Tam, gdzie prowadzi serce - Capraia - podróż przedwielkanocna akt III
środa, kwietnia 12, 2023Nie pamiętam dokładnie kiedy i skąd ta cała Capraia przyszła nam do głowy... Może to było wtedy, gdy szukałam ciekawych destynacji dla osób niezmotoryzowanych, które kochają trekking? Tak, to mogło być wtedy. Pamiętam natomiast dokładnie, jak kilka lat temu siedzieliśmy sobie w porcie w Livorno i tęsknie patrzyliśmy za odpływającymi statkami i marzyliśmy, by kiedyś też popłynąć w rejs...
Z Nenufarowego notesu, 7 kwietnia 2023, traghetto per Capraia
Jesteśmy już na promie i płyniemy na Capraię. Nico wygląda na rozemocjonowanego i bardzo mnie te jego emocje wzruszają. Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie. Chciałam tą podróżą zrobić prezent też Tomkowi, ale on już promem płynął, więc zna to uczucie. Nico na morzu jest pierwszy raz, nie licząc oczywiście wędkowania trzynaście lat temu.
Livorno zostało z tyłu rozmyte w miękkim świetle poranka. Znów tłucze mi się po głowie ta sama myśl - jest coś wyjątkowego w początku morskiej podróży. Ta chwila, kiedy statek zostawia bezpieczny port i wypływa w kierunku nowych lądów - nowych oczywiście dla nas, w stronę przygody, naprzeciw temu, co być może niespodziewane, nieoczekiwane.
Pogoda jest doskonała. Tylko zimny, morski wiatr targa mi włosy. Niebo nad nami krystalicznie niebieskie, wiosenne. Miejmy nadzieję, że ten dzień podaruje nam wyjątkowe wspomnienia.
(...)
Pamiętam, kiedy na jeden dzień, kilka lat temu przyjechaliśmy do Livorno. Na koniec tamtego spaceru przysiedliśmy w porcie i wpatrywaliśmy się w statki i promy, które przypływały i odpływały. Corsica... Sardegna... Marzyliśmy, by też wejść na pokład i wyruszyć.
Mój sen spełnił się częściowo latem, kiedy popłynęłam na Procidę. Jednak bardzo pragnęłam, by spełnił się całej naszej trójce. I dziś... Oto jesteśmy na promie! Płyniemy na Capraię. Jakie piękne potrafi być życie...
Podróż promem z Livorno na Capraię trwa 2 godziny 45 minut. Promy o tej porze roku wypływają rano o 8.30, a wieczorny kurs powrotny wyrusza z Caprai o 18.45. Z tego, co zdążyłam się zorientować, latem jest dodatkowy kurs popołudniowy - około 15.00.
Jeszcze zanim zeszliśmy z pokładu, sieć komórkowa po dłuższej głuchej ciszy (chwała jej za ciszę!) podłączyła się do nadajników francuskich. Faktycznie bliżej z Caprai na Korsykę, niż do Livorno.
Po niespełna trzech godzinach podróży przywitała nas dzika wyspa z miniaturowym portem i równie miniaturowym zamieszkałym "centrum".
Doszliśmy na koniec mariny, a przed nami wyłonił się mały, skromny kościółek. Jak zawsze ciekawscy, wściubiliśmy nos do środka.
- Tu jest więcej obrazów ze statkami, niż świętych - zauważył Tomek - podoba mi się!
Chiesa della Madonna del Porto powstała prawdopodobnie w XI lub XII wieku. Niestety przez wieki wiele razy stała się ofiarą barbarzyńskich ataków korsarzy i piratów. Od dawna jest ulubionym miejscem kultu tutejszych rybaków. W jej wnętrzu znajduje się figura Madonny, która każdego roku 15 sierpnia zabierana jest na morską procesję, by pobłogosławić wyspie.
Od mariny zaczęliśmy wspinać się w kierunku miasteczka, nad którym z jednej strony góruje zamek, z drugiej, jak warownia wyrasta okrągła wieża, w której dziś urządzono bibliotekę, a jeszcze dalej na cyplu przycupnęła mała latarnia morska.
Capraia jest jedyną wulkaniczną wyspą w Archipelagu Toskańskim. Dziś żyje tu tylko około 400 osób. Większa część wyspy to park narodowy, który zamieszkują muflony, jaszczurki, wiele gatunków ptaków oraz dzikie króliki. Krajobraz jest zachwycający, choć wielu może wydawać się zbyt surowy. Nie ma tu prawdziwych lasów - zamiast nich przebogata śródziemnomorska roślinność, wśród której przede wszystkim: rozmaryn, lawenda, kocanka włoska, z której słynie Capraia, wilczomlecz, czystek monpelijski, chruścina jagodna, wrzos, pistacja, szakłak oraz mirt.
