Neapol - moja pierwsza podróż w pojedynkę - Akt II - Procida
poniedziałek, sierpnia 22, 2022Już nawet nie pamiętam jak to się stało, że poza Neapolem zamarzyła mi się Procida. Neapol - to jasne - chodził mi po głowie od czasu ostatniego filmu Sorrentino: È stata la mano di Dio. Zafiksowałam się na myśl o tym, żeby zobaczyć rodzinne miasto reżysera i wiedziałam, że wcześniej czy później (lepiej wcześniej) do stolicy Kampanii zawitam. Skąd jednak pomysł na Procidę?
Może to było wtedy, kiedy na szkolną wycieczkę pojechał Tomek i tak mi tę wyspę zachwalał, że zapalił we mnie chęć zobaczenia jej na własne oczy, tym bardziej, że uwielbiam przecież jeszcze jeden film: il Postino.
Kiedy w mojej głowie zrodził się plan na krótki wypad, brałam pod uwagę różne destynacje. Początkowo miałam spać poza domem tylko jedną noc, ale kiedy zaświtała ta myśl o Neapolu, pomyślałam - a gdyby tak dwie noce i tym sposobem cały jeden beztroski dzień na wyspie?
To był genialny pomysł, najlepszy jaki w ostatnich czasach przyszedł mi do głowy. To właśnie były te tajemnicze bilety na prom, które rezerwowałam tydzień temu...
Jest pewna analogia pomiędzy spełnianiem marzeń i zostaniem matką. Kiedy jedno i drugie przytrafia się przypadkiem, spontanicznie, przy okazji - jest fantastycznie, ale jeśli jest to wyczekane i co ważniejsze realizowane świadomie, przeżywa się to na zupełnie innym poziomie. I tak właśnie było z jednym z moich marzeń.
Za każdym razem kiedy siadałam w jakimś porcie i patrzyłam tęsknie za odpływającymi statkami, serce mi się wyrywało z chęci do podróży. Pamiętam taki moment w Livorno, kiedy byłam z chłopcami chyba trzy lata temu... Ile bym dała wtedy za jeden, choćby krótki rejs.
I oto 19 sierpnia usiadłam w poczekalni w porcie w Neapolu. Wyczekany bilet - bilet jak sen wciśnięty pomiędzy kartki mojej lektury - Isola di Arturo. "Płynę na wyspę! Ja też gdzieś w końcu płynę! Już nie tylko tęsknym wzrokiem odprowadzam statki!". Z podekscytowania, z tego uczucia nieprawdopodobnego szczęścia i świadomości, że oto spełnia się jedno z moich marzeń, łzy napłynęły mi do oczu...
Poranek był pochmurny po burzowej nocy, choć już bardzo duszny i parny. Wiedziałam, że słońce jest tylko kwestią minut, ale w tym szarym zachmurzeniu port i chwilę potem zostający w oddali Neapol wyglądały wspaniale. Poranek w kolorze mew, które eskortowały nasz prom, kiedy wypływał w morze... To było wręcz poetyckie. Większość pasażerów poderwała się z miejsca i dalej na potęgę fotografować i filmować ten moment.
W ogóle wszystko dookoła było inspirujące - kolor nieba, mewy nad głową, niektórzy pasażerowie, majaczące na horyzoncie wyspy i znikający w oddali Wezuwiusz. W końcu, tak jak pokazywały tabelki pogodowe, niebo się przetarło i zrobiło wściekle lazurowe, zupełnie jakby chciało podać nam Procidę na najpiękniejszej tacy.
Po blisko godzinie rejsu byliśmy już blisko kolorowej perły Zatoki Neapolitańskiej. Większość pasażerów znów poderwała się z miejsca z głośnym okrzykiem podziwu.
- Czy to już Procida? - zapytał starszy pan, siedzący obok mnie.
- Tak, myślę, że tak. Ale jestem tu pierwszy raz. Procidę do tej pory widziałam tylko na zdjęciach. - zaraz też, kiedy wyspa wyłoniła się w pełnej okazałości, potwierdziłam swoje słowa. - Tak, tak! To Procida! Tam jest więzienie.
- No tak, proszę mi wybaczyć ignorancję - mężczyzna oczarował mnie starannością wypowiedzi, kto jeszcze używa tak eleganckiego języka?
- Przepraszam, czy zrobiła pani zdjęcie mew, kiedy wypływaliśmy z portu? Widziałam, że pani też się poderwała. Ja niestety nie mogę, bo mam chorą nogę - partnerka mężczyzny, starsza pani w kapeluszu miała tę samą galanterię słów. Musiałabym się nieco dłużej zastanowić, by przełożyć to na polski tak jak należy.
- Tak, zrobiłam i zdjęcia i chyba nawet krótkie nagranie, ale nie wiem, co mi z tego wyszło.
- Czy byłaby pani tak uprzejma, by wysłać mi takie jedno zdjęcie?
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. Zrobię to wieczorem, teraz na tym słońcu nic nie widać, a nie chciałabym wysyłać byle czego.
- Jest Pani taka życzliwa.
Zarumieniłam się jak pensjonarka na tę uwagę i zaraz wymieniłyśmy się telefonami.
- Pani musi być wyjątkową osobą. Widziałam, że dużo pani notowała i tak dużo fotografowała...
Kobieta zasypała mnie mnóstwem ciepłych słów. Wymieniłyśmy się jeszcze informacjami o tym skąd jesteśmy i co robimy w Neapolu, aż prom dobił do brzegu. Zapisałam ten kontakt w telefonie jako Signora z traghetto (Pani z promu). Nie zapytałam jak miała na imię, ale wiem, że pochodziła z Vicenzy.
Procida...
Kolorowa wyspa. Niektórzy twierdzą, że najpiękniejsza z wysp Zatoki Neapolitańskiej, ale też chyba wbrew pozorom, najrzadziej odwiedzana przez zagranicznych turystów. Tego dnia, kiedy ja wysiadłam w porcie uliczkami centrum sunął prawdziwy tłum, w większości jednak byli to Włosi. Aby zostawić ten tłum wystarczyło skręcić z utartego szlaku w bok.
Wiedziałam, że nie zdołam w jeden dzień - a tak naprawdę w sześć godzin zwiedzić całej wyspy i wcale nie miałam zamiaru nigdzie pędzić. Wspaniale byłoby tu kiedyś przenocować...
Zaplątałam się w kolorowe uliczki, zajrzałam do wszystkich kościołów, przy czym najbardziej interesujący wydał mi się kościół Santa Margherita Nuova widowiskowo położony na klifie, w którym trwała wystawa fotografii. Z tego miejsca też rozciągał się bajkowy widok na najbardziej malowniczą część wyspy - na Marina di Corricella.
Niezwykłe kolory. Chyba w całym moim życiu nie widziałam tak kolorowego miejsca. Przyszła mi nawet do głowy teoria o spisku mieszkańców, by kupować tylko kolorowe prześcieradła. Białe prześcieradło też jest oczywiście ładne, ale jeśli weźmiemy fuksję i rozciągniemy ją na pomarańczowej czy żółtej fasadzie? To dopiero jest efekt. Niech turyści spróbują być na to obojętni!
Każdy fragment Procidy jest piękny, ale ze względów historycznych najbardziej sugestywna jest Terra Murata, nawet jeśli nie ma fantazyjnych kolorów rybackich domków.
Terra Murata to starodawne borgo otoczone murami, w obrębie których skupione były domki - czy też mieszkania lokalnej ludności. Grube mury miały chronić przed piratami. W 1560 roku z woli kardynała Innico D'Avalos zaczęła się budowa palazzo, który tak też został nazwany - Palazzo D'Avalos. Do całego projektu włączona została też Terra Murata. I choć z zewnątrz cała zabudowa wyglądała jak potężna, rozlokowana na czterech poziomach, nieprzystępna forteca, wewnątrz miała cechy eleganckiej, renesansowej rezydencji. Nawet dziś już z daleka jej usytuowanie na klifie robi niesamowite wrażenie, a ponieważ do konstrukcji użyto miejscowego wulkanicznego kamienia, budowla zdaje się z ziemią stapiać w jedno.
W pierwszej połowie XVIII wieku, kiedy na tronie Neapolu i Sycylii zasiedli Burbonowie - najpierw Karol, a potem jego syn Ferdynand, palazzo stało się na kilka dziesięcioleci rezydencją królewską. Procida była dla królewskich osobistości miejscem polowań na bażanty i króliki.
Jednak już w 1799 roku po rewolucji, królewski pałac został przekształcony w szkołę wojskową, a trzydzieści lat później utworzono tu więzienie. Początkowo zsyłano tu więźniów politycznych, z czasem najróżniejszych przestępców.
Z biegiem lat forteca została przebudowana i powiększona tak, by dostosować ją do warunków jej nowego przeznaczenia.
Więźniowie brali czynny udział w życiu Procidy pracując na polach i przede wszystkim w tekstylnej manufakturze, która przynosiła wielkie korzyści dla całej wyspy. Pomysłodawcą takiego rozwiązania był oczywiście kościół - w myśl zasady - praca uszlachetnia...
Więzienie pełniło swoją funkcję do 1988 roku. Następnie zabudowania na trzydzieści lat zostały porzucone. Dopiero w 2012 roku postanowiono cały obiekt zrewitalizować, część pomieszczeń wykorzystując na działalność kulturalną, a część oddając zwiedzającym jako muzeum, świadectwo ważnej części historii Procidy.
Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że było w tym wyjątkowe okrucieństwo - tworzyć więzienie w takim właśnie miejscu. Samo oglądanie świata przez kraty musi być cierpieniem, a co dopiero oglądanie TAKIEGO świata...
Po zwiedzaniu carcere mocno zgłodniałam, poza tym miałam w nogach już trochę kilometrów. Popatrzyłam na wyspę z góry, zrobiłam jeszcze kilka zdjęć i postanowiłam zejść do Marina di Corricella, by tam poszukać przyjemnego miejsca na obiad.
Corricella to miejsce jak z bajki - jak z filmu - istotnie właśnie tu znajduje się lokal znany ze wspomnianego wcześniej il Postino. Wierna jednak zasadzie, że nie wydaje się bez sensu pieniędzy i rozpieszczona już po jednym dniu cenami Neapolu, przeszłam wzdłuż wybrzeża czytając po kolei wszystkie menu, kupiłam na wynos spritza i ostatecznie na obiad postanowiłam wrócić do portu, w nadziei, że tam gdzie domy bardzie odrapane, ceny będą ciut niższe.
Choć jednocześnie muszę przyznać, że paradoksalnie nawet w najdroższych restauracjach ceny były niższe, niż te, które znam z okolic Ravenny...
Nim jednak poszłam dalej, najpierw usiadłam sobie na ławeczce z tym moim spritzem, zrzuciłam z ramion plecak, który zwłaszcza w tym upale ciążył mi coraz bardziej i wyciągnęłam znów notes. Tyle było wokół piękna do opisania. Na tym nabrzeżu nawet plastikowe krzesło wydawało mi się dziełem sztuki, a góra sieci to już w ogóle jak arcydzieło. Głowę bombardowało mi tysiąc bodźców...
Potem przyszedł Pasquale. Starszy rybak. Nie wiem tak naprawdę jak się nazywał, ale dla własnych potrzeb takie nadałam mu imię. Pasquale uporządkował łódkę, a chwilę potem pojawiła się jego żona "Rosa". Tak nazwałam starszą panią w kapeluszu i lekkiej lnianej sukience. Pasquale pomógł żonie wejść na pokład chwilę pożartowali i zaraz wypłynęli w morze. Chciałam przez chwilę być Rosą, chciałam też być "procidana".
Zawsze wydawało mi się, że wyspy są klaustrofobiczne, ale siedząc tam na ławeczce w maleńkiej marinie zrozumiałam, że wsypy są jak wolne mikroświaty... Są jak inne planety.
Zaczęłam w powietrzu coraz silniej wyczuwać przyjemne obiadowe zapachy i przypomniałam sobie, że przecież byłam głodna... Znów zarzuciłam z jękiem plecak na ramiona i wspinając się stromymi schodkami, ruszyłam na drugi brzeg wyspy.
Intuicja mnie nie myliła. W porcie - choć może mniej widowiskowo, ceny były ciut niższe. Zamówiłam sobie porcję smażonych alici i - choć to do mnie niepodobne - butelkę zimnego piwa.
Miałam zamiar wyciągnąć się potem na plaży, żeby skorzystać z ochłody morza, ale ostatecznie znów zaplątałam się w uliczki, żeby poszukać kolejnych inspiracji literackich, zjeść cytrynowego języczka - cukierniczy specjał Procidy i kupić kilka pamiątek.
Prom powrotny był w połowie pusty. Kiedy odbijaliśmy od brzegu, znów miałam oczy pełne łez. Z tęsknoty, z nadmiaru wrażeń, z wdzięczności za tak niezwykle piękny dzień. Wdzięczność wypełniała mnie od stóp po końcówki włosów. A Procida została w moim sercu i w... plecaku. Kiedy wyspa zrobiła się już tylko niewyraźnym majakiem, znów wyciągnęłam moją towarzyszkę podróży - Isola di Arturo.
Dziś już czas na mnie. Na kolejne neapolitańskie wspomnienia zapraszam Was już jutro! Pięknego poniedziałku!
WIĘZIENIE to po włosku CARCERE (wym. karczere)
"Rosa" i "Pasquale" |
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Przepiękne te zdjęcia. Wyspa Procida cudowna. Tyle kolorów- masz rację Kasiu tam wszystko nabiera innego wymiaru. Kurcze nawet rozwieszone pranie ma swój urok. A jaka ta zatoka ile kolorów.Mają ludzie szczęście żyć w przepięknych miejscach - choć pewnie mają takie same problemy jak my wszyscy. Kasiu wszystko to super opisałaś,bardzo plastycznie i bardzo ciekawie. Bardzo jestem ciekawa Twoich następnych opowieści. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńJola.
Przepiękna jest Procida, taka kolorowa i radosna aż chciałoby się tam pojechać. Nawet rozwieszone pranie ma swój niepowtarzalny urok. U nas to nie do pomyślenia żeby tak rozwieszać pranie przy głównych ulicach skoro niektórym potrafi przeszkadzać nawet praniee, które rozwieszasz na swoim własnym balkonie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z deszczowej Polski
Karolina