Cuda mugellańskie i toskańska swojskość
środa, września 15, 2021Nie tylko znane galerie i muzea Florencji czy innych dużych miast kryją artystyczne skarby. Nawet mieszkając na wsi - toskańskiej wsi - można obcować ze sztuką przez duże "S" niemal każdego dnia. Można znaleźć prawdziwe cuda tam, gdzie nikt by się ich nie spodziewał.
Na wrześniowy wtorek zaplanowałam artystyczną eskapadę po Mugello. Chciałam odnaleźć dzieła sztuki, których wcześniej oczy ignorantki nie dostrzegły. Wciąż się uczę, wciąż odkrywam nowe, wciąż przede wszystkim uczę się "widzieć". Nie jestem jeszcze alfą i omegą i pewnie nigdy nie będę, ale zdecydowanie przestałam być ignorantką. Dziś o świcie pisząc ten artykuł i weryfikując sprzeczne informacje, zaczytałam się w biografii Filippino Lippi. Gdyby nie to, wpis ukazałby się do śniadania, a tak musi być lekturą do poobiedniej kawy. Dlaczego Lippi? O tym za chwilkę.
A najpierw słów kilka o wtorkowym śniadaniu, bo zapomniałam wspomnieć, że choć dzień miał być mugellański, to jednak zaczął się, wcale nie w Mugello, tylko w Ukochanej i to zaczął się nie byle jak - zaczął się śniadaniem w fantastycznym miejscu.
Miejsce wyszperałam akurat nie ja, tylko kilka miesięcy temu Paw, który zabłądził w drodze do Duomo. Zabłądził na całego, bo miejsce, o którym mowa to San Frediano - dokładnie na linii murów, tuż obok dawnej bramy.
To publiczny ogród, w którym znajduje się przyjemny bar ze stolikami częściowo pod dachem, częściowo pod gołym niebem, gdzie oprócz stolików barowych, do dyspozycji jest też kilka leżaków. Śniadanie pyszne i po taniości, a atmosfera tak miła, że mogłabym tam spędzić pół dnia. Nie wiem niestety jak funkcjonuje poza sezonem, ale mam nadzieję, że działa cały rok! Bar nazywa się Santarosa, a cały teren to Giardino Henry Dunant.
Kolejny powód, by pokochać San Frediano. Inny powód - oczywiście jeden z miliona - znajduje się tuż obok, ale o tym opowiem innym razem. Znów odzywa się we mnie egoizm i obawa, że to "moje" San Frediano, stanie się dzielnicą wszystkich i tym samym straci swojego dawnego, autentycznego ducha. Poza tym dziś miało być o sztuce - o wielkiej sztuce poza turystycznym szlakiem.
A teraz już w kilku słowach - bo naprawdę zrobiło się późno - trzy rarytasy artystyczne, które fotografowałam we wtorek. Dwa zdobią pieve di San Lorenzo w miasteczku o tej samej nazwie.
Stojąca w samym centrum świątynia liczy sobie ponad tysiąc lat. Jej obecny wygląd zawdzięczamy jednak pracom renowacyjnym z XII i XIII wieku. Typowo romańska budowla wyróżnia się nieco oryginalną ceglaną kampanilą.
We wnętrzu kościoła trzeba zwrócić uwagę przede wszystkim na dwa ważne dzieła sztuki. Jedno rzuca się w oczy już od progu. To malowidło wieńczące od góry absydę, którego autorem jest Galileo Chini, jeden z najważniejszych przedstawicieli i w ogóle twórców włoskiej secesji.
Drugie malowidło jest zdecydowanie mniejsze i o blisko 600 lat starsze. Znajdziemy je na jednej z kolumn prawej nawy. Przedziwnym jest fakt, że choć Giotto urodził się w Mugello, to prawie wszystkie jego dzieła, znajdują się w różnych częściach Włoch, ale nie w rodzinnych stronach. Tu możemy podziwiać tylko to jedno jedyne, na którym boleśnie zaznaczył się upływ czasu.
Mowa o Madonnie z Dzieciątkiem - gdzie z całego Dzieciątka widoczne są już tylko rączki. Początkowo nie było pewności, czy to na pewno dzieło artysty z Vicchio, ale po latach badań naukowcy jednogłośnie potwierdzili - Madonna col Bambino to dzieło młodego Giotto.
Inne mugellańskie dzieło, które koniecznie chciałam wczoraj zobaczyć na żywo, możemy podziwiać w pobliskiej Scarperii, znanej od wieków z produkcji noży. Malowidło znajduje się już poza centrum miasta, przy drodze wyjazdowej, w małym, niepozornym oratorium.
Oto Madonna dei Terremoti - Madonna od trzęsień ziemi. Nazwano ją tak, bowiem świadkowie dewoci z dawnych czasów twierdzili, że kiedy w połowie XVI wieku okolicę nawiedziło silne trzęsienie ziemi, Madonna położyła Dzieciątko na kolanach, a sama ręce złożyła do modlitwy, błagając, by kataklizm oszczędził mieszkańców.
Od tamtej pory malowidło, które powstało niemal sto lat wcześniej, tak właśnie zostało nazwane - Madonna dei Terremoti. Co do artysty natomiast natknęłam się na sprzeczne informacje. Niektóre źródła mówią, że jest nim znany z wielu florenckich dzieł Filippo Lippi. Oto dlaczego utknęłam przez cały świt na przeglądaniu faktów z jego życia. Historyk ze mnie żaden, ale im więcej mam lat, tym bardzie to wszystko wydaje mi się fascynującym.
Uroki toskańskiej codzienności.
Pięknego dnia!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
0 komentarze