Jesteśmy rozpieszczeni apenińskim, marradyjskim powietrzem, kto w Marradi był, ten wie o czym mowa. Jednak nawet my nie pozostaliśmy obojętni na zapach Caprai. Powietrze na wyspie jest upajające...
Wyspa była zamieszkana już 2500 lat przed naszą erą. Przybijali do jej brzegów i Tirreni, gli Etruschi a także i Greci. Z czasem znalazła się pod władaniem Rzymian.
Podobno w czasach rzymskich uprawiano tu winorośl, z której wino trafiało potem na stoły bogatych patrycjuszy. Ślady winiarskiej historii znajdziemy u stóp fortecy. Obrazkowy schemat pokazuje, że wydrążone w kamieniu niecki służyły właśnie do produkcji zacnego trunku.
Przy tych nieckach zatrzymaliśmy się, żeby odsapnąć i opracować plan. Wiedziałam już, że wzięliśmy za mało kanapek. Mieliśmy w planach obiad w jakimś lokalnym przybytku, ale te o tej porze roku na obiad były jeszcze zamknięte. Trattorie otwierały się dopiero w porze kolacji. Uradziliśmy, że w barze weźmiemy więcej kanapek i z nimi zejdziemy na wypatrzoną wcześniej mikroskopijną plażę.
Wstąpiliśmy do baru napotkanego po drodze i zamówiliśmy kilka kanapek. Bardzo miła pani pocieszyła, że mają nawet pieczywo bezglutenowe i zaraz przygotowała Tomkowi trzy panini z lokalnym kozim serem, pomidorkami i coppą. Ja do kanapek poprosiłam jeszcze o kieliszek wina na wynos, na co barmanka zaproponowała lokalny trunek. Zdziwiłam się, bo nie widziałam nigdzie żadnych winnic, ale chętnie przystałam na propozycję. Wino było doskonałe. Rozłożyliśmy się z tym wszystkim na skromnej plaży u stóp wieży i zalegliśmy na dłuższą chwilę. Nawet Mikołaj potrzebował odsapnąć.
Z Nenufarowego notesu:
- Mikołaś! Nie wałkoń się! - Musztrowałam Mikołaja, który tarabanił się na Tomka zażywającego relaksu.
- Co to znaczy? - zapytał Tomek.
- Wałkoń... Wałkoń... No to, co robi teraz Mikołaj.
- Jak się nazywał ten rybak ze "Starego człowieka"?
- Santiago.
- Wyglądasz jak Keira w tej czapce.
- Kira - poprawił moją wymowę Tomek.
- Chcę kapelusz kowboja - rzucił Mikołaj ściągając z głowy czapkę Tomka.
- Majk! - Tomkowi najwyraźniej kończyła się cierpliwość do bredni brata - poprowadź choć raz jakiś sensowy dialog.
- A widzisz - młodszy aż się wyprostował - jak Hemingway pisze durny dialog, to przeżywasz jak nie wiem co, a jak ja mówię coś durnego, to zaraz krytykujesz. Zasłyniesz jako mój największy w całej historii antagonista.
- Oddaj mi moją czapeczkę i posuń się!
Odsapnięcie i posiłek rozrosły się o porządną drzemkę chłopców. Spali na tej plaży tak beztrosko, że żal mi było ich budzić. Oni drzemali, a ja skrobałam w moim Nenufarowym notesie, bo są takie chwile, które najlepiej oddadzą słowa.
Takie chwile jak ta i ta w Livorno dzień wcześniej będą moimi najdroższymi wspomnieniami z tej podróży. Nic nie musieć, nigdzie się nie spieszyć, patrzeć to w morze turkusu, to na beztroskę dorosłych i niedorosłych ludzi, sączyć spokój, oddychać zapachem wyspiarskich ziół, czytać... Ot tak...
Zrobiła się prawie 15.00, kiedy postanowiłam wybudzić śpiochów z błogiego snu. Spakowaliśmy nasze fanty, włożyliśmy znów buciory i ruszyliśmy na drugą stronę wyspy. Nie doszliśmy do wszystkich punktów, jakie były w planach, ale tak właśnie miało być. Lubię zostawić niedokończone drogi, lubię, kiedy coś zostaje na inny raz. Czasem samo się udaje, czasem sama tak staram się poplątać drogi, by coś na potem zachować, by mieć pretekst powracania do miejsc ulubionych.
Capraia poza częścią zamieszkałą i mini portem, to przede wszystkim kilkadziesiąt kilometrów szlaków. Znajduje się tu również jezioro - jedyne w całym Archipelagu Toskańskim.
