Trekking na rozgrzewkę i "cuda wianki" na stole
niedziela, lipca 11, 2021Od rzeki czuć było ożywczy chłód, a jej błogie szemranie przypominało relaksacyjną muzykę, od której aż się człowiekowi lekko robiło na duszy.
- Jakby ta gałązka miała cię uratować! - śmiałam się z Reni, która przeskakiwała po kamykach i tak samo jak ja chwilę wcześniej szukała jakiegoś - choćby iluzorycznego - oparcia. Stałam w gotowości z aparatem, bo gałązka była tylko odrobinę grubsza od źdźbła trawy. Tak w ogóle to śmiałyśmy się przez cały czas. Śmiałyśmy i wciąż nie mogłyśmy nagadać.
Tak jak w piątek wieczorem zrobiłyśmy sobie rozgrzewkę kulinarną, tak w sobotę nim nastała pora powitalnej kolacji postanowiłyśmy rozgrzać mięśnie "lekkim" trekkingiem. Ruszyłyśmy z Crespino szlakiem, którego nie znałam - nie znałam jak się potem okazało tylko do połowy. Zawinęłyśmy dziesięciokilometrową pętelkę z całkiem sporym przewyższeniem, bo strava pokazała potem 500 metrów z groszem.
Żartowałyśmy, że przez pierwsze kilometry ktoś włączył nam klimatyzację - szlak był zacieniony, a bujna wegetacja i bliskość wody sprawiały, że klimat idealnie komponował się z naszym wysiłkiem.
Wyszłyśmy z cienia po kilku kilometrach, przeszłyśmy przez Passo della Frasca, a potem wędrowałyśmy wzdłuż rozpalonej słońcem grani, skąd widok rozciągał się na dwie strony: z jednej Monte Lavane i tuż za nim Falterona, z drugiej Sambuca i Lozzole. W dole, jak mała perełka w otulinie żywej zieleni - Crespino del Lamone.
Z naszym "obiadem" rozsiadłyśmy się w cieniu krzewów na poboczu ścieżki. Cykady trajkotały jak najęte, a my zajadałyśmy słodkie morele, brzoskwinie i kanapki z mortadellą. Dałyśmy odpocząć chwilę nogom i niedługo potem ruszyłyśmy dalej, aż zeszłyśmy do miejsca, do którego już dawno chciałam Renię zaprowadzić. Nasza lokalna perła - kilkusetletni gaj kasztanowy Pigara był naszym ostatnim punktem wyprawy.
Po południu po krótkim odpoczynku i po zakupach, dzięki którym do dystansu trekkingowego mogłyśmy dodać kolejne pięć kilometrów - nie ostatnie tego dnia - zabrałyśmy się za przygotowanie inauguracyjnej kolacji. I teraz mogłabym być okropna i zapytać się: kto jadł carpaccio z kalarepy w wykonaniu Reni?
Ha! No cóż, to oczywiście pytanie retoryczne, ja powiem tylko: POEZJA!
Dziś przed nami kolejne kilometry, kolejne ucztowanie i wieczorem oczywiście wielkie emocje! Forza Italia!!!
DOBREGO DNIA!
GAŁĄZKA to po włosku RAMOSCELLO (wym.ramoszello)
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
1 komentarze
Trzymamy z całej siły kciuki za Twoją wygraną Italio !!! Marysia
OdpowiedzUsuń