Różne niekończące się opowieści
piątek, lutego 26, 2021Czwartek był dniem tak ciepłym i pogodnym, że nawet Mario zdjął czapkę, a to o wiele bardziej uderzający zwiastun wiosny, niż całe stado jaskółek. Migdałowce już rozkwitły na dobre, rozkwitły też niektóre dzikie drzewa owocowe i mimozy, a i magnolie zdają się być gotowe na otwarcie swoich mechatych pąków. Taka piękna pora przed nami...
Trudno w tych dniach nie robić rocznych podsumowań. Minęło przecież dokładnie dwanaście miesięcy, od kiedy zaczęliśmy żyć w nowej rzeczywistości. Najpierw zamknęła się szkoła Tomka, kilka dni później Mikołaja, a jeszcze kilka dni potem zamknęło się wszystko... Trudno uwierzyć, że to już rok. Kto by wtedy pomyślał, że czeka nas "niekończąca się opowieść".
Dziś jesteśmy w pomarańczowej strefie. Za granicę gminy nie możemy się ruszyć. Szkoła chłopców na szczęście wciąż działa w systemie pół na pół. Namiastka normalności. Życie jakoś toczy się dalej. Co będzie potem - tego nie wie nikt. Jeszcze kilka miesięcy temu miałam nadzieję, że na Wielkanoc uściskam najbliższych. Wszystko jednak wskazuje na to, że na uściskanie się będziemy musieli trochę poczekać. Oby to nie trwało wieczność.
W czwartek mimo natłoku zajęć i lekcji znalazłam chwilę na spacer i spożytkowałam ją tym razem na krążenie po Marradi, ot żeby dotrzymać Mario towarzystwa. To był mój warunek na wspólny spacer. Tylko w granicach cywilizacji. Pogadaliśmy, ponarzekaliśmy na służbę zdrowia, bo okazało się w międzyczasie, że na badania będzie Mario musiał czekać pół roku, pozachwycaliśmy się tym dniem tak pięknym, ciepło wiosennym, a potem rozeszliśmy każdy do swoich spraw.
Umówiliśmy się na kolację u nas.
Siedzieliśmy przy stole jeszcze długo po jedzeniu i wspominaliśmy początki zeszłorocznej kwarantanny. Ot spokojna rozmowa, śmiechy, jedzenie... Aż w pewnym momencie znów...
Historia się powtórzyła.
Wszystko uspokoiło się po mniej więcej dwóch godzinach. Nie wezwaliśmy tym razem pogotowia, ale długo wisieliśmy na telefonie z lekarzem. Nie puściliśmy też Mario do domu. Noc spędził u nas, ale oczywiście dziś od nowa czeka go walka o badania w trybie pilnym. Wczorajsze zajście zupełnie zmieniło jego podejście do sytuacji i na poważnie wystraszyło, ale też bardzo zasmuciło. Wszystko było tak nagłe, że tym razem nie zostawiło nawet ułamka sekundy na jakąkolwiek reakcję. Szczęście w nieszczęściu, że Mario nie był sam, że nie prowadził samochodu, że był u nas, że siedział, że złapałam krzesło...
Ale "szczęścia w nieszczęściu" też mają swoje granice i tak żyć się zwyczajnie nie da. Mam nadzieję, że zostanie przyjęty do szpitala, zatrzymany tam na trochę i przebadany jak należy.
Takie to były emocje pod koniec pięknego dnia. Nie straciłam zimnej krwi. Powoli przyjmuję do wiadomości, że i to może być niekończąca się opowieść. Szkoda mi było Mikołaja, który bardzo się przejął widząc zajście na własne oczy. Tomek zostawił nas zaraz po kolacji i wrócił do nauki, więc jemu przynajmniej część niemiłych wrażeń została oszczędzona. Szkoda mi było też Mario, bo kiedy doszedł do siebie, był jak zbity pies, zmęczony człowiek, któremu ktoś nagle połamał skrzydła.
Staram się - tak jak wczoraj postanowiłam - nie dawać mimo wszystko, uśmiechać mimo tylu niefortunnych zdarzeń. Nadal będę myśleć, że wszystko się poukłada. Kiedyś musi!
Nie miejcie mi za złe, ale w następnych dniach powstrzymam się od relacjonowania stanu zdrowia Mario. On też ma swoją prywatność. Potrzymajmy kciuki i myślmy ciepło o nim.
DOBREGO DNIA!
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
2 komentarze
Przykro czytac o problemach zdrowotnych Mario.Bardzo czesto powder moze byc niewystarczajaca ilosc spozywanej wody w ciagu dnia.Druga moze byc niefobor witaminy D.Nekaly mnie podobne problemy po badaniach okazalo sie ,ze wszystko jest ok.Tego samego zycze Maro.
OdpowiedzUsuńDobrze Kasiu ze zachowalas "zimna krew" i bylas wielka pomoca dla wszystkich. Ja mialam dwa razy takie przypadki; 4 i 2 lata temu i obydwa razy na przedwiosniu.
OdpowiedzUsuńZa pierwszym razem strach byl wielki bo jestem przeciez opiekunka S a ja nie moglam nawet kroku zrobic. Po 2 godz bylo lepiej i lekarz telefonicznie mnie uspokoil ze to nic powaznego; jakies krysztalki w uchu sie przestawily samo przejdzie a gdyby nie to zeby przyjsc do niego i on przeprowadzi pewien manewr glowa. I tak bylo. Od tego czasu musze rozmyslnie poruszac glowa, zadnych gwaltownych ruchow glowa czy oczyma. Nastepny atak byl 2 lata temu na dzien przed wyjazdem do Rzymu. Lekarz kazal przyjsc, zastosowal Epley manouvre ( tak glowa krecil jakos) i dodatkowo dal mi tabletki przeciw torsjom. Zauwazylam ze kazdy atak byl na przelomie wiosny (luty i marzec) i z lewej strony sie zaczal. Nadal bardzo uwaznie postepuje, zadnych gwaltownych ruchow glowa czy oczyma. Slyszalam od wielu osob ze to przechodzily ( i trwalo do 2 tyg) Mam wiec nadzieje ze to podobna sytuacja i M bedzie musial tylko uwazac. Pozdrawiam serdecznie Aga T