Villa Gamberaia - perła florenckich okolic
niedziela, listopada 13, 2022W czasie moich piątkowych wojaży zauważyłam, że coraz częściej zdarza mi się wykrzykiwać psalmy pochwalne na głos, zupełnie bez krępacji. Nie zawsze są to poezje pełne stylu i finezji - uczciwie przyznam, że na gorąco to najczęściej jest banalne: "łaaaał", ale samo się wyrywa, zupełnie jakbym nie miała kontroli nad własnymi ustami czy też jakbym była sama na świecie.
Kiedy stałam przed Villą Gamberaia w piękne listopadowe popołudnie przypomniała mi się też scena z mojego ulubionego świątecznego filmu Love Actually, kiedy to Alan Rickman kupuje złoty naszyjnik. Dystyngowany sprzedawca - w tej roli Rowan Atkinson - z fantazją pakuje prezent: to dosypując płatki róż, to dokładając gałązkę ostrokrzewu czy laskę cynamonu, na co zniecierpliwiony Rickman pyta: "co pan jeszcze zrobi? Zanurzy to wszystko w jogurcie?"
Co to ma do Gamberai? Spacerując po ogrodzie tej wyjątkowej posiadłości nie mogłam się nadziwić - ile szczęścia na raz! Ogród zielony o każdej porze roku, róże kwitnące w listopadzie, cytryny dorodne jak na sycylijskim straganie, elegancja i finezja w architekturze, obecność wiekowych cyprysów tak smukłych i wysokich, jakich nigdzie do tej pory nie widziałam, słodycz kamiennych amorków, romantyzm siedzący przy białym stoliku, przaśność toskańskiej wsi tuż obok i majestat Florencji nieco dalej. Wszystko to tu - Villa Gamberaia.
Pierwsze wzmianki o osadzie zwanej "Gamberaja" pochodzą z XIV wieku. Nazwa wzięła się od miejsca, w którym łowiono raki - po włosku gamberi del fiume lub dell'acqua dolce. Posiadłość która znajdowała się w tym miejscu należała początkowo do zakonnic z klasztoru S.Martino a Mensola, aż pod koniec tego samego wieku kupił ją Matteo di Domenico Gamberelli. Gamberelli to ród, z którego wywodził się Bernardo znany jako il Rossellino - słynny rzeźbiarz i architekt.
W 1610 roku posiadłość przeszła w ręce Zanobi Lapi i wtedy to rozpoczęły się prace przy budowie obecnej willi, ogrodów i fontann. Najstarszym elementem, który zachował się z pierwszej posiadłości były zabudowania, do których dziś przyklejona jest La limonaia.
Willa usytuowana jest na wzniesieniu, niemal na cyplu, skąd roztacza się widok na cztery strony świata. To zaledwie dziesięć minut spacerem od centrum Settignano.
Zanobi Lappi, nowy właściciel Gamberai, był florentyńskim handlarzem luksusowych tkanin i to jemu oraz jego wnukom zawdzięczamy finezyjny, romantyczny układ fontann, które dziś są prawdziwą ozdobą ogrodu.
Około sto lat później willa znów zmieniła właściciela i przeszła w ręce Capponich, którzy kontynuowali prace poprzedników i dzięki temu szybko stała się jedną z najpiękniejszych w całej okolicy.
Niestety nie miałam możliwości zwiedzić wnętrz willi, ale w jej ogrodzie spędziłam większość piątkowego popołudnia spacerując po il bowling-green, po limonai na górnym tarasie, po śródziemnomorskim lasku, fotografowałam ogrodowe figury - psy, amorki, młodzieńców, przysiadałam na kamiennych schodkach i zaczytywałam się w historii tego miejsca, podnosząc co i raz wzrok, by nacieszyć się tym, co dookoła. Bilet wstępu kosztował tyle co dobry obiad, ale każda minuta tam warta była tej ceny.
Informacje o biletach i godzinach otwarcia dostępne są na stronie internetowej posiadłości, ale warto wcześniej zadzwonić i się zapowiedzieć, bowiem willa często wykorzystywana jest na różne eventy.
W XIX wieku pod okiem nowej właścicielki willi Catherine Jeanne Ghyka zaszły ostatnie istotne zmiany w architekturze ogrodu. Catherine z pochodzenia Rumunka, była siostrą królowej Natalii z Serbii.
W czasie wojny willa, jak wiele jej podobnych, porządnie ucierpiała i zaczęła popadać w ruinę. Dopiero w latach pięćdziesiątych zeszłego wieku kupił ją znany toskański przemysłowiec Marcello Marchi i to właśnie pod okiem jego żony, która trzymała pieczę nad jej odnowieniem przywrócono Gamberai dawny splendor.
Dziś urządzono w willi ekskluzywne apartamenty do wynajęcia. Można tu spędzić wakacje marzeń - "za miliony" rzecz jasna, ale jeśli kogoś stać na taki kaprys, na pewno będzie to niezwykłe doświadczenie.
Mnie musiał wystarczyć ten powolny spacer, w czasie którego przez to jedno listopadowo - letnie popołudnie ogród należał tylko do mnie. Poza mną i ogrodnikiem nie było nikogo. Mogłam więc bez przejęcia śpiewać sobie pod nosem, nucić walce, czy też wykrzykiwać banalne "łaaał"...
Przez chwilę jak też byłam toskańską, serbską, jakąkolwiek - hrabianką, baronową, księżniczką.
Niedzielny listopadowy poranek obudził się z pochmurną twarzą. Jeszcze nie pada, ale mam nadzieję, że zacznie, a wtedy z czystym sumieniem rozsiądę się wygodnie, obłożę materiałami i trzeciej książce oddam uczciwie serce i duszę.
Tomek wrócił późnym sobotnim wieczorem z wiedeńskich wojaży - o tym co widział, co podziwiał już jutro. Dobrze było mieć go znów przy stole. "Dasz radę zrobić mi na kolację pasta al pomodoro?" - wyświetliła się około 18.00 wiadomość na whatsapp. "Z największą przyjemnością" - odpowiedziałam i pobiegłam do piwniczki po słoik domowych pomidorów.
Pięknej niedzieli!
DUSZA to po włosku ANIMA (wym. anima)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Woow ! Kasiu nasze marzenie prawda? Jola
OdpowiedzUsuńCały czas tylko westchnienia i '' łały '' . Cuda , cuda ..marysia
OdpowiedzUsuń