Trzecia Ostatnia Wieczerza, która była pierwszą
środa, marca 09, 2022Otoczona cyprysami Badia di Passignano z daleka wyglądała jak wizytówka typowego toskańskiego krajobrazu. Ukryta perła. Paradoksalnie turystów zagranicznych dociera tu niewielu. I choć to Chianti, to jednak odludzie, na którym nawet telefon ma problem, żeby złapać sieć.
Niezwykłe miejsce, w którym nadal kilku mnichów żyje z dala od chaosu dzisiejszego świata. Do pozazdroszczenia...
O istnieniu tego miejsca dowiedziałam się ponad dwa lata temu, kiedy jeszcze pracowałam nad Sekretami Florencji. Wtedy to "zafiksowałam się" na florenckie "cenacoli". Do najważniejszych malowideł przedstawiających Ostatnią wieczerzą jeśli mówimy o toskańskiej stolicy należą oczywiście te autorstwa Ghirlandaia - w San Marco i w kościele Ognissanti. Warto jednak wiedzieć, że artysta jest autorem w sumie trzech malowideł pod tytułem l'Ultima cena...
Pierwsze znajduje się właśnie tu - w refettorio opactwa San Michele w Passignano.
Malowidło na pierwszy rzut oka może nasuwać skojarzenia z Ostatnią wieczerzą w Sant'Apollonia we Florencji. Nie wiem, czy to za sprawą kolorów, czy też dlatego, że zdaje się nieco klaustrofobiczne, a może to z racji nieco sztywnego - typowego jak na tamte czasy - usadzenia apostołów? W każdym razie widać tu pewne podobieństwo.
Ksiądz, który oprowadzał nas po badii, zwrócił uwagę na kilka detali. Ja dziś zdradzę tylko niektóre - pozostałe jak zawsze będą musiały poczekać na inną okazję. Pierwsza ciekawostka dotyczy nietypowych drobiazgów umieszczonych na pasku z girlandami - są to namalowane przez artystę trzy przedmioty do pomiarów geometrycznych, które wyglądają tak naturalnie, jakby Ghirlandaio położył je tam i zapomniał sprzątnąć.
Inną ciekawostką - jeśli się dobrze przyjrzymy - są odbijające się w szklanej karafce trzy okna, które znajdują się na prawej ścianie refektarza.
W lunetach nad wieczernikiem Bernardo Rosselli namalował dwie biblijne sceny - Wygnanie z Raju i Kain zabija Abla. To dosyć nietypowe rozwiązanie, bowiem zwykle w takim miejscu przedstawiane są sceny Ukrzyżowania.
Do Badii w Passignano warto oczywiście przyjechać nie tylko dla Ostatniej Wieczerzy Ghirlandaia. Opactwo samo w sobie - tak jak wspomniałam na początku - wydaje się być ukrytą w cieniu cyprysów toskańską perłą, bogatą w historię i dzieła sztuki.
Prawdopodobnie pierwszy klasztor istniał w tym miejscu już w IX wieku, jednak dopiero dwa stulecia później rozsławił je San Giovanni Gualberto - założyciel zakonu wallombrozjanów. Wallombrozjanie nie byli zwykłymi wiejskimi mnichami - jak objaśnił nam ksiądz przewodnik - w ich rękach znajdowały się wtedy największe skarby sztuki. Jan Gwalbert zmarł 12 lipca w Passignano i tutaj też został pochowany.
A na koniec ciekawostka z polskim akcentem.
Cały kompleks Badii Passignano to zlepek różnych budowli. Z jednej strony tysiącletnie opactwo benedyktyńskie, przebudowane w XV wieku z charakterystycznym dla takich przybytków dziedzińcem, a z drugiej dziewiętnastowieczny "zamek" stylizowany na średniowieczną zabudowę z typowym włoskim ogrodem. Ta ostatnia część została zrealizowana w 1870 roku przez Hrabiego Maurizio Dzieduszyckiego...
- Jeszcze trzy minuty i będziemy musieli się rozstać - powiedział ksiądz przewodnik.
Wszyscy szybciutko rozeszli się po ogrodzie, jakby łapczywie próbowali zachować w pamięci jak najwięcej widoków. Co i raz ktoś podpytywał księdza, czy kamienne wieże naprawdę pochodzą z dziewiętnastego wieku, bo przecież jak nic wyglądają na średniowieczne konstrukcje. Ja sama zerkałam to na kury, to na fontannę, to na kamień, to na magnolie, sama już nie wiedziałam, gdzie patrzeć, a głowa znów wpadała w panikę, że tych wszystkich historii w żaden sposób nie zdołam spamiętać. Dziś dzielę, się tylko drobnym ich wycinkiem.
Przyjdzie czas na więcej opowieści.
Zwiedzanie badii jest możliwe w wyznaczonych godzinach, ksiądz mówi tylko po włosku. Jeśli ktoś potrzebuje przewodnika po angielsku lub w innym języku trzeba się indywidualnie kontaktować. Wszelkie informacje znajdziecie na stronie internetowej. Ja czuję się szczęściara, bo znów znalazłam coś Wielkiego, znów wysłuchałam historii przeznaczonych dla uszu nielicznych...
Dobrego dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Czytam i czytam , oglądam prawie do do utraty wzroku i tylko bardzo sie martwię ,że nie jestem w stanie zapamietac tych wszystkich , opisywanych wspanialości . marysia
OdpowiedzUsuńTrafiliśmy tu przypadkiem. Naprawdę warte zobaczenia. Są polskie akcenty. Mnich, który oprowadzał mówił po angielsku. Zdziwiło nas to, że za te wszystkie wspaniałości zapłaciliśmy „co łaska”. Jest dużo ciekawych smaczków, o których reportaż nie mówi. Dodam jeszcze, że trafił się nam fantastyczny nocleg tuż przy klasztorze, a jedzenie w okolicy wymiata.
OdpowiedzUsuń