Szybkim chodem, bo Florencji wiecznie mało...
piątek, stycznia 28, 2022Od razu przepraszam tych, którzy po wczorajszych zdjęciach na social mediach czekają na gwóźdź programu. O tym muszę na spokojnie, a dziś czasu zdecydowanie na spokojne pisanie brak. Impulsywnie, na gorąco umiem pisać tylko o tym, co szumi w mojej głowie, zapisać moje ulotne wrażenia i zwykłe zdarzenia.
O ósmej rano Florencja była jeszcze senna, jakby w piżamie. Ludzi snuła się zaledwie garstka. Tam ktoś uprawiał jogging, inni spacerowali z psami, ktoś jeszcze pędził do pracy, zupełnie jakby to wcale nie było jedno z najbardziej turystycznych miast świata.
Paszport był głównym powodem, ale nie jedynym mojej wczorajszej wizyty w Ukochanej. Kiedy dwa tygodnie temu pojechałam w sobotnie popołudnie na "florencką terapię" po moich smutkach, już wtedy próbowałam dostać się na zwiedzanie tarasów Duomo. Jak jednak wiadomo - bezskutecznie. Wykorzystałam wtedy tamto popołudnie równie owocnie, ale też przy okazji kupiłam bilet na zaś, wiedząc, że właśnie 27 stycznia znów do Florencji zawitam.
O 10.15 miałam stawić się przed Porta della Mandorla, o 12.00 w konsulacie, a do Florencji dotarłam już o 8.00.
Wystrzeliłam ze stacji jak z procy, jakby to były wyścigi, biegi przełajowe, co najmniej jak Korzeniowski kiedyś na olimpiadzie. Tak mam i już. Lubię szybko chodzić i z tego też powodu lubię często sama chodzić. Mam w sobie na pewne rzeczy nieprzyzwoitą zachłanność. Nawet jeśli ta Florencja za płotem, to wiecznie nie mogę się nią nasycić. I nie, że coś przy tym przegapiam. Wzrok i wszystkie zmysły mam tak wyostrzone, że wyławiam z otoczenia każdy najmniejszy drobiazg. Nim wybiła 10.00, ja miałam już w nogach dziesięć kilometrów.
Na Via Tornabuoni prawie wpadłam w stojące na chodniku wiadro. Człowiek, który pucował witrynę sklepu Gucci aż zamarł i czekał, aż wydarzy się nieszczęście. Tak się zapatrzyłam na wystawę, że w ostatniej dosłownie chwili uskoczyłam. Nie żebym podziwiała buty znanego domu mody... Szczerze mówiąc były takie sobie. Zapatrzyłam się na swoje własne odbicie i na mój śliczny biały płaszczyk.
Potem pomyślałam, że skoro jestem już tu, to sprawdzę, czy możliwe jest zwiedzenie pewnego miejsca, na które poluję od roku. Nie było. Nadal zamknięte na głucho. Ale ponieważ znalazłam się z tej strony miasta, przyszło mi do głowy urządzić sobie "spacer" czy też "chód" słynnym Viale dei Colli - aleją która od Porta Romana prowadzi na Piazzale. Nie miałam zamiaru iść aż do Dawida, chciałam skręcić wcześniej i poznać całą via S. Leonardo - jedną z bardziej malowniczych uliczek Florencji, która, lata temu urzekła wielu sławnych. Przez krótszy czy dłuższy czas mieszkali tu i tworzyli: Piotr Czajkowski, Ottone Rosai i Mario Pratesi. O włoskich artystach - kim byli - napiszę przy innej okazji, bo dziś naprawdę czas goni.
Potem w końcu były te słynne tarasy, potem konsulat, do którego pędząc natrafiłam na nowe pietre d'inciampo i w tej mojej gonitwie zamyśliłam się dłużej nad Giornata della Memoria. W Italii to dzień bardzo żywo upamiętniany.
A potem... A potem były kolejne wrażenia, ale dziś muszę już biec. Znów wsiadam w pociąg. Znów jadę do Florencji, a nawet dalej. Mam nadzieję, że logistycznie wszystko sobie poukładam i przede wszystkim, że lekarz utwierdzi mnie w przekonaniu, że zmora jest tylko zmorą i że jakoś jej można zaradzić.
Tak czy inaczej aparat wrzucam do plecaka, bo nigdy nic nie wiadomo...
Niech to będzie dobry dzień!
WIADRO to po włosku SECCHIO (wym. sekkio)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze