Florencja jak lekarstwo i SPA dla duszy i głowy
niedziela, stycznia 16, 2022Była już prawie 17.30, a na niebie było jeszcze trochę dnia. Światło jest takie ważne. Światło i sztuka, ale o tym zaraz. Na niebie oprócz resztek dnia, tańczyły też "chmury" ptaków. Stałam tak przez chwilę, nim wsiadłam do pociągu i z uwielbieniem patrzyłam na ptaki, na niebo, na światło dnia, na "smukłe" perony, na odjeżdżające pociągi, na majaczącą w tle dzwonnicę Santa Maria Novella.
- Buona sera - powiedział konduktor.
- Buona sera - odpowiedziałam. Nie kojarzyłam mężczyzny, ale to tak miło przed wspólną podróżą się przywitać.
Pogapiłam się jeszcze chwilę na dworzec i na niebo, zawiesiłam wzrok na tabliczce FIRENZE S.M.N. i aż się do niej uśmiechnęłam. Poczułam błogi spokój. To był taki dobry dzień, to było to, czego dusza potrzebowała, by odzyskać spokój po g....ym tygodniu.
To był dobry dzień, nawet jeśli mój plan wycieczkowy się nie powiódł. Mimo telefonicznych zapewnień biletera sprzed kilku dni, nie było już wolnych miejsc, czego zresztą się spodziewałam. Niestety system, przy próbie rezerwacji on line, uparcie się blokował.
Wyznaję jednak zasadę, że wszystko jest po coś i nie ma tego złego. Zamiast rozpaczać kupiłam bilet na zaś, bo i tak wkrótce znów muszę (jakie miłe muszenie!) do Florencji zawitać w sprawach praktycznych, a sobotnie popołudnie wykorzystałam spontanicznie na zwiedzenie Baptysterium oraz zachwycającego (to słowo jest karygodnym niedopowiedzeniem, ale trudno znaleźć inne) Museo dell'Opera del Duomo.
Franco Zeffirelli mówił, że kiedy dopada go depresja, wraca do Florencji. Kiedy znów patrzy na kopułę Brunelleschiego, kiedy zamyśla się nad geniuszem artysty, powraca mu siła i chęć do działania.
I ja wczoraj poczułam to z uderzającą siłą. Miałam za plecami naprawdę słaby tydzień i teraz przyznam się szczerze, że nawet dreptanie i dobre rachunki nie bardzo tym razem zdały egzamin. Wczoraj natomiast, kiedy wsiadałam do pociągu po tak ogromnej, odurzającej dawce sztuki, piękna, wzruszeń i emocji, czułam jak ciężar spadł mi z ramion. To nieprawdopodobne, jak wielką moc ma sztuka.
Wielokrotnie powtarzałam, że nie mam wykształcenia ani artystycznego, ani historycznego, ani tak naprawdę żadnego. Ale przez tyle lat marzyłam o Akademii Sztuk Pięknych... Ta potrzeba obcowania ze sztuką, poznania jej, zrozumienia, upajania się nią, tworzenia była we mnie od dziecka. Moje oczy i dusza nieustająco potrzebują piękna. Może dlatego los przygnał mnie właśnie tu, bo niby gdzie, jeśli nie tu???
Uczę się. Uczę z zachłannością, z miłością, z pasją. Mam z tego ogromną radość. To jest jak pielęgnacja własnej głowy, jak najbardziej ekskluzywne SPA dla głowy i dla duszy.
Kiedy weszłam wczoraj do muzeum, oprócz mnie była tylko garstka ludzi. Stanęłam na środku ogromnej sali wypełnionej rzeźbami oraz subtelną muzyką i poczułam jak kręci mi się w głowie. Usiadłam z wrażenia, a ciche łkanie ścisnęło mnie za gardło. Tyle piękna na raz... Aż trudno je udźwignąć.
Oczy zrobiły mi się mokre.
O samym muzeum opowiem Wam jednak jutro. Dziś jeszcze dusza zbyt rozedrgana. Będę pisać jutro i pojutrze i może dłużej jeszcze, bo jak miałabym to wszystko "upchnąć" w jednym wywodzie?
Kiedy skończyłam moją artystyczną ucztę, odezwał się mój żołądek. Nie było się czemu dziwić, nie jadłam nawet obiadu, a przecież było już dobrze po południu. Zatrzymałam się w mojej ulubionej fiaschetterii.
- Ciao! - powiedziałam do nowego barmana i zaraz wygłodniała przykleiłam nos do szyby, za którą wyłożono najlepsze florenckie przysmaki. - Kieliszek wina i trzy crostini.
- Z czym chcesz crostini?
- Fegatino, salsiccia cruda (surowa kiełbasa) i funghi (grzyby). Mam ci pokazać green pass?
- To nie mi, poczekaj zaraz przyjdzie szef - ruchem brody wskazał, że szef jest po drugiej stronie ulicy.
Znajomy właściciel lokalu rzeczywiście zaraz pojawił się w drzwiach i przywitał mnie z serdecznością z jaką wita się starych przyjaciół.
- Musisz skontrolować green pass dziewczynie - powiedział zaraz barman.
- Eeee! Ona ma! Jak ona nie ma, to kto ma? - zaśmiał się szefuńcio - ale pokaż, pokaż, bądźmy "in regola".
Siedziałam przy stoliku patrząc na moje własne odbicie i uśmiechałam się sama do siebie. Było mi w tym momencie tak dobrze, że sama sobie zazdrościłam i przez chwilę pomyślałam, że to wręcz nieprzyzwoite, żeby człowiekowi było aż tak dobrze.
- Dasz mi jeszcze jednego crostino?
- Z czym?
- Z serem.
- Uno con gorgonzola per la ragazza! - krzyknął właściciel w stronę barmana.
Byłam we Florencji, piłam wino, jadłam pyszne crostni, byłam nadal ragazza (dziewczyna), byłam stąd, rozpoznana, chwilę wcześniej patrzyłam na dzieła Michelangelo i Donatello. Czego mogłam chcieć więcej?
Wsiadałam do pociągu, a chmary ptaków krążyły na florenckim niebie, które było jeszcze całkiem jasne. Nagle przyszedł mi do głowy pewien pomysł... Może to jest bardzo dobry pomysł? Trzeba go zapisać. Wyciągnęłam ołówek i na ostatniej stronie analizy Boskiej Komedii zaczęłam notować...
IN REGOLA (wym. in regola) to ZGODNIE Z PRAWEM
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Pani Kasiu,
OdpowiedzUsuńi bardzo dobrze, że nie studiowała Pani na ASP ani na żadnej historii sztuki. To właśnie wspaniale! Ja studiowałam. I owszem, znam te wszystkie rzeczy na wylot i właśnie dlatego, paradoksalnie, nie potrafiłabym o nich tak pięknie i subiektywnie pisać, jak Pani; z taką, niczym nie skażoną świeżością i otwartością dziecka, spontanicznością i zachwytem. To właśnie Pani książkę o Florencji przeczytałam z przyjemnością a nie innych ‘uczonych w piśmie’, których czytanie męczyło mnie do bólu. Pani Kasiu, tak trzymać. I nie zatracić tego DZIECKA poznającego tajemnice sztuki. Pozdrawiam :) Życzę szczęścia i dalszego spełniania marzeń florenckich i nie tylko:)