Kolejny odcinek telenoweli o moich szpitalnych przygodach
piątek, lutego 18, 2022Niewiele po ósmej autobus zatrzymał się przed szpitalem. Wszystko poszło nad podziw gładko, jeśli nie liczyć dziesięciominutowego opóźnienia pociągu na samym starcie w Biforco. Potem już jak po maśle. Spacer ze stacji na San Marco i zachwyt o świcie Duomo. To było cudo! Niemal bez żywej duszy dookoła.
Na San Marco śniadanie i zaraz po wyjściu z baru autobus jak na zamówienie, więc tak oto pół godziny przed czasem byłam na miejscu. Aż mnie dopadły wątpliwości, że skoro tak gładko poszło, to może na przykład pomyliłam dzień... Próbowałam przegnać te myśli z głowy, ale jakiś chochlik z tyłu cichym głosikiem przypominał jedno z praw Murph'ego - jeśli coś może się wydarzyć - wydarzy się na pewno.
Na wejściu strażnicy skierowali mnie w odpowiednim kierunku.
- Jeśli risonanza to tamtym korytarzem mniej więcej do połowy i w prawo.
- Grazie.
Z racji wczesnej pory w rejestracji nie było żadnych pacjentów, więc znów się ucieszyłam, że tak mi się udaje bez pośpiechu. Wyciągnęłam moje skierowanie oraz kartę medyczną i podałam pani w okienku.
Pani wystukała coś na komputerze i popatrzyła na monitor, jeszcze raz postukała i znów popatrzyła, postukała tak jeszcze kilka razy i tylko coraz bardziej marszczyła czoło...
- Słuchaj, zobacz ty, bo ja nie rozumiem - powiedziała do koleżanki z sąsiedniego okienka.
- Pomyliłam dzień? - wtrąciłam się trzęsącym głosem - Nie ma mojego badania dziś?
- Jest, jest. To lekarz się pomylił i skierowanie wystawił na kogoś innego. "Nołaka"?
- Tak, Nowacka.
- Musi pani wrócić do przychodni i tam trzeba zmienić skierowanie.
Miałam zapas czasu więc spokojnie - znałam już przecież drogę - wróciłam do pierwszej rejestracji.
- Ale to nie u nas - powiedział pan w okienku oddając mój świstek.
- A gdzie?
- Skąd pani ma to skierowanie?
- Od neurologa.
- To trzeba do rejestracji, ale na neurologii. Czwarte piętro, korytarz B.
Przyspieszyłam kroku. Wpadłam do drugiej znanej mi już rejestracji i szybko wyjaśniłam w czym problem.
- Ale to tylko lekarz może zmienić. Kto to wystawił?
- Dr X.
- Chyba właśnie przyszedł. Powinien być na drugim piętrze, na oddziale neurologii.
Teraz już nie szłam, tylko znowu biegłam. Windy prawie nigdy nie używam, bo winda to zawsze strata czasu. Przeskakując po dwa schodki zaraz znalazłam się przed drzwiami:
"Neurologia! Zakaz wstępu!"
- Przepraszam, potrzebuję bardzo pilnie porozmawiać z lekarzem, a tu nie można wchodzić - zaczepiłam przechodzącego sanitariusza.
- Tu jest domofon.
Chwilę trwało zanim wezwano lekarza, zanim lekarz wypisał nowe skierowanie żartując przy tym skąd mu się jakaś Milena wzięła, ale zaraz szczęśliwa z dobrym skierowaniem gnałam znów do pierwszej rejestracji. Dopadłam do okienka machając kartką zupełnie jakby to był totalizator, a ja miałabym w ręku wygrany los.
Kobieta tym razem wstukała wszystko spokojnie, a ja przez chwilę mogłam poobserwować codzienne szpitalne życie.
- A ty słyszałeś ostatniego "niusa"? - zapytała się lekarza, który przysiadł obok z kawą.
- Jakiego?
Głową dała znak, że nius jest bardzo tajny, do przekazania jedynie na ucho. Lekarz nachylił się i zaraz na cały głos prychnął, a potem skomentował:
- Chyba byłaś jedyna w całym szpitalu, która jeszcze o tym nie wiedziała!
Kobieta wzruszyła ramionami, a mężczyzna usiadł, by dopić swoją kawę.
W tym momencie wszedł drugi lekarz. Nie! Wróć! Nie lekarz! Wszedł Raoul Bova! O Gesù! No przecież go chyba musiał Michał Anioł dłutem haratać - nie pamiętałam z jakiej bajki czy filmu to określenie, ale bardzo tu pasowało i bardzo mnie ten widok rozkojarzył.
- Korytarzem w prawo i potem znów w prawo - kobieta podała mi plik papierów i chwilę potem zawołała - nie tym korytarzem! Tym następnym!
W końcu dotarłam do miejsca przeznaczenia. Równo z zegarkiem, a nawet pięć minut przed czasem mimo końcowych przeszkód. Miła pielęgniarka zaraz wzięła ode mnie dokumenty i zabrała się za przygotowanie badania.
- Masz badanie krwi?
- Mam - odpowiedziałam szybko. Zdziwiłam się, bo nikt mi nie mówił, że mam mieć. Na szczęście miałam i to nie dlatego, że jestem przezorna, tylko dlatego, że jestem leniem i noszę tak całą kopertę ze wszystkimi badaniami z ostatnich miesięcy. Tomka badania też przy sobie miałam.
- Jesteś na czczo?
- Na czczo??? - Nie mogłam ukryć zdziwienia i zaraz przypomniała mi się pyszna, jeszcze ciepła brioszka z kremem i kawusia na San Marco. - Nikt mi nie powiedział, że mam być na czczo.
- A czekaj, czekaj, u ciebie bez kontrastu!
- Czyli badania krwi też niepotrzebne? - zapytałam retorycznie i upchnęłam kopertę znów w plecaku.
- Siadaj sobie - zaprosiła pielęgniarka - najpierw trochę pytań. Przeszłaś jakieś operacje?
- Tylko dwa cesarskie cięcia.
- Żadnych płytek w głowie? Metalowych protez? Rozruszników serca?
- Nic z tych rzeczy.
- W ciąży nie jesteś?
- Uchowaj Boże!
- Zęby wszystkie twoje?
- Wszystkie moje.
- Piercing?
- Nie.
- Tatuaże?
- Czysta jak łza.
- Ale makijaż permanentny jest - spojrzała na moje oczy.
- Nie, nie! To moje dzieło! - Odpowiedziałam dumnie.
Rzeczywiście makijaż udał mi się cudnie, nawet jeśli tego dnia była 4.00 rano, kiedy się malowałam, ale przecież po szpitalu czekała mnie randka z Ukochaną.
- Ładnie - przyznała z uznaniem i zaraz brutalnie dodała - będziesz musiała to zmyć.
- Słuuuchaaam????
- Niektóre kosmetyki mogą zawierać metal.
Westchnęłam, bo nie było o czym dyskutować.
- W łazience są chusteczki dla bobasów. Zaraz ci wszystko pokażę.
Zakończyłyśmy ankietę i kobieta poprowadziła mnie do malutkiej przebieralni, wyjaśniła, co mam zdjąć i co założyć.
Najpierw w łazience "dupnymi" chusteczkami zmyłam z bólem serca makijaż, potem ściągnęłam smartwatcha, dwie sznurkowe bransoletki z metalowymi zawieszkami, nałożyłam flizelinowy czepek - dobrze, że w pokoiku nie było lustra... Do tego flizelinowe wdzianko i bambosze ochronne na stopy.
Wyszłam. Zaprezentowałam się pielęgniarce dumna, że tak szybko się uwinęłam.
- Ściągnęłaś całą biżuterię?
