Oswajanie i przepracowanie
czwartek, lutego 18, 2021W czwartek postanowiłam wreszcie wziąć aparat do ręki i zgrać niedzielne zdjęcia do komputera. Pomyślałam, że nie mogę pozwolić nowym traumom zadomowić się na dobre. Już tych starych mam aż nadto! Postanowiłam zrobić wszystko albo przynajmniej spróbować zrobić ile się da, by niedzielną traumę przepracować i oswoić.
Na początek podzielenie się zdjęciami i opowieść o tym, co było wcześniej.
Pomijając moje uczucia - zwyczajnie szkoda mi było aby takie zdjęcia zostały gdzieś w otchłaniach dysków. Do godziny około 15.10 to była przecież naprawdę piękna wyprawa.
Po sobotnim filmowaniu tańczącego z wiatrem śniegu ustaliliśmy, że w niedzielę idziemy na piękną wyprawę. Pogoda mimo zimna miała być bajeczna. Nie mogliśmy się zdecydować, który obrać szlak, aż w końcu przyszło mi do głowy, że moglibyśmy przetestować fragment nowego szlaku, który rusza z Crespino.
Na miejscu jednak okazało się, że aby wejść na ten szlak, trzeba przeprawić się po śliskich kamieniach przez potok. Nie był to dobry pomysł, wolałam nie ryzykować zmoczenia butów, bo to byłby koniec wędrowania na ten dzień. Zaproponowałam więc spacer na Bianę, do której droga zaczyna się po drugiej stronie ulicy.
- Nie damy rady! - ocenił sceptycznie Mario.
- Nie damy rady? - zdziwiłam się. - Damy! Co mamy nie dać!
Te słowa dźwięczały mi potem w głowie przez cały wieczór. Mario miał niby na myśli zwały śniegu, które według niego szalony, sobotni wiatr mógł zostawić w wyższych partiach, ale dla mnie te słowa nabrały symbolicznego, niemal proroczego znaczenia.
- Polka!
- Nie Polka tylko Polska.
- Mówię przecież: Polka.
- Nie! Nie tak. Polsssssska! Sssssss... - wycedziłam jak logopeda na zajęciach w przedszkolu, który prosi dzieci, by naśladowały węża.
- Ssssss - powtórzył Mario.
- No właśnie. Polska.
- Polka.
- Posłuchaj: POL - podzieliłam wyraz na sylaby - SKA!
- POL... - powtórzył znów Mario - SKA.
- Polska.
- Polska.
- Bravo! Udało ci się - pochwaliłam.
- A czemu słyszę często Polka?
- Polka to ja, czyli polacca.
- Acha...
- Popatrz jakie candelotti!
Candelotti czyli sople, które zawisły ze skalnych półek wyglądały jak misterne, lodowe organy.
- Fantastyczna! - powiedział entuzjastycznie Mario pochylając się z nosem do ziemi i zaraz wyciągnął kamerę.
- Co takiego?
Co takiego mogło tak zafascynować Mario? Proste!
- Kupa wilka?
- Tak! - Mario nie ustawał w zachwytach i dalej dokumentował wilcze odchody.
Pomyślałam więc, że nie będę gorsza i też choć jeden "g....y" kadr złapię na pamiątkę.
- Czekaj! - Mario mnie zastopował. - Na białym będzie lepiej wyglądała.
Co za groteska! Dookoła otaczał nas świat jak z bajki, a my staliśmy pochyleni i fotografowaliśmy to co zostało z jakiegoś - sądząc po sierści - dzika.
Mario jakby nigdy nic przełożył kupę tam gdzie było jeszcze trochę dziewiczego śniegu.
- O! widzisz! Teraz na białym wygląda jeszcze lepiej. Spettacolare!
- Ty nie jesteś normalny! - zaśmiewałam się w głos.
Doszliśmy do łąk na Bianie. Było tak pięknie, że zwyczajnie nie wypadało fukać ani zimę, ani na śnieg. Na samej górze wiatr zabawił się w artystę i z krystalicznego, białego puchu usypał takie cuda, że nagle ścieżka górska stała się prawdziwą galerią sztuki.
- Chcesz iść dalej do capanno czy wracamy? - zapytałam.
- Idziemy, idziemy, myślałem, że jest bardziej zasypane.
Po kilkuset metrach doszliśmy do "szałasu księdza", jak miejscowi nazywają to miejsce. Zaraz przypomniał mi się pewien czerwcowy dzień, kiedy urządziliśmy tu sobie z chłopcami piknik.
Teraz było zimno, inaczej, ale widok był równie piękny, nawet jeśli bez zieleni.
Sprzed szałasu księdza rozciąga się widok na niemal całą dolinę Lamone. W niedzielę była tak niezwykła widoczność, że horyzont ginął gdzieś hen hen w Romanii. Pagórki ciągnęły się w nieskończoność. Z tej perspektywy Castellone wydawało się takie nic. Bździna!
- Która godzina? - Zapytał Mario, kiedy zaczynaliśmy ostatni "podgórek".
- Parę minut po trzeciej.
- Dobry czas.
- Bardzo dobry! Jeszcze zdążę odpocząć, polenić się...
- Co zrobić?
- Odpocząć. Potrzebuję odpocząć przed kolejnym tygodniem.
Dosłownie chwilę później Mario osunął się w moje ręce. Ale tę część historii już znacie.
Spodobał Ci się tekst?
Teraz czas na Ciebie. Będzie mi miło, jeśli zostaniemy w kontakcie:- Odezwij się w komentarzu, dla Ciebie to chwila, dla mnie to bardzo ważna wskazówka.
- Jeśli uważasz, że wpis ten jest wartościowy lub chciałbyś podzielić się z innymi czytelnikami – udostępnij mój post – oznacza to, że doceniasz moją pracę.;
- Bądźmy w kontakcie, polub mnie na Facebooku i Instagramie.
4 komentarze
Tak Kasiu , myśle ,że trzeba mowić , przegadywać . Nie pozwolic ,żeby traumy sie zapiekły i przycupnęły gdzieś w kącie . One czyhają i potrafia uderzyć zupelnie znienacka. Z autopsji . Uściski , Marysia
OdpowiedzUsuńWłaśnie... Dziękuję Marysiu!
Usuńconoscendomi sai bene l'amore che ho per queste cime,quante avventure, quanti ricordi!queste pietre spazzate dal vento,o ricoperte dalla neve, mi hanno visto e fatto crescere,vincendo le paure!del buio,della solitudine!del silenzio! interrotto solo dal vento tra gli alberi! questo è il mio mondo!fatto di ricordi!di emozioni!che nutro dentro, e Domenica scorsa,forse qualcuno o qualcosa voleva trattenermi lì! ed esaudire quello che tante volte vado dicendo (sarebbe un bel posto per morire!) non è andata così!( perchè ho promesso loro che sarei tornato )
OdpowiedzUsuńHo dimenticato quanto sei bravo a scrivere. Te l'ho sempre detto e l'ho ripeto ancora - dovresti scrivere sul serio!
UsuńE poi bello vedere qua il tuo commento!:)