W XIX wieku na Caprai powstało więzienie. Z czasem przekształcone zostało w kolonię karną, która działała do lat dziewięćdziesiątych minionego wieku. Ta część historii zasługuje na zdecydowanie więcej słów, ale te będą chyba musiały poczekać na mój powrót na Capraię. Dziś opowieść i tak rozciągnęła się do niemożliwości.
Kiedy zeszliśmy do portu, niebo zaczęło się zasnuwać burą kapotą. Wyglądało na to, że sprawdzą się prognozy, według których wieczorem miała się przetoczyć burza. Nim jednak wsiedliśmy na prom, zatrzymaliśmy się w małym sklepiku lokalnej zielarki i skusiliśmy na kilka drobiazgów. W prezencie dostałam torebeczkę suszonego elicriso. Następnym razem znów tam wstąpię, by wzbogacić moją wiedzę o nowe ciekawostki ze świata ziół i kwiatów.
Posiedźmy tu jeszcze trochę! - poprosił Mikołaj - rzadko znajduję ławkę, na której mogę siedzieć i dyndać nogami... |
W drodze powrotnej rozszalała się burza. Tomek był podekscytowany i droczył się ze mną, że będzie podziwiał ją z pokładu. Ja błagałam, żeby już nigdzie głów nie wystawiali. Szarości morza i nieba, które ukradły nam zachód słońca co i raz przecinane były błyskawicami.
- Błagam, nie wychodźcie!
- Oj weź, nie psuj zabawy!
- Bądź odpowiedzialny. Ja dostanę zawału!
- Jak oglądasz scenę z Forresta Gumpa na statku w szalejącą burzę, to przeżywasz: ooo! genialna scena! A jak ja chcę to przeżyć, to już jest problem.
- To co innego.
Wyszli na dwie minuty - tyle tylko pozwoliłam i szczęśliwie posłuchali. Inaczej umarłabym ze strachu o nich. Film to film, a życie życiem. Dotarliśmy do Livorno cali i zdrowi. Mimo burzy, morze było spokojne. Rozpadało się tylko na całego i nim doszliśmy do hotelu, byliśmy przemoknięci do suchej nitki. Na szczęście ten deszcz wyczerpał rezerwy wody jeszcze w środku nocy.
Marzę, by wrócić na Capraię, by powędrować do Cala Rossa i do Lo Stagnone, by jeszcze raz przejść wyspę wszerz i wzdłuż. Czy poleciłabym ją wszystkim? Absolutnie nie! Na pewno nie jest to miejsce dla tych, którzy lubią wygodne, ugłaskane miejsca. Nie dla tych, którzy chcą mieć aksamitną plażę, elegancki hotel i wyrafinowaną restaurację. Capraia jest dla tych, którzy zawsze wybierają kostropate drogi.
Dla mnie - jak na miarę szyta...
Zrobiła się prawie noc. Prawie noc 12 kwietnia, który jest dniem premiery mojej trzeciej książki. Dostałam dziś wiele zdjęć Waszych dłoni trzymających Nowe Sekrety Florencji i okolic. Bardzo Wam za nie dziękuję. Trema nadal mnie paraliżuje. Jeśli ktoś już przeczytał i jeśli uzna, że warto - będzie mi bardzo miło, jeśli doda, gdzie się da, kilka słów opinii. Starałam się jak mogłam - mam nadzieję, że wyszło dobrze.
Dobrej nocy!
Ps. Wiem, że przesadziłam dziś z ilością zdjęć, słów i zachwytów. Inaczej się nie dało. Ach i jest oczywiście ROLKA!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Z niczym Kasiu nie przesadziłaś a wręcz odwrotnie . Ciągle nam mało i mało i zaczynając czytać już zmartwienie ,że to piękno może za chwilę się skończyć . Wspaniały czas , wspaniałe miejsce i Wy wspaniali ! Marysia
OdpowiedzUsuńWidzę, że nie tylko ja zaniemówiłam. Wcale się nie dziwię, że zakochałaś się w tej wyspie, jest niesamowita i oby taka niezadeptana pozostała. W Livorno byłam na dwa momenty, przy okazji podróży na Korsykę, i zła jestem, że potraktowaliśmy to miasto po macoszemu.
OdpowiedzUsuńKsiążkę czyta się świetnie, jak i poprzednie, ale po każdej zostaje chęć na więcej:D A zatem....
Gratuluję, Kasiu, podziwiam Twoje "szperactwo" i z wielką przyjemnością podążam za Tobą sekretnymi ścieżkami. Dziękuję.
Serdecznie pozdrawiam. Barbara