Kiedy zatraca się poczucie rzeczywistości - szlakiem Apeninów
poniedziałek, kwietnia 26, 2021Karłowate dęby są tak powyginane, jakby ich konary i gałęzie zatrzymały się w szalonym pląsie. Człowiek patrzy na nie i traci pewność czy to na pewno jeszcze drzewo, czy już jakiś inny byt zaczarowany. Ja sama wędrując po Apeninach w ogóle tracę czasem poczucie rzeczywistości, coraz częściej dopada mnie wrażenie, że to wszystko tutaj tylko mi się śni, że to wszystko jest tak piękne, że nie może być prawdziwe. Jeśli tak rzeczywiście jest, nie chcę z tego snu się obudzić.
Te wszystkie kwiatki nasycone kolorami, które kwitną na suchym i kostropatym galestro. Te łąki budzące się do życia. Zastępy motyli. Te kamienne domy. Ścieżka momentami jak gzymsik - uwielbiam to określenie T. Ostre cucuzzoli, skąd zachwyt nad światem na 360 stopni. I to kukanie namolne i bzyczenie i ciepły wiatr na twarzy. I ten zapach...
Mam słowa i obrazy, by wszystko opisać, ale zapachu przekazać chyba nie umiem... Jest w nim sosna, jest ściółka, jest dziki tymianek i kwiaty, których nazwy nie sposób spamiętać, jest w tym zapachu coś niezdefiniowanego, coś co czuję tylko tu, coś co rozpoznam nawet z zamkniętymi oczami... Coś co upaja, co jeszcze bardziej potęguje wrażenie nierzeczywistości.
SAM-BU-CA... w myślach znów powtarzam, cedzę słowa jak czarodziejskie zaklęcie, bo przed moimi oczami ona i cały jej majestat. SAMBUCA. Tam mam jeszcze tak dużo szlaków nieodkrytych. Przy niej moje Castellone jest jak pypeć, niedorostek, ciupinka taka...
Tym razem wyruszyłyśmy z T. z Cavallary. Zaplanowałam naszą trasę tak, by T. zobaczyła w końcu moją "świątynię" z cyprysami. Miałam nadzieję, że słońce poczeka na nas za zakrętem, ale kiedy dotarłyśmy do nich, popołudniowe światło przeniosło się już na drugą stronę wzgórza. Nic dziwnego - trochę nam się zeszło... Nie mogło być inaczej, skoro przystawałyśmy co parę kroków. Jeśli chodzi o widoki jest to chyba jeden z najbardziej malowniczych szlaków. Ile my się nazachwycałyśmy...
T. powiedziała, że kiedy już wyjedzie na dobre, to będzie za tym tęsknić. Aż mnie w gardle ścisnęło na wspomnienie moich dawnych powrotów i pomyślałam zaraz - jak dobrze, że ja nie muszę już nigdzie wracać.
Pomyślałam też, że to taka piękna rzecz...
Spotykamy się gdzieś na moment, często przedziwnym zbiegiem okoliczności, wypadkową różnych zdarzeń, przecinają nam się ścieżki, przez chwilę idziemy razem, a potem znów rozchodzimy się w innych kierunkach. Dobrze jest w tym wszystkim, pozostać czyimś miłym wspomnieniem...
Czasem to spotkanie jest dłuższe, czasem bardzo krótkie...
Na szlaku spotkałyśmy Marię. To w ogóle cud, że kogoś spotkałyśmy. Wędrowała sama. Powiedziała, że tak bardzo lubi, bo to i głowa wtedy myśli układa i człowiek się oczyszcza ze złego... Święta racja! - przytakiwałam - święta racja!
Maria przyszła ścieżką od Popolano. Przeszłyśmy we trzy może ciut ponad kilometr, a potem znów rozeszłyśmy się różnymi drogami.
Jak widać nie ja jedna lubię wędrować samotnie po górach. Maria też się nie boi. Nie ma sensu się bać, bo życie człowiekowi przeleci niepostrzeżenie.
