Zapowiedź długiej opowieści o pięknym, kobiecym wypadzie
poniedziałek, października 18, 2021- Popatrz! Słoneczniki! - Renia zatrzymała samochód na poboczu i zaraz wyskoczyłyśmy jak wariatki, hyc na pole każda z telefonem, aparatem w ręku i dalej zachłannie resztki cudem kwitnących jeszcze słoneczników fotografować.
W czasie długiej drogi - w te dwa dni przejechałyśmy ponad 700 kilometrów - wyskakiwałyśmy wiele razy, piałyśmy na głos z zachwytu i nacieszyć się nowo odkrytym nie mogłyśmy.
Ten ekspresowy wypad, a dokładniej rzecz ujmując - "wypad nagroda", jaką same sobie przyznałyśmy po serii warsztatów, pokazał, że nie tylko dobrze nam się razem pracuje, ale też dobrze nam się podróżuje. Obydwie jesteśmy niezmordowane, obydwie mamy ciągły niedosyt poznawania nowego, obydwie rankiem nie tracimy czasu w łóżku na bezsensowne spanie czy leżenie, obydwie jesteśmy głodne o tej samej porze i zazwyczaj głodne na to samo. Obydwie w tym samym czasie pragniemy aperitivo, kawy, obydwie mamy wyczulone zmysły oraz - jak się okazuje - inspirują nas podobne miejsca. Czego chcieć więcej?
Jestem wdzięczna Reni za to, że wyciągnęła mnie z domu, że wpadła na ten pomysł. Przez lata nie myślałam o sobie i nawet teraz - przyznam uczciwie - trochę w duszy mi zgrzytało, że to nie w porządku wydawać pieniądze na siebie, zamiast odkładać je na przykład na studia chłopców, czy cokolwiek co jest z chłopcami związane.
Potem jednak pomyślałam, że lepiej, by chłopcy mieli świadomość, iż matka też potrafi sama o siebie i o własne przyjemności zadbać. Matka też człowiek i Matce też się tak zwyczajnie po ludzku należy! O Matkę nie trzeba się martwić i koło Matki skakać, już sama Matka umie się "dopieścić".
Chciałam, by zobaczyli, że kiedy już wyjadą, ja wcale nie będę się nudzić, tylko żyć będę pełną piersią. Oby tylko zdrowie pozwoliło!
W najbliższych dniach opowiem o naszej podróży - a będzie to bardzo długa opowieść. Opowiem o tym, co nas zachwyciło tak, że zabrakło nam słów, o mieście, z którego widać pół Marche, o ośnieżonych szczytach Monti Sibillini, o hotelu jak z horroru, o obiedzie, który dosłownie powalił nas na kolana, o tym na widok czego tak bardzo serce zabolało, o bugenwillach i o białym duomo. I pewnie jeszcze o czymś, co przypomni mi się w trakcie opowieści.
Na dniach też zbiorę się i w dłuższych słowach opowiem czym były dla nas te warsztaty i jakie po sercu tłuką się wrażenia. Tymczasem znów zrobiło się późno, więc dobrej reszteczki październikowego dnia a Reni jeszcze raz WIELGACHNE GRAZIE!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Poznaję lame rosse. Cudowny biwak nad Lago di Fiastra i to ,że w Marche karmią najlepiej.
OdpowiedzUsuń