Od kilku dni przepływały mi przez głowę tysiące refleksji na dzisiejszą okoliczność. Chciałam je nawet spisywać, ale - tak jak już pisałam - to bardzo intensywny czas i nie było miejsca nawet na chwilę odpoczynku. Poza tym, jak zawsze, słowa płyną spontanicznie. Żadnego układania, ani grama przemyślenia tekstu. Ot urodzinowy słowotok.
Trzy kwadranse życia - samo się nasuwa. Czterdzieści pięć. Abstrakcja. Że niby ja? I zaraz potem radość - tak ja! Uwielbiam ten wiek i ten moment, bo rzeczywiście coraz mniej jest tego, co muszę i coraz więcej tego, co mogę lub chcę. Po czterdziestu latach życia zaczęłam też lubić siebie. Dziś to lubienie się ugruntowało i teraz uczę się robić coś tylko dla siebie. W planach za kilka tygodni mam maleńką, ekspresową podróż sama, samiusieńka. Chcę przez chwilę pobyć sama dla siebie, sama ze sobą.
Ostatni rok był bardzo intensywny. Rok sukcesów, ale też rok, wielkiego stresu, którego echa jeszcze długo będą w głowie się odbijać. To był jeden z najtrudniejszych momentów w moim życiu, moment, w którym bałam się tak bardzo, że słowami dziś tego lęku nie umiem opisać. Bałam się śmierci. Bałam się, że to już, że mój występ na scenie życia - tak jak lipca dziś - powoli dobiega końca.
Po raz pierwszy namacalnie uświadomiłam sobie jak to wszystko jest kruche. I choć już wcześniej moim mottem było "nie można niczego odkładać na lepszy moment, bo lepszy moment nie istnieje", to dopiero po przeżyciach ostatnich miesięcy wiem, jak bardzo to jest prawdziwe.
Wciąż jest we mnie strach, wciąż powracają w najmniej spodziewanym momencie czarne wizje, łopotanie serca, ataki paniki, guła w gardle. Złe wspomnienia są jak gangrena. Przestałam o tym głośno mówić, bo większość i tak nie zrozumie. Kto nie przeżył czegoś podobnego, nie ma najmniejszego pojęcia o czym mówię, a mnie zmęczyło słuchanie wciąż tych samych słów: "przecież już jest dobrze, po co się zadręczasz?"
Dziś więc poza ZDROWIEM, życzyłabym sobie samej tego, żebym się już nie bała. Nie bała NIKOGO i NICZEGO. Strach to paskudny kompan w podróży zwanej życiem.
Ostatni rok to też zrealizowanie mojego dziecięcego marzenia o wydaniu książki. Na księgarnianych półkach stanęły nawet dwa tytuły, które wyszły spod mojej ręki, a trzeci dołączy w przyszłym roku. Nie wszystko oczywiście poszło tak różowo, jak łudziła się, pełna ideałów, moja biedna głowa, ale staram się traktować te zdarzenia jak życiową lekcję. Pewnie jeszcze wiele ich przede mną.
W ogóle ostatnio nastał jakiś taki dziwny czas. Znów zrobiło się w wielu kwestiach pod górkę i co i rusz jakiś "detal" niemiło zaskakuje. No nic. Ja tak czy inaczej dalej będę robić swoje, wierząc, że świat wcale nie jest taki zły.
Mam wciąż tak wiele marzeń, pomysłów, planów. Na wydanie czeka Dom z Kamienia i wiele innych tekstów, może też gdzieś czeka na mnie sam dom. Mam w głowie wiele podróży, trekkingów, wypraw z plecakiem i wiele miejsc, które chciałabym odwiedzić. Mam w głowie jeszcze studia, kilka egzaminów, które otworzą nowe drogi. Mam też nadzieję, że maraton ostatnich lat zaprowadzi mnie do włoskiego obywatelstwa.
Oby na wszystko wystarczyło czasu i zdrowia. Dostałam tyle pięknych życzeń. Tak pięknych, że niektóre wycisnęły łzy wzruszenia. Dostałam też piękne kwiaty i zacny prezent. Chciałabym podziękować każdemu z osobna, ale dnia pewnie by zabrakło.
Mam nadzieję, że to będzie dobry dzień, że nic już więcej nie zakłóci spokoju. Chłopcy już przygotowali tort i pewnie pojedziemy nad rzekę. Żadnych szumnych planów nie mamy, choć to takie półokrągłe urodziny - całe trzy kwadranse życia.
Będę sobie jak mantrę powtarzać - nie tylko dziś, ale każdego dnia: Kochana! Zdrowia, zdrowia i czasu dla siebie samej i życia bez strachu i zdrowia i czasu na wszystko to, co serce porywa radośnie do życia i nie bój się!
spódnica i bluzka: www.madame.com.pl