- Z tą CAŁĄ biżuterią to przesada, ale tak - na dowód wyciągnęłam przed siebie ręce i wtedy zobaczyłam na palcu pierścionek. Malutki, srebrny pierścionek mojej Mamy, który znalazłam ostatnio, kiedy rozpakowałam kolejne przeprowadzkowe pudło.
- Ojć! O tym zapomniałam!
- My to jesteśmy rompiscatole, co?
- Nie, nie, to ja jestem gapa.
- I te łańcuszki na szyi też - dodała kobieta mimochodem - mówiłam, że jesteśmy rompiscatole...
W końcu bez makijażu, bez biżuterii, zestrojona jak nie powiem co, wkroczyłam dziarskim krokiem do sali, gotowa do badania, a tam...
O Gesù! Raoul Bova 2!
Poczułam się tak jakby wszechświat postanowił się na mnie zemścić za każdy przejaw próżności w moim życiu... Wyglądałam jak siedem nieszczęść, a lekarz wyglądał jak bożyszcze włoskiego kina.
- Proszę! - klepnął szarmancko (albo tak mi się tylko wydawało) w materac łóżka, zwanego klaustrofobiczną trumną i widząc, że zdezorientowana jak gołąb przekrzywiam głowę to w jedną to w drugą stronę, zaraz dodał - głowa tu.
- Oczywiście!
- Robiłaś to już? (Rezonans oczywiście miał na myśli)
- Tak to mój trzeci raz.
- Zawsze głowa?
- Nie. Raz głowa, raz kostka - odpowiedziałam tonem weterana.
- Kiedy?
- Oooo! Kostka to niedawno, ale głowa to ze dwadzieścia pięć lat temu - nawet nie dokończyłam zdania i już miałam ochotę odgryźć sobie język. Jasne - powiedziałam w myślach - wyglądasz jak "milion dolarów", to jeszcze pochwal się ile masz lat...
- Cierpisz na klaustrofobię?
- Nieeee! A skąd!
- Chcesz zapalone czy zgaszone światło?
- Wszystko mi jedno.
Zgasił.
- Nieee! Jednak zapalone! Mam się nie ruszać?
- Właśnie. Nie krzyżuj nóg i nie krzycz, bo i tak cię nie usłyszymy. Jeśli będzie jakiś problem, naciśnij alarm. - Tu Raoul Bova 2 wsunął w moją dłoń mały przedmiot. - Wszystko jasne?
- Chyba tak.
Nie będę opisywać badania, bo już i tak zrobiła się epopeja, kto rezonans kiedykolwiek robił ten wie z czym to się je. Oczywiście, mimo zapewnień, ogarnęła mnie panika, więc przez dziesięć minut próbowałam wykorzystać techniki oddychania jakich nauczyła mnie joga. Próbowałam opanować się i pisać w głowie dla zabicia czasu. Zacisnęłam oczy, żeby nie widzieć nic a nic. Starałam się nie myśleć o tym, że zaraz na pewno zachce mi się kaszleć albo kichać. Badanie przeżyłam. Na wyniki poczekam kilka dni. Do wszystkiego próbuję podejść na wesoło, co oczywiście nie znaczy, że w środku się nie stresuję.
Tymczasem z zaplanowanych atrakcji we Florencji żadna nie doszła do skutku, ale mam dla Was kilka nowych sekretów, te jednak będą musiały poczekać do jutra. Pięknego weekendu, jeśli ktoś już na weekendowym starcie!
Ps. Jeszcze raz wielkie dziękuję dla wszystkich, którzy się wczoraj martwili, słali dobre słowa, pamiętali. Niewiarygodne, że tak wiele osób było blisko duchem, tyle osób, których nawet w życiu osobiście nie spotkałam, albo spotkałam tylko na chwilę. Bardzo dziękuję <3
ROMPISCATOLE to ktoś kto "ZAWRACA GITARĘ", ktoś UPIERDLIWY:)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Oj Kasiu dawno się tak nie uśmiałam ;)))) dzięki za poprawę humoru, ściskam Aneta
OdpowiedzUsuń