Piza, która niezmiennie czaruje...
czwartek, stycznia 26, 202318 kwietnia 2022
... A to miasto ciche i spokojne. Brzeg Arno dostojnie zestrojony w garnitur palazzi - rdzawe i żółte fasady w słoneczne dni niezwykle komponują się z lazurem nieba i lustrem wody. Arno tu leniwe, jakby zwalniało bieg, nim spotka się z morzem, jakby kłaniało się z gracją, nim zejdzie ze sceny i rozpłynie się w wielkiej wodzie. Z jednej strony Lungarno Galilei, z drugiej Lungarno Mediceo. Tuż przy brzegu maleńki trzynastowieczny kościółek Santa Maria della Spina - spina czyli cierń, bowiem dawniej przechowywano tu podobno relikwię z cierniowej korony Chrystusa. Uliczki po tej stronie rzeki są senne, nieświadome całego turystyczno światowego zamieszania, jakie dzieje się kilometr dalej. Żyją sobie swoim życiem pizańczycy na zakupach, na spacerze z psem, w drodze do pracy. Pod arkadami targ i stragan z używanymi książkami...
Tak pisałam wiosną zeszłego roku. Obiecałam sobie wtedy, że latem przyjadę do Pizy jeszcze raz - być może sama - na głębsze odkrywanie miasta. Latem oczywiście nie zawitałam w te strony, bo wojażowałam nieco dalej, ale oto w smętne, zimowe dni nadarzyła się doskonała okazja, bym znów przekroczyła zacne progi "miasta krzywej wieży". Kto śledzi moje instagramy i fejsbuki, ten już wie, że głównym powodem mojej wczorajszej wycieczki była wystawa Macchiaioli w Palazzo Blu, ale o niej chciałabym opowiedzieć na samym końcu...
Najpierw Piza - ta "zwyczajna" Piza, bo o Placu Cudów, to może już jutro.
Piza... Uwielbiam to miasto. Wczoraj, kiedy stałam na jednym z mostów, powróciły te same wiosenne wrażenia. Znów to Arno takie niezwykłe, jakby miało cieniutką atłasową powłokę i te mewy nad głową, jak białe przecinki podniebnych, lazurowych myśli. Do tego niezwykły spokój, mimo przejeżdżających autobusów i samochodów. Spokój normalnego życia, niezmącony turystyczną wrzawą.
Zatrzymywałam się co kilka kroków, już nawet nie tylko po to, żeby fotografować, ale żeby zwyczajnie oczy nacieszyć. Zeszłam z Ponte di Mezzo i dalej wędrowałam Lungarno Antonio Pacinotti.
Z całym moim uwielbieniem do Florencji, uczciwie przyznam, że jej rywalka Piza "Lungarni" ma piękniejsze. Nawet sama tego piękna nie umiem zdefiniować, ale coś w nich jest niezwykłego.
Na murze znalazłam kilka tablic. Pierwsza upamiętniała przybycie tu Garibaldiego, a kolejne dwie rozczuliły mnie i sprawiły, że aż sama się do siebie uśmiechnęłam. Oto miałam dowód na to, że mój zachwyt nad Pizą nie jest taki zupełnie bezpodstawny. W przeszłości wielcy ludzie tak o niej pisali...
Wzruszyły mnie słowa Leopardiego i Shelleya. Jednocześnie zainspirowały do nowych poszukiwań. Lubię wędrować literackimi śladami, lubię wiedzieć, jak wielcy literaci odbierali miejsca, które mnie samej skradły serce. Wędrując potem przez miasto znalazłam przypadkiem tablicę na budynku, gdzie przez jakiś czas pomieszkiwał Leopardi. Muszę się nad tym pizańskim epizodem w jego życiu zatrzymać, doczytać, zgłębić...
Czas jednak mijał, a ja chciałam jeszcze coś przekąsić i zawitać na Campo dei Miracoli.
Przysiadłam tuż obok historycznego baru - Il Caffè dell'Ussero. Nawiasem mówiąc lokal powstał w 1775 roku i był trzecim barem w Italli, po weneckim Florianie i rzymskim Greco. Mnie skusił pobliski bar-bistro, bo przy jednym ze stolików siedziała bardzo starsza pani, która absolutnie na turystkę nie wyglądała. Oprócz mnie, nie było w lokalu żadnego turysty. Wszyscy zdawali się być stąd.
Wypiłam kawę, spisałam na bieżąco kilka myśli, a mewa zrobiła kupę na mój stolik dokładnie w miejsce mojego talerza i dokładnie dwie minuty po tym, jak kelnerka ten pusty talerz sprzątnęła... Notes na szczęście trzymałam z boku. Rozbawiło mnie to i potraktowałam uprzejmość mewy, jako dobrą wróżbę. Nieważne jaką, ale dobrą.
Wstałam od stolika niechętnie, bo w słońcu, bez płaszcza było tak dobrze... Zaplanowałam na ten dzień również dwa punkty na Campo dei Miracoli, ale tę opowieść zostawię już na inny raz.
Wracałam powoli w stronę stacji i zaklinałam w duszy, żeby stragany z używanymi książkami nadal były rozstawione, tak jak widziałam je rano. Zadzwoniłam do chłopców, czy jakiś tytuł by sobie życzyli, czy mam czegoś konkretnego szukać i oczywiście Tomek zaraz jak z rękawa sypnął literackimi życzeniami. Chwilę potem nasza konwersacja na WhatsApp zamieniła się w książkową galerię.
Rimbaud był na liście Tomka, poezje Thomasa znalazłam ekstra - ku wielkiej radości mojego dziecka. Mikołaj prosił o coś z geopolityki, ale z polityki było tylko to, co na zdjęciu, więc wysłałam foto jako ciekawostkę.
Jeszcze jeden stragan książkowy czekał na mnie kilka kroków przed stacją. Teoretycznie miałam nic nie kupować, ale jeden tytuł przyciągnął moją uwagę: Toskańskie legendy.
Szlag...
Zaraz zaczęłam je wertować z wypiekami na twarzy, a wtedy sprzedawca podsunął mi inną książkę, z tej samej serii: La Mia Toscana. Zerknęłam z niechęcią na okładkę. Z niechęcią - bo trudno już z takiej literatury znaleźć coś, co mnie zaskoczy. Odgrzewane kotlety.
Otworzyłam na chybił trafił i zaczęłam czytać:
"Il Camposanto di Pisa non ha nulla di funero: sarà per il colore del mare che diviene giulivo nel riflesso dei marmi o la gran pace del sepolcreto o la suggestione della Terra Santa venuta sui galeoni..."
O mój Boże... Ścisnęło mnie w gardle. Odłożyłam legendy na bok, zapłaciłam 4 euro za La Mia Toscana i szczęśliwa poszłam na stacje. Znów ktoś oddał pięknie moje myśli, znów ktoś podzielił mój zachwyt... Poczułam się tak, jakbym nagle w starej książce znalazła to, co dźwięczało mi w głowie pół godziny wcześniej - właśnie na Camposanto. CDN...
PODZIELIĆ w tym znaczeniu to CONDIVIDERE (wym. kondiwidere)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze