Francuskie wakacje - akt VI - plaże D-Day
poniedziałek, września 12, 2022Z Toskańskich notesów, Quiberon 4 września, 2022
Szłam po niemal pustej plaży. Odpływ cofnął morze bardzo daleko, tak daleko, że w moim skromnym życiu nigdy jeszcze tak szerokiej plaży nie widziałam. Szłam i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że spacerowanie w tym miejscu jest co najmniej niestosowne. Słowo świętokradztwo wcale nie byłoby tu przesadą. Na początku przeszkadzała mi mżawka, to niknąca to nasilająca się. Przez cały czas mimo pesymistycznych prognoz mieliśmy szczęście z pogodą. Aż do teraz. Ale zaraz też nasuwała się refleksja - mżawka? Takie wielkie utrudnienie? A co oni mieli powiedzieć?
Jestem dzieckiem zacofanego PRL-u. Z historii świata, nawet samej Europy nauczyli mnie tyle co nic. Nigdy też nie zapałałam szczególną miłością do tej materii.
Historię lądowania w Normandii poznałam już jako dorosła kobieta. Może z tą formą dokonaną „poznałam”, też nie ma co przesadzać. Cały czas się przecież uczę i to przede wszystkim od własnego syna. Teraz uczy mnie też ta podróż.
Wiadomo, że wielu, takim jak ja przybliżył temat film Szeregowiec Ryan. Pamiętam też jak najpierw Paw, potem Mikołaj zacięcie śledzili losy Kompanii Braci.To wszystko sprawiło, że zaczęłam zgłębiać temat - historię dramatyczną i jednocześnie fascynującą.
Mikołaj, dla którego historia drugiej wojny światowej jest jednym z ulubionych tematów marzył, by zobaczyć plaże Normandii. Oczywiście nie sposób wszystkie te miejsca odwiedzić w jeden dzień, bowiem plaże rozciągają się na długości około 200 kilometrów. Myślę więc, że jeśli ktoś dobrze chce poznać temat, musi na normandzkim wybrzeżu Francji zatrzymać się na minimum cztery dni. To przecież nie tylko same plaże, ale też cmentarze, w tym ten najsłynniejszy przy plaży Omaha. Niezliczona ilośc muzeów oraz pomniki, bunkry i małe urokliwe miasteczka, w których pamięć po tamtych czasach jest wciąż żywa.
Plaż w sumie jest pięć: Omaha i Utah, na których wylądowali Amerykanie, Sword Beach i Gold Beach - tam byli Brytyjczycy i ostatnia Juno, na której walczyli Kanadyjczycy. Skąd takie nazwy - nasuwa się pytanie. Otóż dowodzący wojskiem amerykańskim, wybrali miejsca pochodzenia kierujących całą akcją. Brytyjczycy postawili na nazwy ryb, natomiast kanadyjska plaża pierwotnie miała nazywać się Jelly (meduza), ale ostatecznie dostała imię Juno, które było imieniem, żony jednego z dowodzących.
My wybraliśmy plaże Omaha i Utah. Omaha dlatego, bo to właśnie tu rozegrały się najtragiczniejsze wydarzenia. Tak jak zapisałam w moim notesie - było to przejmujące, poruszające, szarpiące duszę, ściskające w gardle przeżycie. Przez niemal cały czas towarzyszyła nam mżawka, która spotęgowała jeszcze bardziej uczucie dotkliwego smutku. Zastanawiałam się, czy latem w czasie pięknej pogody ktoś uprawia tu plażowanie? Mnie osobiście wydało się to niepojęte.
Jednocześnie podzieliłam się z chłopcami inną refleksją. Choć miejsce to było sceną dla tragicznych wydarzeń, choć dziś jest pięknie upamiętnione, to jednak wolne jest od niepotrzebnej martyrologii... Jest jednocześnie skromne i niezwykłe, poruszające i niezwykle interesujące.
Po spacerze plażą niemal w zupełnej ciszy, postanowiliśmy odwiedzić najbliższe muzeum. Takich przybytków wzdłuż wybrzeża jest wiele i nie wiem, które najbardziej zasługują na uwagę, ale to, które my odwiedziliśmy było poruszające i arcyciekawe.
To co mnie w takich miejscach chwyta za serce - to przede wszystkim pamiątki osobiste. Przecież każde historyczne wydarzenie, nawet najbardziej tragiczne, najbardziej osławione, ma taką zwykłą ludzką twarz...
