życie codzienne
Czerwiec schodzi ze sceny z wiatrem we włosach i co tam w Domu z Kamienia słychać
środa, czerwca 30, 2021Tomek wsunął się do pokoju i podał mi na talerzyku kawałek bananowego chlebka. Kiedy ja zamęczałam nieszczęśników następstwem czasów i pozycją przymiotnika w zdaniu, a jego brat ku mojemu utrapieniu pokonywał na rowerze coraz bardziej imponujące przewyższenia, Tomek oddawał się w spokoju sztuce cukierniczej. Bananowy chlebek wyszedł mu jeszcze lepszy niż poprzednio.
- Mogę wrzucić na bloga?
- Pewnie. Ale, że ja mam napisać przepis?
- No tak!
- A to nie...
- Dlaczego nie?
- Bo mi się nie chce.
Lapidarna odpowiedź pozbawiła mnie złudzeń co do tego, że Tomek w zastępstwie ożywi trochę Kuchnię w Kamiennym Domu.
Wtorek był dziwnym dniem. Chyba pierwsze słowo jaki mi się nasuwa to stres. Tak to był stresujący dzień, choć niby nic szczególnego się nie działo. Mimo przemian wszelkich jakie we mnie zaszły w ostatnich latach wciąż kiedy staję przed nowymi zadaniami spina mnie to niemiłe uczucie stresu.
I dziś choć dzień zapowiada się dwa razy bardziej intensywnie, wiem, że będę jak ryba w wodzie. Wieczorem na pewno padnę ze zmęczenia, ale za to będę w swoim żywiole. Móc robić to co się naprawdę lubi i "czuje" to prawdziwy sukces.
Jeśli natomiast chodzi o Mikołaja i jego pedałowanie to muszę przyznać, że imponuje mi coraz bardziej. Wczoraj wrócił do domu po kilku godzinach spocony jak mops, ale bardzo usatysfakcjonowany. Ma swoją grupkę przyjaciół, z którymi regularnie na rowerach dają sobie wycisk i tak wczoraj przejechali ponad trzydzieści kilometrów. Sam dystans to może nic wielkiego, natomiast imponujący jest fakt, że pokonali przy nim ponad pięćset metrów przewyższenia i już zasadzają się na Passo della Colla...
Przy kolacji znów prowadziliśmy zajmujące rozmowy, a tematem wiodącym była nijakość, udawanie, przybieranie pozy. Ja dzieliłam się wrażeniami z "Czułej Przewodniczki", Tomek obserwacjami socjologicznymi na temat social media.
Moje "dzieci" - już nie dzieci są dla mnie najmilszymi kompanami do rozmowy. To też wielki skarb.
Po kolacji, kiedy wróciły mi siły wydreptałam jeszcze kilka kilometrów, a zaraz potem zapadłam w bardzo niespokojny sen, targany wiatrem.
Czerwcowy pędziwiatr wpadł do doliny, trzaskał niezablokowanymi okiennicami, hulał po domu jakby był u siebie. Spokojny sprawiedliwego był pobożnym życzeniem.
Tak to nam wietrznie, ale słonecznie schodzi ze sceny czerwiec.
Na mnie dziś już czas. Czekają Goście, czeka Ukochana.
Dobrego dnia i do zobaczenia GIUGNO!
GIUGNO to oczywiście CZERWIEC