Każda jedna wędrówka to nie tylko układanie myśli, ale też kolejna nauka. Po niedzielnym trekkingu wiem, że resztki domu przed Monte Gianni to Castel Nuovo - czy to nie piękna nazwa dla domu? Kiedy patrzę na takie rozbebeszone mury, na okno, którego już prawie nie ma, zastanawiam się zawsze, kto przez nie kiedyś wyglądał, co myślał, czy patrząc na to, co ja dziś widzę, też się tak zachwycał?
To była przepiękna niedziela. Niedziela nawet nie wiosenna, a prawdziwie letnia. To był czas na krótkie portki, na pogadanie, czas na zachwyt, czas na głęboki oddech. Czas, który mam nadzieję będzie kiedyś miłym wspomnieniem. Przeszłyśmy ponad 11 kilometrów, tym razem bez wielkich przewyższeń, ale z niezapomnianymi widokami. Mamy oczywiście apetyt na więcej. Dziękuję T.
Może ktoś jeszcze pisze się na taką wyprawę?
Na starcie ustawia się już ostatni kwietniowy tydzień. Najbliższe dni mają przynieść deszcz, ale temperatury i tak są już takie, jakie być o tej porze roku powinny. Niech pada, niech ziemia żyje, a ja nadgonię zaległości w domu. Dobrego poniedziałku!
CUCUZZOLO lub COCUZZOLO (kukuccolo, kokuccolo) to w tym wypadku czubeczek góry, ostre wzniesienie grani.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
9 komentarze
Próbowałam poniższy komentarz zamieścić wczoraj, ale się nie udało, właściwie dziś tez pasuje 😊
OdpowiedzUsuńPiękny spacer, dudki urocze!, a na wspomnienie prugnoli ślinka niemal pociekła... Raz tylko byłam w Toskanii wiosną - znaczy na wsi, bo w miastach, owszem, częściej, ale tam prugnoli nie bywają - i ten smak pasty z prugnoli serwowanej w miejscowej osterii pamietam do dziś.
A propos Flo - czy korzysta czasem Pani z oferty stowarzyszenia Città Nascosta Firenze? Ja miałam przyjemność wziąć udział w dwóch spotkaniach i, mimo ze mój włoski jest słaby, byłam zachwycona i dużo się dowiedziałam.
Pozdrawiam serdecznie
Przepraszam, moja wina z komentarzem, źle kliknęłam i nie poszło do publikacji. Już naprawione.
UsuńPrugnoli też uwielbiam :) Co do spotkań ja niestety jestem zobligowana pociągami i jeszcze mi się nie udało na takie wbić. Ale takich grup jest sporo. W normalnych czasach są często różne spacery tematyczne organizowane.
Dobrego dnia!
Tak.. Lasy i góry potrafią człowieka wyciszyć i zachwycić swoją prostotą... My mamy Sopockie lasy....To piękny teren do do trekingu.... Wzniesienia, drogi wijące się aż w kierunku Gdyni lub Gdańska... 10 km to standard z buta a w weekendy rowerowo nawet 35-50 km...
OdpowiedzUsuńPięknie!
UsuńDla mnie 10 km to też standard. Do 15 uważam, że to spacer, potem już jest wyprawa:) Ale też 10 po górach to co innego niż po równinie. Ten spacer był raczej łagodny, ostatni dał nam się bardziej odczuć wysiłkowo. Co do roweru... mój się kurzy :) Ja jednak wolę wędrowanie pieszo.
Dobrego dnia!
Co Ty Kasiu robisz jak spotykasz takie robale? Ja bym zeszla na cos... Kasia praska
OdpowiedzUsuńTo w ogóle paskudy są, wstrętny szkodnik. Processionaria się nazywa, idzie właśnie taką "procesją" . Ja "schodzę" na widok kota:)
UsuńTak wiem, wiele razy czytalam u Ciebie. Ja mam takiego w domu, ale cicho sza taki tam sierściuch...:-) A czy węże często spotykasz na tych górzystych terenach?
UsuńKasia praska
W gorach w tym roku jeszcze nie, ale na ulicy na asfalcie juz prawie w miasteczku tydzien temu prawie wlazlam na zmije:(
UsuńBoziu...jak żyć? ja sie panicznie boję takich stworzeń... Kasia praska
Usuń