Kto patrzył przez te okulary? A rękawica do baseballa? Niemal słyszę pokrzykiwania młodych chłopaków przy "beztroskiej" grze. Rozmówki francuskie? Jakie to dla nich musiało być łamanie języka! Papierosy? Pewnie jedna z niewielu drobnych przyjemności. Szczoteczka do zębów, mydło do golenia, grzebień... I w końcu listy! Napisane pięknym pismem - dziś już chyba niewielu potrafi tak pisać. Ktoś się w nich żalił, płakał? A może właśnie nie, może nikogo nie chciał martwić i pisał: "jest dobrze, niedługo się zobaczymy"?
A czy się zobaczyli?
Nie będę silić się na wywód historyczny - z pokorą przyznaję, że zwłaszcza w tej dziedzinie brak mi kompetencji. Lepiej ode mnie zrobiłby to na pewno Mikołaj.
W różnych źródłach można znaleźć na ten temat multum informacji i bardzo zachęcam do zagłębienia się w tę historię. D-Day to jedyne takie przedsięwzięcie w całej historii. Moment, który zmienił jej bieg i przybliżył do zakończenia drugiej wojny światowej. Szkoda, że nie uczono o tym, kiedy ja chodziłam do szkoły. Mam nadzieję, że teraz to się trochę zmieniło...
Po plaży i muzeum przenieśliśmy się na słynny cmentarz. Ten sam, na którym kręcono poruszające sceny ze wspomnianego wcześniej filmu. Jak okiem sięgnąć równiutkie rzędy białych krzyży. Znów chciałam być chwilę sama, bo to miejsce, które duszę rozrywa, a łzy lęgną się mimo woli. I te napisy na grobach nieznanych - tak rozczulające w swej prostocie.
Ostatnim przystankiem tego punktu wycieczki była druga "amerykańska" plaża - Utah.
Było już wczesne popołudnie, po porannej mżawce nie było nawet śladu, a niebo znów zaczęło powracać do swojego podstawowego koloru. Plażę Utah spowijała zupełnie inna atmosfera, niż ta na Omaha. Ludzi było zdecydowanie więcej - może to zasługa pogody? Do tego niektórzy z przybyłych zachowywali się tak, jakby byli na planie muzycznego, rozrywkowego filmu, co nie do końca przypadło nam do gustu. Wydmy usiane były kwiatkami, a plaża wcale nie była tak rozległa jak Omaha. Może też świadomość, że Utah na tle innych miejsc nie zapisała się w historii bardzo krwawo, nie była sceną dla tak dramatycznych rozgrywek jak Omaha.
Tak czy inaczej na pewno warto odwiedzić wszystkie te miejsca. Przy Utah również znajduje się spore muzeum, ale na to nie mieliśmy już czasu. Godzina była późna, a my do 20.00 mieliśmy zameldować się w Bretanii.
Przed nami już ostatni odcinek mojej epopei. Dwa ostatnie dni spędziliśmy na maleńkim półwyspie Quiberon. Przeszliśmy ponad dwadzieścia kilometrów, ciesząc się przede wszystkim widokiem oceanu. Ale tę opowieść zostawmy na jutro, jeśli czas pozwoli. Najbliższe dni będą bardzo intensywne. Poproszę o kciuki, jeśli ktoś ma wolne ręce.
Pięknego tygodnia!
LĄDOWANIE lub raczej zejście na ziemię to po włosku SBARCO (wym. sbarko)
sukienka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
Smutne, takie samo wrażenie, pełne czci, zrobił na mnie cmentarz w Arlington. Pozdrawiam. Hanka
OdpowiedzUsuńBardzo , bardzo poruszające . Szczególnie osobiste rzeczy ..ale i plaże - miejsce desantu i cmentarz .. marysia
OdpowiedzUsuńWolnych rąk nie mam ale w nogach chętnie potrzymam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.
Ola N :)
Operację "Overlord" pięknie upamiętniła szwedzka grupa Sabaton w utworze "Primo Victoria". Przyznam, że mam dreszcze, kiedy tego słucham. Zespół ten wykonuje głównie utwory związane z tematyką wojenną. Wśród nich są też związane z historią Polski: "40:1" - bitwa nad Wizną i "Uprising" - powstanie warszawskie. Nie namawiam do słuchania, bo wiem, że nie każdy jest wielbicielem metalu (ja akurat jestem), ale teksty są naprawdę wzruszające.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam
Barbara