać się uwagi.
- Bimbi cosa vi porto da bere?* - zapytał Hemingway, kiedy sadowiliśmy się przy stoliku. Tomek dopatrzył się, że właściciel przybytku i kelner w jednej osobie to wypisz wymaluj znany pisarz i tak też postanowiliśmy go ochrzcić.
Hemingway wyrecytował nam menu i niedługo potem na naszym stoliku zapachniało vongolami, gnocchetti z doradą i morskim ragu'.
- Come va bimbi?** - pytał co jakiś czas, upewniając się czy nic nam nie trzeba.
Spełniliśmy nasze marzenie o spaniu w Livorno, o podziwianiu tutejszego zachodu słońca, a następnego ranka czekało nas spełnienie jeszcze jedno marzenia...
CDN...
*Co wam dzieci przynieść do jedzenia?
**Jak leci dzieciaki? czy też: wszystko jest ok?
bluzka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Cudowne miasto, piękne kadry! Czekam na dalszy ciąg :).
OdpowiedzUsuńBoże , to wszystko musi być w książce Kasiu . Przepraszam za ," musi " . Ale musi , bo toż to jest poezja po prostu ,! Marysia
OdpowiedzUsuń