Jeden dzień w Wiecznym Mieście - moje onieśmielenie i idol Mikołaja
środa, grudnia 29, 2021Kiedy wracaliśmy do domu, a Rzym żegnał nas spektakularnym zachodem słońca, zastanawiałam się, co chciałabym o tym dniu napisać i doszłam do wniosku, że Rzym mnie przerasta, Rzym musiałabym jeszcze długo, długo oswajać, żeby móc napisać o nim tak, jak piszę o Florencji. Pochylam więc głowę przed jego wielkością i splendorem, a wpis będzie czysto rodzinny, sentymentalny, banalnie pełen zachwytów, bez merytorycznego pierwiastka, do którego brak mi kompetencji.
Ten Rzym chodził za mną już od jesieni. Właściwie nawet już nie pamiętam skąd powróciła ochota, by znów po Wiecznym Mieście pospacerować. W tych moich planach przyklaskiwał mi Mikołaj, który jeszcze kilka miesięcy temu na wieść, że w drugiej klasie na historii będą "przerabiać" starożytny Rzym prychał i fukał jak kot, bo przecież to w ogóle nie jego bajka i nuuuuda, jakich mało!
Już po kilku lekcjach odszczekał to, co głosił, znalazł też szybko nowego idola i stał się "ekspertem" od historii Impero Romano.
Wczoraj to właśnie Mikołaj był nam przewodnikiem, to on opowiadał o Koloseum i Forum Romanum, o Hadrianie, o Neronie, o Tyberiuszu, o Giulio Cesare, o Auguście i oczywiście o swoim idolu - Marku Aureliuszu.
Miejscem, które odwiedziliśmy wczoraj dwa razy, bo jeszcze w drodze na parking Mikołaj zapragnął tam przystanąć, była Piazza del Campidoglio, gdzie mój młody historyk zamyślił się i wzruszył przed Marcusem na koniu, nawet jeśli posąg stojący na placu to oczywiście kopia.
Ostatni raz widziałam moje dziecko tak poruszone w Abruzzo, przed bajkowym wodospadem w dolinie Orfenta.
Swoją drogą cieszę się, że w wieku niespełna szesnastu lat ma takiego idola, że szuka inspiracji i że tak dogłębnie stara się poznać historię.
Miejscem, które chciał odwiedzić Tomek, był Watykan, ale ta część historii pozostanie off the record. Niestety nie wchodziliśmy do żadnych wnętrz, bo kiedy wpada się do Rzymu na kilka godzin, trudno jest zrobić, wszystko to, co by się chciało. Już planuję w duchu kolejne "rzymskie wakacje", może dwa, a nawet trzy dni. Chciałabym poczuć trochę inaczej ducha miasta, chciałabym tym miastem pooddychać, kiedy cichnie turystyczny chaos. Wyjść o świcie na spacer Lungotevere...
Wszystko wczoraj było piękne - i to co wielkie i to co maleńkie. I obiad udał nam się wspaniale w zupełnie nieturystycznej trattorii, w której cudem wśród miejscowych znaleźliśmy miejsce i Caravaggio przypadkiem i każdy najmniejszy detal. Oczywiście dobrze byłoby mieć więcej czasu, więcej zobaczyć, ale z drugiej strony nie muszę przecież jechać z drugiego końca świata. Jedynie 350 kilometrów, by znów cieszyć się rzymskimi cudami.
To co wczoraj mnie zaskoczyło - to ilość turystów, tylko maseczki na twarzach ludzi przypominały o pandemii. W swojej naiwności, biorąc pod uwagę liczne restrykcje, liczyłam na nieco bardziej opustoszałe miasto...
O słodka naiwności!
Dziś rano w czasie pierwszej lekcji przyszła mi do głowy taka myśl - porównanie, że dla mnie to miasto, mimo kilku już wizyt w nim, wciąż jest jak misternie dekorowany tort, który nie wiem od której strony i jak napocząć, onieśmielona jego splendorem. Na wszystko potrzeba czasu...
A dziś powrót przed komputer. Powrót do lekcji i obowiązków. Trzeba się spiąć i zrobić to, co w starym roku musi być zrobione, aby bez bagażu nie wchodzić w nowy rok - przynajmniej bez zbędnego bagażu.
Pięknego dnia!
WIECZNY to po włosku ETERNO (wym. eterno)
bluzka: www.madame.com.pl
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze